poniedziałek, 19 grudnia 2011

BKL - Montaże dla każdego





















Firma BKL od lat jest obecna na naszym rynku, a jej produkty cieszą się sporą popularnością. Nie bez powodu. Produkt jest znany, ceniony i stosunkowo tani. A co najważniejsze, wybór montaży jest tak duży, że niemal każdy znajdzie coś dla siebie. 

Montaże BKL wyróżnia sposób mocowania. W popularnych montażach często jest część główna z zębem zahaczającym o szynę z jednej strony, z drugiej zaś jest tylko mała kostka, która ściągana śrubą łapie szynę z drugiej strony. To dobre rozwiązanie, zwłaszcza jeśli montaż dobrze wykonano. Jednak nie zawsze jest on do końca osiowy. Wystarczy, że szyna będzie odrobinę szersza lub węższa niż 11 mm i już luneta zostanie troszkę przesunięta w lewo lub prawo względem lufy. 

Tymczasem BKL zawsze pozostawaje w tej osi. Dzieje się tak za przyczyną specjalnej konstrukcji. Z boku montażu są wyfrezowane nacięcia, dzięki którym podczas ściągania śrubą montażową zaciski z obu stron jednocześnie dochodzą do szyny. 

Jak ważna jest osiowość montażu, mogą łatwo przekonać się strzelcy wiatrówkowi. Odchylenie liczone w ułamkach milimetra może spowodować, że po wyzerowaniu lunety na 25 m przestrzeliny na 10 m będą się układać na przykład minimalnie z lewej strony, podczas gdy strzelając na 50 m, dziury w tarczy będą na prawo od środka tarczy. 

Montaże BKL są dobre także z innego powodu. Trzymają jak zamurowane. Gdy właściwie się skręci śruby, praktycznie nie ma szans na to, by luneta przemieszczała się podczas strzelania. Docenili to wiele lat temu posiadacze wiatrówek sprężynowych. Gdy z czasem część z nich wymieniła wiatrówki sprężynowe na PCP, zaufanie do marki pozostało i dziś BKL jest chyba najpopularniejszym z montaży, jakie można spotkać wśród zawodników FT czy HFT. 

Także szczególną cechą jest szeroka oferta montaży. Są ich 23 rodzaje, przy czym 14 z nich występuje w 2 wersjach kolorystycznych – czarnej i srebrnej. Do tego można zamówić jeszcze 4 rodzaje podwyższenia montażu na szynę 11 mm, gdzie także można wybrać kolor czarny lub metaliczny. Oprócz tego mamy trzy rodzaje przejściówek, mocowanych do szyn 11-milimetrowych, a od góry mamy szynę Weavera. Na koniec, jeśli komuś jeszcze jest mało, można dorzucić 3 rodzaje poziomic. Spróbuję teraz przedstawić wszystkich bohaterów niniejszego tekstu. 

Seria 200
W wielu firmach jest tak, że asortyment dzieli się na grupy. Czasem ten podział wynika z ceny czy jakości, innym razem z przeznaczenia. Taki podział też przyjęto w BKL. Seria 200 to montaże pasujące do szyny 11 mm, przeznaczone do lunet z jednocalowym tubusem. 

BKL 253 
Wygląda dość dziwnie. Ma jednoczęściowy montaż, z pojedynczymi obręczami mocującymi lunetę. Cechą szczególną jest to, że do szyny na karabinku jest mocowany dwiema śrubami, ściągającymi stosunkowo krótką kostkę. Z niej wychodzi dłuższa szyna, przesunięta w przód (lub do tyłu, w zależności z której strony patrzeć), o długości 3 cali. Czemu służyć może takie przesunięcie? Są karabinki z bardzo krótką szyną montażową albo dostęp do niej ogranicza konstrukcja karabinka, gdzie dźwignia przeładowania podnosi się do góry. A przecież nie może zaczepiać o montaż czy lunetę podczas otwierania, bo albo coś się uszkodzi, albo w ogóle będzie niemożliwe przeładowanie wiatrówki. Można oczywiście zamontować lunetę na pojedynczym montażu tylko z jednej strony. Widziałem też takie rozwiązanie, że ktoś montował na szynie dwa pojedyncze montaże tuż obok siebie i na takiej podstawie przymocowywał lunetę. Zdecydowanie jednak lepiej, gdy obejmy na lunecie mocowane są po obu stronach wieżyczek do zerowania. Zresztą – im szerzej, tym lepiej. Zwiększa to stabilność i niezawodność zamocowania. 

Wysokość montażu liczona od spodu do punktu, na którym leży luneta wynosi ok. 1,96 cm. 

BKL 254 
Bardzo podobny do modelu 253, z tą różnicą, że szyna na której leży luneta ma długość 4 cali, czyli jest dłuższa o ok. 2,5 cm. Poza tym właściwie niczym się nie różnią. Podobnie też jak BKL 253 występuje w wersji srebrnej i czarnej. Ma to zresztą swoje uzasadnienie. Często montowane są na karabinkach Walther czy FWB, zwanych popularnie protezami. Futurystycznie wyglądająca broń, często ze srebrnym systemem i lufą mocowanych w osadzie wykonanej z kolorowych laminatów, wręcz wymusza montaż w innym kolorze niż czarny – całość wygląda o wiele ciekawiej. 

BKL 254 D7 
Bliźniaczy model do 245. Z tym, że jak to w rodzeństwie, jeden jest wyższy, a drugi bardziej pryszczaty. W tym przypadku mamy do czynienia z montażem wyższym, od spodu szyny do spodu lunety spoczywającej w montażu mamy około 2,47 cm. Przyda się każdemu, kto woli zamocować lunetę trochę wyżej. Po co? Śrut wystrzelony z energią około 16 J leci po paraboli. Zerowanie lunety zawsze jest walką, kompromisem. Albo będziemy mieli nisko lunetę i dużo do pamiętania podczas strzelania na poprawki na większe odległości, albo też od 30. do 50. metra będzie trafiała niemalże w punkt, ale poniżej 20 tabelka poprawek będzie przypominała drabinę, która się przyśniła świętemu Jakubowi, a z której szczebel można było kupić według Sienkiewicza u sprzedawcy odpustów. 

Wracając jednak do montaży – szczególną cechą BKL 254 D7 jest lekkie przekoszenie, z przodu jest niższy minimalnie niż z tyłu. Można kupić srebrny lub czarny. 

BKL 254 H 
„Trzeci brat bliźniak”. Wyższy od modelu 254, mierzy dokładnie tyle samo co D7. Co go wyróżnia? To, że występuje tylko w wersji czarnej. To po pierwsze, ale nie tylko – przede wszystkim nie ma przekoszenia, z każdej strony wysokość jest taka sama. Oprócz tego mamy to samo, czyli szynę pod lunetę o długości 4 cali. Jest on montowany za pomocą dwóch śrub ściągających kostkę montażową długości około 4 cm. 

BKL 257
Wygląda dość niepozornie. Dwie obejmy, pojedyncze, mocowane na szynę pojedynczymi śrubami. Na wiatrówkę sprężynową bym tego montażu nie polecał. Sprawdzi się za to idealnie na karabinkach PCP czy PCA, a także zasilanych z nabojów CO2. Będzie szczególnie ceniony wszędzie tam, gdzie każdy gram masy zestawu odgrywa znaczenie, na przykład w wiatrówce dla drobnej kobiety lub z której strzelać będą nastoletnie dzieci. Wysokość wynosi tyle samo co w przypadku modelu 254. Można kupić srebrny lub czarny. 

BKL 257 H 
H jak High. Wyższy braciszek 254, wysokość wynosi ok. 2,47 mm. Poza tym niczym się nie różni od 257. Wysokość montażu, oprócz zależności między punktem wyzerowania i opadem śrutu ma jeszcze jedno znaczenie. Niektóre lunety, zwłaszcza te z dużym obiektywem wręcz wymagają wysokich montaży, w przeciwnym razie luneta nie mieści się, leży na lufie lub w ogóle nie da jej się założyć. A nie każdy ma lunetę Zeissa z wycięciem w obiektywie na lufę. Model 257 H występuje w ofercie tylko w kolorze czarnym. 

BKL 260 
Na podstawie o długości 4 cali znajdują się pojedyncze obejmy montażowe. Podstawa mocowana jest do szyny za pomocą 6 śrub. Pancerny zestaw. Właściwie nie ma sposobu, by montaż prawidłowo założony na szynę przemieszczał się po niej podczas strzału. Zalecałbym go do wiatrówek sprężynowych i wszędzie tam, gdzie długość szyny na karabinku dopuszcza tego typu konstrukcje, a masa zestawu nie czyni właścicielowi żadnej różnicy. Wysokość jest standardowa, wynosi ok. 1,96 cm. 

BKL 260 D7 
Uważny czytelnik już chyba wie, o co chodzi z tymi literkami i cyferkami określającymi poszczególne modele. 260 oznacza linię, pojedyncze obejmy na 4-calowej podstawie. D7 oznacza przekoszenie, montaż znów ma mikroskos, dzięki czemu mimo tego, że jest wysoki, nie będzie problemu z wyzerowaniem zestawu. Nie ma obawy, by zabrakło klików w lunecie. Jest także wyższy od zwykłego BKL 260 bez literek. W naturze występuje tylko czarny. 

BKL 260 H 
Są tylko czarne. Tak samo jak BKL 260 D7 ma wysokość około 2,47 mierzone od podstawy montażu do spodu lunety. W odróżnieniu od kolegi z literami D7 tu nie ma mikroskosu, jeśli więc ktoś ma lunetę ze stosunkowo małym zakresem regulacji krzyża w pionie, powinien raczej rozważyć zakup BKL 260 D7. Jeśli klików wystarczy, model 260 H będzie dobrym wyborem dla każdego strzelca, któremu zależy na solidnym montażu jednoczęściowym. 

BKL 261 
Ot, takie dziwadło. Szyna pod lunetę między pojedynczymi obejmami ma długość 4 cali. Od serii 260 jednak różni się tym, że część montażowa jest dzielona. Z jednej strony mamy kostkę o szerokości prawie 2 cm, ściąganą jedną śrubą. Po drugiej stronie mamy kostkę ściąganą na dwie śruby o długości ponad 4 cm. Jak łatwo obliczyć, przerwa między nimi wynosi trochę powyżej 4 cm. Czemu ma służyć ta przerwa? Wyobrażam sobie, że w niektórych wiatrówkach PCP zmieści się w niej magazynek na śrut. Są też karabiny sprężynowe z magazynkiem. Można też w tej przerwie zamocować dodatkowe akcesoria, na przykład poziomicę. 

BKL 263 
Chyba najpopularniejszy w rodzinie, i w ogóle jeden z popularniejszych montaży w Polsce wśród strzelców wiatrówkowych. Choć oczywiście montaże BKL sprawdzą się nie tylko na wiatrówkach, świetnie leżą i są trwałe także na broni palnej. 

263 jest bardzo charakterystycznym dwuczęściowym montażem. Podstawa ma szerokość jednego cala (ok. 2,54 cm), skręcana dwiema śrubami. Każdy z elementów ma dwa niezależne od siebie półokrągłe ramiona do mocowania lunety, skręcane na dwie śrubki, po jednej z każdej strony. Dzięki temu montaż jest łatwo rozpoznawalny, trudny do pomylenia z innymi. 

Słynie z łatwości montażu, precyzji i tego, że skręcony trzyma jak zamurowany. Można kupić w wersji srebrnej lub czarnej. 

BKL 263 H 
To samo co 263, tylko więcej. Konkretnie – wyżej. Z montażami BKL jest zwykle tak, że występują w dwóch wysokościach – standard i high. Kiedyś były jeszcze low, czyli niskie, ale po zmianie właściciela firmy nie wróciły (jak do tej pory) do oferty. Montaż BKL 263 H może być srebrny lub czarny. A ja wciąż żałuję, że nie ma takich w kolorze mosiądzu, pasowałby mi kolorystycznie do wiatrówki. Trudno, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma. Zwłaszcza, że jest dobre. 

BKL 274 
Kolejne dziwadło w ofercie, które z pewnością znajdzie kilku amatorów. Tym razem to mutacja modeli 261 i 257. Montaż jest dwuczęściowy, z jednej strony mamy jakby klasyczny 257, czyli pojedynczą obejmę. Z drugiej strony mamy kawałek montażu 261, czyli na podstawie mocowanej pojedynczą śrubą mamy przesuniętą mocno do przodu pojedynczą obejmę. Występuje w dwóch wersjach kolorystycznych i w jednej wysokości (standard). 

BKL 278 
Dziwadło w stylu 274. Tej samej wysokości, ale jednak różni się od niego tym, że zamiast pojedynczych obejm na lunetę są podwójne. Innymi słowy mamy jakąś mutację montaży 261 i 263. Zarówno 274, jak i 278 znajdą zastosowanie wszędzie tam, gdzie szyna montażowa na karabinku jest krótka. Jedyny wówczas sposób na maksymalne zwiększenie odstępu między obejmami trzymającymi lunetę to wykorzystanie montaży z off-setem, czyli przesunięciem do przodu. Także i BKL 278 można kupić srebrny, a czarny dostajemy w standardzie... 

Seria 300 
Montaży w tej grupie jest tylko sześć rodzajów, nie licząc wersji kolorystycznych. Wszystkie są przeznaczone do lunet o średnicy tubusu wynoszącej 30 mm. Występują właściwie w tylko jednej wysokości, wynoszącej od spodu montażu do spodu lunety ok. 2,48 mm. Różnią się tylko wyglądem. 

BKL 300 
Montaż dwuczęściowy. Powiększona wersja BKL 257, w ofercie dystrybutora dostępny jest tylko czarny. Bardzo dobry wybór, jeśli chcemy zamontować jakąś lekką lunetkę na lekkiej wiatrówce. 

BKL 301 
Standardowe wyposażenie karabinków z zamontowaną lunetą z 30-milimetrowym tubusem. Występuje w naturze powszechnie, podobnie jak mniejszy braciszek BKL 263. Spotkać można zarówno na zawodach wśród zawodników FT, jak i HFT, a także wśród strzelców niestartujących na zawodach, ale ceniących sobie jakość i precyzję. Dostępne kolory – a jakże – srebrny i czarny. 

BKL 302 
Właściwie to samo co BKL 278, czyli jedna część to zwykły kawałek BKL 301, a druga z przesunięciem do przodu. Obie z podwójnymi obejmami na lunetę. Kupić można w jednym z dwóch kolorów. A czemu nie nazywa się BKL 378? Dobre pytanie. Nie wiem... 

BKL 354 
Pojedyncze obejmy na lunetę na szynie o długości 4 cali, jedna kostka montażowa na dwie śruby znajdujące się pod jednym końcem szyny. Znamy to skądś? Tak, to nic innego jak przystosowany do szerszych lunet model BKL 254. Podobnie jak on, są czarne i srebrne. 

BKL 360 
Jak to szło? „Na podstawie o długości 4 cali znajdują się pojedyncze obejmy montażowe. Podstawa mocowana jest do szyny za pomocą sześciu śrub. Pancerny zestaw, praktycznie nie ma sposobu, by montaż prawidłowo założony na szynę przemieszczał się po niej podczas strzału. Zalecałbym go do wiatrówek sprężynowych i wszędzie tam, gdzie długość szyny na karabinku dopuszcza tego typu konstrukcje, a masa zestawu nie czyni właścicielowi żadnej różnicy”. To opis montażu BKL 260, ale świetnie nadaje się też do opisania modelu 360. Z tą różnicą, że jest do lunet o tubusie 30-milimetrowym i z tego powodu troszkę wyższy. 

BKL 374 
Tu już z nazewnictwem, w przeciwieństwie do modelu 302, nie mamy żadnych trudności. 374 to odpowiednik 274, czyli pojedyncze obejmy na podstawach mocowanych jedną śrubą do szyby, jedna z nich jest wysunięta do przodu. 

Seria 400
Im dalej w las, tym... mniej do pisania. Tu są tylko trzy montaże do opisywania, a ich cechą szczególną jest to, że wszystkie są przeznaczone do karabinków z szyną 14 mm. I lunet z calowym montażem. Ponadto wszystkie są czarne, w montażach serii 400 srebrny kolor nie występuje. 

BKL 454 
Znów to samo, pojedyncze obejmy na szynie o długości 4 cali, pod jedną z nich kostka montażowa na dwie śruby czyli 245 i 354 w nowej odsłonie. 

BKL 460 
Nie, nie zacytuję jeszcze raz opisu do BKL 260. Raz wystarczy. Tym razem będzie krótko – to taki sam montaż jak BKL 260, tylko na szynę 14 mm. 

BKL 463 
Czyli znany i lubiany 263 lub 301 w kolejnej wersji. Montaż dwuczęściowy z podwójnymi obejmami na lunetę, każdy z elementów mocowany 2 śrubami. Klasyka gatunku, jeśli ktoś potrzebuje dwuczęściowego montażu na szynę 14 mm, to właśnie może zakończyć poszukiwania. 

Wszystkie montaże BKL a mają jeszcze jeden wspólny element. Wynika to z konstrukcji montaży, które ściskane śrubą montażową lekko się odkształcają, przylegając mocno do szyny. Żeby później taki montaż zdjąć z karabinka, nie wystarczy tylko odkręcić śrub montażowych. Trzeba jedną z nich wsadzić w specjalny otwór i dokręcając, odblokować zaciśnięty montaż. 

Zdarza się, że standardowa wysokość montażu jest za niska dla strzelca. Również montaż podwyższony (High) może być za niski. Warto wówczas zastanowić się nad specjalnym podwyższeniem. Jest kilka rodzajów, wszystkie mogą być srebrne lub czarne. 

BKL 166 
Baza podwyższająca montaż o ok. 1,93 cm. Mocuje się to bardzo łatwo, tak samo jak montaż. Na drugim końcu ma swoją własną szynę o średnicy 11 mm, do której przykręcamy montaż i gotowe. Model 166 przeznaczony jest do podwyższania montaży dwuczęściowych 263 lub 301. Każdy element przykręca się do szyny dwiema śrubami. 

BKL 168 
Baza podwyższająca o długości 4 cali i wysokości takiej samej jak w poprzednim modelu. Będzie odpowiednia dla wszystkich jednoczęściowych montaży, takich jak na przykład BKL 260. 

BKL 172 
Według danych producenta przeznaczony do podwyższenia montażu BKL 25. Mocowany jest do szyny za pomocą dwóch śrub. 

BKL 180 
Standardowe podwyższenie dla wszystkich montaży dwuczęściowych z pojedynczą obejmą na lunetę. Do szyny mocuje się go pojedynczą śrubą. 

Podwyższenia to jedno, ale BKL poszedł dalej i produkuje przejściówki, które z jednak strony mocuje się na szynę 11 mm na karabinie, z drugiej szyna Weavera. Po co? Standard Weavera nie jest taki głupi, pozwala szybko zmienić lunetę, a mocowanie pozostaje na tyle precyzyjne, iż przeważnie nie zachodzi później konieczność powtórnego zerowania. Można więc mieć jeden karabin, do niego dwie różne lunety i w zależności od humoru danego dnia można strzelać na zawodach HFT z jakąś lekką lunetą o małym powiększeniem i krzyżem balistycznym, albo iść na tor jako strzelec FT z lunetą o dużym powiększeniu i z bardzo małą głębią ostrości. A wszystko to robi się niemal jednym ruchem, zaś po kupieniu montażu z zaciskiem, który można obsługiwać bez użycia narzędzi – cała wymiana zajmuje kilkanaście sekund. 

BKL 554 
Mocowany jest do szyny na dwie śruby, kostka montażowa ma długość ok. 4,19 cm. Na górze znajduje się 4-calowa szyna Weavera. Podobnie jak wszystkie przejściówki na szynę Weavera, tak i ten można kupić tylko w kolorze czarnym. 

BKL 258 
Podobny trochę do montaży BKL 261, mocowany do szyny na trzy śruby. Całość ma 4 cale długości. Przerwa między kostkami montażowymi wynosi około 4 cm. 

BKL 266 
Nie wiem, jaka jest popularność tego zestawu, jak dla mnie o dość ograniczonym zastosowaniu. Z jednej strony mamy szynę 11 mm, z drugiej Weaver. Sęk w tym, że przejściówka jest dwuczęściowa, a kostki montażowe są bardzo wąskie. Innymi słowy, po założeniu lunety nie ma możliwości szybkiego przestawienia jej trochę do przodu lub do tyłu (o jeden ząb). Wszelkich regulacji można dokonywać wyłącznie przesuwając cały zestaw z lunetą w szynie na karabinku. Warto jednak odnotować jego istnienie. Może komuś się do czegoś przyda. 

BKL 268 
Jednoczęściowa przejściówka o długości 4 cali, mocowana do szyny na sześć śrub. Założona na karabin będzie się tak trzymać, że czołgiem można po tym jeździć i prędzej karabin się połamie, niż montaż puści. Z drugiej strony jest szyna Weavera na całej długości. Tylko czarny. 

Piszę, piszę i zbliżam się do końca. Ostatnią grupą produktów, o której chciałbym wspomnieć, są poziomice. Przydają się wszędzie tam, gdzie strzela się z wielką dbałością o każdy szczegół, gdzie każdy strzał powinien być maksymalnie precyzyjny. Dzięki poziomicom możemy na chwilę przed strzałem upewnić się, że karabin trzymamy prawidłowo, a luneta znajduje się idealnie w osi pionowej nad lufą, że nie przekosiliśmy karabinu w pionie. Dzięki temu śrut opadając trafi tam, dokąd chcemy. 

BKL 620 
Są trzy rodzaje poziomic. Najtańsza i najpopularniejsza wkręca się z boku w montaż BKL 620. Przezroczysty plastik wypełniony cieczą, narysowana skala, całość osadzona w metalowym łożu. Z jednej strony mamy gwint o takim samym skoku i średnicy jak otwór służący do demontażu. 

BKL 600 
Poziomica nie jest wkręcana, stanowi integralną część z obejmą na lunetę. Przeznaczona jest do lunet o średnicy 1 cala. Mocuje się ją na tubusie lunety, choć trzeba temu poświęcić dużo więcej uwagi niż przy wkręcaniu BKL 620. Przydałaby się do tego jeszcze jedna poziomica, choćby kupiona w sklepie budowlanym za kilka złotych, inaczej możemy nie mieć pewności, czy zamocowaliśmy poziomicę prawidłowo i czy rzeczywiście będzie spełniać swoje zadanie. 

BKL 610 
Ten sam kłopot z montowaniem co w BKL 600, będziemy mieli i tutaj. Natomiast po założeniu okaże się z pewnością bardzo pomocna. Model 610 przeznaczony jest do lunet o tubusie 30 mm. Zarówno model 600, jak i 610 są droższe od wkręcanej poziomicy BKL 620. Jeśli więc ktoś ma montaż firmy BKL, prawdopodobnie nawet nie spojrzy na nie. Przydadzą się wszystkim tym, którzy nie mają montaży BKL. 

Jak widać, oferta bardzo bogata. Część asortymentu jest zapewne tak popularna i powszechnie występująca jak mamuty w zoo, jednak wiele modeli cieszy się o wiele większym zainteresowaniem. Przy tak wielu propozycjacj niemal każdy znajdzie coś dla siebie, tylko w wyjątkowych przypadkach nie uda się dobrać montażu do konkretnego zestawu wiatrówka – luneta. Owszem, BKL nie jest tani, ale wart swojej ceny. Jakość niestety musi kosztować. 


Przegląd Strzelecki "Arsenał", październik 2011

piątek, 16 grudnia 2011

Szara zjawa





















To będzie trzeci już raz, jak piszę o karabinku Steyr LG 110 HP. Nie bez powodu, bowiem za każdym razem to jest zupełnie inny karabin. Choć niby wciąż ten sam... 

Paskuda. Tak w pierwszych słowach określiłem wiatrówkę, która do dziś rozpala wyobraźnię strzelców. Różne są wiatrówki na rynku, brzydkie i niecelne, ładne i niecelne, brzydkie i celne oraz ładne i celne. Firm produkujących karabiny pneumatyczne są dziesiątki, modeli setki, jeśli nie tysiące. A jednak bardzo często pojawia się na forach dyskusyjnych wypowiedź w stylu „jak chcesz celnie strzelać i robić skupienie, to kup sobie Steyra”. Karabin Air Arms S 400 jest wzorcem lekkiej, celnej i taniej wiatrówki PCP. Produkty Daystate są często traktowane jako wzorzec piękna, zaś wiatrówka LG 110 to powszechnie uznany wzór celności. Wiele w tym racji. Obok takich konstrukcji, jak Walther Dominator czy AirArms EV 2 Steyr jest równie precyzyjny, a jednak trochę tańszy. Zwłaszcza w wersji HP, która jednak ma kilka istotnych wad dotyczących ergonomii. 

Kolba w tym karabinku jest zwyczajnie do niczego. Jeśli założy się bardzo niski montaż to istnieje szansa, by policzek opierał się o coś, co z dużą dozą optymizmu można próbować nazwać baką. Przy wyższym montażu policzek wisi właściwie w powietrzu, co oczywiście nie sprzyja powtarzalnemu złożeniu się do strzału. To z kolei może skutkować tym, że oko schodzi z osi optycznej lunety, zaznajamiając strzelca z takim pojęciem jak błąd paralaksy. Na zawodach HFT skutek będzie taki, że podium obejrzy się wyłącznie z boku, i to z dużej odległości. Dużo lepszą opcją jest kupno Steyra w wersji FT, z regulowaną stopką, baką, forendem czy spustem. To jednak wybór o wiele bardziej kosztowny. 

Innym rozwiązaniem jest osada typu custom. Już raz pisałem o kolbie wykonywanej przez kolegę, który zaprogramował maszynę CNC tak, by wycinała z kawałka drewna kolby i forendy do Steyrów. Są nawet dwa wzory. Stary, który już prezentowaliśmy na łamach ARSENAŁU i nowy, o futurystycznym kształcie i ze sporym zakresem regulacji. Tamte osady mają oprócz niewątpliwych zalet, jak cena czy czas realizacji i jedną podstawową wadę – to wciąż produkt uniwersalny, który ma odpowiadać maksymalnie dużej liczbie strzelców. Tym samym kolba jest tak zwymiarowana, by pasowała przeciętnemu Kowalskiemu. Zakres regulacji tego i owego oczywiście w tym pomaga, ale już kąt ustawienia chwytu czy długość kolby – niekoniecznie. I choć można coś poprawić, to wszystkiego się nie da. 

A co ze strzelcami, którzy tak jak ja mają na przykład stosunkowo długie ręce i palce? Czy skazani są na dopasowywanie siebie do karabinka, zamiast karabinka do siebie? Nie. Choć z góry ostrzegę, że rozwiązanie nie jest tanie... 


Przymiarka
Po kilku latach strzelania z przeróżnych karabinów doszedłem do jednego wniosku – nie ma konstrukcji idealnej. W każdej wiatrówce coś mi przeszkadza, coś uznaję za wadę. Także w tych, które posiadałem. IŻ 38 był dobry, ale nie mogłem do niego założyć lunety. Norica Marvic Gold była śliczna, ale trochę za mocna i zbyt narowista, by myśleć o startach w zawodach HFT 2. HW 97 K było celne, ale wykończyło mnie psychicznie kilkukrotne ustawianie długości sprężyny, by uzyskać dokładnie 16,3 J energii wylotowej pocisku. Po przesiadce na wiatrówki PCP cały rok nieodmiennie podobała mi się S 400. Aż do czasu, gdy na mstrzostwach Polski raz, jeden jedyny zawiodła mnie, wypluwając śrut z mniejszą niż zwykle prędkością. Było to pudło na miarę utraty trzeciego miejsca na podium i decyzji o wymianie wiatrówki na coś z lepszą powtarzalnością strzału. Wybór padł na Daystate Mk 4, który oprócz tego, że był piękny, to jeszcze celny i bardzo przyjemny w obsłudze. Do czasu, gdy nagle, bez ostrzeżenia prędkość wylotowa spadła z 239 m/s do 229 m/s. Niewiele myśląc wymieniłem „bateryjkę” (Mk 4 ma elektroniczny spust) na Steyra. Walcząc z jego ergonomią, a właściwie jej brakiem, startowałem przez ponad rok na zawodach HFT. Do tego teoretycznie został zaprojektowany i tu się sprawdzał. Z czasem jednak brak regulowanej baki czy nieszczególnie wygodny chwyt zaczęły mi przeszkadzać. Po krótkiej przygodzie z kolbą wycinaną maszynowo przyszedł czas na ręcznie wykonaną osadę custom, krojoną na miarę. 

Pierwszy e-mail z pytaniem wysłałem do Łukasza Pietruszki, znanego i cenione wśród braci wiatrówkowej specjalisty od ręcznie robionych osad. Kolejnych e-maili już nie trzeba było wysyłać, bo odpowiedź Łukasza była w pełni satysfakcjonująca. Szybko dogadaliśmy się, jak powinna wyglądać osada, z czego ma być wykonana, okazało się, że w kwestiach artystycznych nadajemy na tych samych falach. Uzgodniliśmy wstępnie kilka szczegółów i po tygodniu miałem pierwszy projekt. 

Nie mogłem uwierzyć własnym oczom – z kilkoma wyjątkami karabin na rysunku wyglądał niemal tak, jak sobie w myślach wyobrażałem. Dość agresywna linia kolby, kilka „przetłoczeń”, wycięcie na kciuk. Do tego forend pod systemem utrzymany w podobnej stylistyce. Całość spodobała mi się na tyle, że pewnie przyjąłbym ją bez mrugnięcia okiem, gdyby takie fabrycznie proponowano. Ale przecież tak od razu przyjąć projektu nie wypadało. Uzgodniliśmy kilka drobnych zmian w ogólnym wyglądzie przyszłej kolby, także kształt forendu uległ pewnej modyfikacji i Łukasz mógł przystąpić do pracy. Wtedy zaczęły się schody... 


Zapalenie
Zaczęło się od zapalenia oskrzeli. Zamiast siedzieć w warsztacie i dłubać w drewnie, Łukasz siedział w łóżku i przyjmował lekarstwa. Termin wykonania pracy, wstępnie określony na koniec roku oddalał się. Tymczasem ja byłem coraz bardziej „zapalony na osadę”. Cały czas próbowałem sobie wyobrazić, jak to, co widzę tylko na kartce papieru, sprawdzi się podczas strzelania w terenie. 

Nie pozostawało mi jednak nic poza cierpliwym czekaniem na powrót Łukasza do pracy. W końcu nadszedł dzień, gdy kurier przyniósł do redakcji pudło z karabinem. Nie, nie gotowym produktem. Była to ręcznie wystrugana kolba i forend, przymocowane byle jak do wiatrówki. Wykonane z lichego drewna model i wysłane do odbiorcy, czyli do mnie, żebym sam nie musiał jeździć za Zieloną Górę i czekać tam kilka dni, aż Łukasz wystruga coś na moją miarę z docelowego materiału. 

Model był niemal w pełni funkcjonalny. Niestety, podczas prób dopasowania baki puściła śruba na gwincie. Całe szczęście, że zdążyłem się wcześniej zorientować, że zarówno kształt, jak i zakres regulacji są niemal idealne. Choć pewien niesmak pozostał... 

Kilka rzeczy, oprócz wspomnianej śruby, trzeba było zmienić. Przede wszystkim chwyt. Zaznaczyłem na osadzie wszystkie elementy, które moim zdaniem trzeba poprawić – to dodać trochę drewna, tam odjąć, tu wydłużyć, gdzie indziej skrócić. Następnie zapakowałem karabin wraz z klonowym modelem i odesłałem Łukaszowi. 

Następny etap objęty jest tajemnicą producenta, dlatego mogę opisać go tylko w przybliżeniu. Łukasz opatentował maszynę do ręcznego kopiowania. W praktyce wygląda to tak, że w oparciu o zatwierdzony model, wykonany z taniego drewna, wycina kształt osady z docelowego materiału - w moim przypadku był to drewniany dwukolorowy laminat. Dzięki temu nie eksperymentuje się na drogim drewnie, tylko wykrawa gotowy kształt. Ma to sens nie tylko w przypadku laminatu, ale także bardziej szlachetnych gatunków drewna. Szkoda byłoby zepsuć kawał drewna z karpy orzecha włoskiego o wartości, dajmy na to 1000 euro... 

W tym konkretnym przypadku kopiowanie było utrudnione. Łukasz do tej pory stosował ten patent podczas kopiowania długich osad, tymczasem do Steyra robił tylko stosunkowo krótką kolbę i palmrest. Przyrząd okazał się nie do końca przystosowany do takiego zadania. W efekcie czego kolbę udało się skopiować po wielkich trudach, a palmrest... Cóż. Gdy Łukasz po raz kolejny wyleczył się, tym razem z zapalenia płuc, wyciął palmrest jeszcze raz, od początku, jedynie na kształt i podobieństwo tego, który wykonał wcześniej z klonu. 

Finisz 
Urządzenie kopiuje wiernie, ale tylko z grubsza. Po wycięciu ogólnego kształtu trzeba wziąć pilniki, dłutka, papiery ścierne i całość obrabiać. Laminat nie jest niestety łatwym materiałem. Kilkanaście warstw drewna złączonych ze sobą za sprawą klejów i innych związków chemicznych ma dużo większą wytrzymałość niż naturalne drewno, nie wspominając nawet o tym, że są dużo one trudniejsze w obróbce. 

Prace przedłużały się. W tym czasie dostawca drobnych części wykonał nową tuleję i śrubę do regulacji baki. Tym razem nie była aluminiowa tylko stalowa. Pomyślałem, że lepiej spełni swoje zadanie. Gdy w końcu przyszły niezbędne komponenty, trzeba było tylko odciąć bakę, zainstalować regulację, także pod forendem i... 

Zalakierować. Oj, nie było łatwo. W założeniu osada miała być maksymalnie wytrzymała. Mając to na uwadze, Łukasz kupił specjalny lakier o większej wytrzymałości na uszkodzenia mechaniczne i promieniowanie UV. Tyle tylko, że lakier jest gęsty, a jego nakładanie wymaga specjalnej techniki. Koniec końców udało się, a efekt jest według mnie więcej niż zadowalający. 

Grey Phantom 
Założenia były takie – karabin z regulowaną baką, stopką (góra – dół) i forendem, o osadzie dłuższej od fabrycznej (w wersji HP) o jakieś 2 cm. Osada miała być maksymalnie wytrzymała, ale jednocześnie całość – na ile to możliwe – lekka. Kształt forendu nie jest przypadkowy. Odznacza się lekkością, łatwo go chwycić w powtarzalny sposób zarówno z przodu (wygodniej się tak strzela z pozycji klęczącej), jak i z tyłu (strzelając z pozycji stojącej). Chwyt miał być ustawiony pod moją dłoń. W tym celu wysyłałem Łukaszowi informację o długości wszystkich palców i szerokości dłoni, na tyle dokładne, że w razie potrzeby zrekonstruowanie mojej prawej dłoni nie sprawiłoby chyba większego kłopotu. Karabin miał mieć kosmiczny, agresywny wygląd, niczym broń z jakiejś odległej planety. Laminat, bardziej wytrzymały od drewna, nasuwał się jako materiał właściwie od razu. Wybór kolorystyki też nie był szczególnie trudny, jako że zarówna mnie, jak i Łukaszowi tylko szaro-czarny wydawał się odpowiedni do srebrnego systemu i lufy Sterya. 

Gdy pierwszy raz, jeszcze na zdjęciach, zobaczyłem, jak układają się warstwy kolorystyczne laminatu, nazwa dla mojej wiatrówki narzuciła mi się sama. Duch, zjawa, miraż... Paskuda umarła, dalej będzie Szara Zjawa. „Grey Phantom”. 

Karabin jest lekki, jednocześnie bardzo składny. Nawet gdy podjąłem decyzję o zmianie sposobu strzelania i zmianie konkurencji z HFT na FT – ten kształt osady wciąż się sprawdza. Złożenie się do strzału nie wymaga ekwilibrystyki, osada leży dokładnie tak jak powinna. Wady? Gdzieniegdzie nie udało się zmatowić lakieru i jeszcze trochę za bardzo się świeci, zwłaszcza w trudno dostępnych załamaniach. Podczas ustawiania baki musiałem jeszcze raz wkleić w nią tuleję, bo wklejana w ostatniej chwili przez Łukasza nie trzymała się wystarczająco mocno. Trzeba było podkleić cienką gumą podstawę mocowania kolby w systemi, żeby się nie ślizgała i nie luzowała podczas użytkowania. 

Natomiast reszta to same zalety. Co najważniejsze, mój karabin w tej chwili nabrał bardzo indywidualnego wyglądu. Nie sposób go pomylić z żadnym innym. Obym tylko, jako świeżo upieczony strzelec FT, nie okazał się niegodnym jego posiadania...


Przegląd Strzelecki "Arsenał", sierpień 2011

wtorek, 15 listopada 2011

Norica. Made in UE




















Norica. Hiszpańska firma, której tradycje sięgają początków dwudziestego wieku, za kilka lat będzie obchodziła setną rocznicę urodzin. To nie jedyny powód do zadowolenia. Innym jest uznanie na wielu rynkach, tym w Polsce. Wiatrówki Norica cieszą się sporym uznaniem i znajdują wielu sympatyków. Nic dziwnego, proste, ale solidnie wykonane konstrukcje mogą się podobać, a co najważniejsze, oferta jest bardzo szeroka i niemal każdy znajdzie w niej coś dla siebie.

Kiedy na forum poświęconym wiatrówkom pojawia się pytanie, jaką wiatrówkę kupić, żeby była dobra i tania wiele osób w bezsilnej złości zaciska zęby. Po pierwsze, takich pytań pojawiły się już setki, jeśli nie tysiące. Ile można pisać to samo? Co gorsza, nie ma na to pytanie jednoznacznie dobrej odpowiedzi. Między innymi zresztą, że właściwie nie istnieje taka wiatrówka. Coś, co jest tanie, nie może być bardzo dobre. Coś, co jest wspaniałe, nie będzie kosztować kilka złotych. Dylemat, pytania bez odpowiedzi. Niemal zawsze pojawiają się sugestie, by kupić wiatrówkę firmy Weihrauch, bo choć kosztuje trochę więcej, to z pewnością jest celna i długo posłuży. Czasem pojawia się podpowiedź, by zainteresować się produktami Gamo albo Diany. Niemal zawsze pojawiają się przestrogi przed wiatrówkami chińskiej produkcji, co zresztą jest o tyle ciekawe, że tańsze produkty Diany właśnie tam są wytwarzane. 

Czasem, choć trzeba przyznać, że rzadko pojawia się rada, aby kupić wiatrówkę Norica. Przemawiać ma za tym piękno linii, wysoka energia strzału, jakość zdecydowanie lepsza niż tanich chińskich produktów, a na koniec cena – częstokroć niższa niż u konkurencji. Postanowiliśmy przyjrzeć się bliżej ofercie.

Jedenaście hiszpanek
Z oferty polskiego dystrybutora Norici, firmy Incorsa wybrałem jedenaście wiatrówek. Nie jest to pełna oferta. Wybór może wydawać się dość przypadkowy, zapewniam jednak, że taki nie jest. Wśród tych jedenastu modeli są najtańsze oraz te, które uznano za najlepsze lub najpiękniejsze i trochę tak zwanej oferty ze środka stawki. Co je łączy? Wszystkie zostały wyprodukowane w Hiszpanii, na żadnej nie znalazłem napisu „made in China”. Wszystkie wykonano przynajmniej poprawnie. Elementy drewniane są zrobione z drewna bukowego wysokiej klasy, części metalowe to rzadko blacha. Niestety, jak to często bywa, jest też w nich mniej lub więcej elementów plastikowych, jednak materiału tego użyto mądrze tam, gdzie nie ma dużego ryzyka, że z czasem coś się złamie i negatywnie wpłynie na komfort czy bezpieczeństwo strzelania. 

Wszystkie wiatrówki pakowane są tak samo, w tekturowe pudła z czarnymi lub kolorowymi nadrukami, dodatkowo unieruchomione w środku kawałkiem tektury. Niektóre wiatrówki były też w środku owinięte folią, w każdym pudełku znajdowało się etui z instrukcją obsługi. Trzeba przyznać, że nie jest to jakiś wysokich lotów sposób zabezpieczenia karabinka na czas transportu, ale zwykle wystarczający, by karabin w stanie nienaruszonym dowieźć do domu klienta. Później jednak koniecznie trzeba zaopatrzyć się w jakiś futerał lub pokrowiec na wiatrówkę, tekturowe pudło długo nie wytrzyma. 

A co wybrane wiatrówki dzieli, różni między sobą? O tym właśnie jest ta opowieść...

Norica Marvic Gold
Zacznę od mojej ulubionej, z powodów czysto sentymentalnych. Gdy wiatrówki stały się w Polsce bardziej dostępne i pojawiły się na rynku obok Slavii i Baikala także inne marki, Marvic był moim faworytem jeśli chodzi o urodę. 

Długa lufa, długi system. Drewniana, bukowa, smukła osada z wyraźnie zaakcentowaną baką. Karabin jest bardzo zgrabny. Ma tradycyjny system, łamaną lufę. 

Do złamania lufy trzeba włożyć nie lada siłę, karabin z pewnością ledwie mieści się w limicie energii wylotowej pocisku na poziomie 17 J, bez kłopotu można też wymieniając sprężynę tę energię podnieść do 23–25 J. Oczywiście taka wiatrówka wymaga już rejestracji. 

Marvic ma mocną sprężynę. Charakteryzuje się ona tą szczególną cechą, że po kilkuset, najwyżej tysiącu strzałów zwykle trochę siada, a energia spada. Za to potem utrzymuje stały poziom przez bardzo długi czas, często wiele lat. 

Lufa i system są oksydowane na głęboką czerń, podobnie jak we wszystkich pozostałych karabinkach. Oksyda jest dość trwała, odporna na zarysowania, jednak trzeba uważać i nie dopuścić do tego, by osadzała się na niej wilgoć. Szybko wówczas karabin pokrywa się rdzawym nalotem, z którym da się walczyć i wygrać, ale szkoda na to czasu i nerwów. Lepiej po każdym strzelaniu przetrzeć karabin do sucha i posmarować jakimś olejkiem do broni. 

Osada jest lakierowana. Trzyma się karabin bardzo wygodnie. Otwarte przyrządy celownicze to niemal klasyka gatunku – muszka i szczerbinka TruGlo, szczerbinka regulowana w dwóch płaszczyznach. 

Regulowany jest także spust, choć w dość ograniczonym zakresie i od razu trzeba wspomnieć, że spustem matchowym to on nigdy nie będzie. Owszem, trzeba włożyć trochę siły, żeby go ściągnąć. Trzeba też się liczyć z tym, że kultura pracy nie jest na poziomie karabinków, takich jak AirArms Prosport czy Weihrauch HW 97 K – Marvic kopie. Można się do tego przyzwyczaić, można z niego celnie strzelać, ale na początku ramię może trochę boleć. 

Swego czasu dostępne były na rynku przerobione karabinki. Karabinki które przyjechały do Polski miały lufy rysowane (przez wysokiej klasy rzemieślnika). Do dziś wielu użytkowników tych wiatrówek twierdzi, że fabryczny gwint nie umywa się do tamtej ręcznej roboty i że Marvic „rysowanka” był bardzo celny. 

Karabin wyposażony jest w szynę pod montaż standardowy o szerokości 11 mm. Dodatkowo na końcu znajduje się ogranicznik, bardzo ważny element wyposażenia, dzięki niemu luneta na montażu nie powinna się przesuwać. Tak czy inaczej, jednak lepiej montować karabin na dobrym montażu jednoczęściowym z kołkiem stopującym (w systemie są odpowiednie otwory pod kołek), luneta będzie stała jak zamurowana. I jeszcze jedna uwaga – nie zaleca się montowania tanich lunet o niskiej wytrzymałości. Taki celownik prędzej czy później rozsypie się na Marvicu.

Norica Marvic Style
Właściwie można by tu przytoczyć wszystko to, co wcześniej pisałem o Marvic Gold. Jest jednak coś, co różni te karabinki – to wygląd. O ile Marvic Gold ma klasyczną urodę czarnolufowej wiatrówki w drewnianej osadzie, tak Style wygląda jak piękniś prosto z żurnala. Srebrna, niklowana lufa, osada zrobiona z laminatu bukowego, barwionego na różne odcienie drewna, od niemal różowego do orzecha. Trochę mnie tu rażą czarne dodatki, jak ogranicznik montażu, muszka czy szczerbinka, ale może właśnie na tym polega urok tej wiatrówki? 

Podobnie jak Marvic Gold, tak i tu mamy bezpiecznik. To dźwignia umieszczona przed spustem, przed strzałem trzeba ją pchnąć palcem wskazującym do przodu i można strzelać. Bardzo mi się podoba, że działa w obie strony, czyli po odblokowaniu można znów zabezpieczyć wiatrówkę, ściągając bezpiecznik do siebie. Oczywiście nie zaleca się trzymania przez dłuższy czas napiętej sprężyny karabinka, ale zdarzają się sytuacje, gdy trzeba zabezpieczyć wiatrówkę i tu mamy taką możliwość.

Norica Storm
Jak można poprawić całkiem udany produkt? Skoro strzela i robi to dobrze, to z pewnością nie warto psuć. Inżynierowie wpadli więc na szatański pomysł i wsadzili system od Marvica w nową osadę, dodali coś na kształt tłumika, odświeżyli wygląd i proszę – nowa konstrukcja. Jeśli komuś jakimś cudem Marvic się nie spodobał, to Storm powinien trafić w jego gust. Ładne, eleganckie ryflowania na osadzie, jeszcze wygodniejszy chwyt z wyżłobieniem na kciuk na grzbiecie chwytu. Atrapa tłumika (ładnie wygląda, ale nie tłumi odgłosu strzału) z zamocowaną na nim muszką dodaje mu lekko taktycznego wyglądu. 

Poza tym wszystko to samo. Na dobrą sprawę, jeśli ktoś by chciał, to bez kłopotu może przełożyć do swojego starego Marvica osadę od Storma i będzie miał jeszcze ładniejszy karabin, o tyle niepowtarzalny, że bez atrapy tłumika na końcu. 

Nie poprawiono kultury pracy. System jest ten sam i pracuje tak samo, tu cud się nie zdarzył. Jednak skutki kopnięcia sprężyny są dodatkowo amortyzowane dzięki ażurowej, miękkiej stopce kolby. Storm to ciekawa wiatrówka, szkoda tylko, że droższa od Marvica.

Norica Quick
Swego czasu obiekt pożądania, dziś już trochę leciwa konstrukcja, ale wciąż godna rozważenia przy podejmowaniu decyzji o zakupie wiatrówki. Jedna z dwóch wiatrówek firmy Norica ze stałą lufą z naciągiem dolnym, jakie obecnie znajdują się w sprzedaży. 

Drewniana osada, tradycyjnie wykonana z buku i lakierowana. Ma linię trochę bardziej toporną niż w Marviku, ale też może się podobać, a przede wszystkim jest bardzo wygodna. Złożenie się do strzału przy korzystaniu z otwartych przyrządów celowniczych jest bardzo łatwe i przyjemne. Gorzej z lunetą, bo baka okazuje się być trochę za niska, należy montować lunetę na jak najniższym montażu. Również polecam jednoczęściowy, a luneta im bardziej będzie pancerna, tym lepiej. Dźwignia ładowania chodzi płynnie i bez zacięć, ładowanie jest bardzo wygodne. 

W ramach troski o bezpieczeństwo mamy tu specjalny port ładowania, odchylaną na bok komorę. Śrut umieszcza się bezpośrednio w lufie, zamyka port i gotowe – po odbezpieczeniu można strzelać. Nie ma żadnych ruchomych elementów, takich jak tłok, które mogłyby nam wyrządzić krzywdę podczas ładowania śrutu do lufy. 

Karabin jest podobnie celny jak Marvic. Trzeba się tylko do niego przyzwyczaić, okiełznać szarpnięcie, przyzwyczaić do dość twardego spustu. Z pewnością nie są to karabinki przeznaczone do startów w zawodach FT czy HFT, ale do rekreacyjnego strzelania nadają się znakomicie. Warto też dodać, że jeśli ktoś chce się mieć lżejszą wiatrówkę i trochę tańszą, to bliźniaczą konstrukcją do Quick jest Norica Dream Hunter – praktycznie to samo, tylko w polimerowej osadzie.

Norica Dragon i pociotki
Tak jak Marvic Gold był podstawą dla takich konstrukcji jak Marvic Style czy Storm, tak Dragon jest protoplastą całkiem sporej rodzinki. Mamy tu Dragona, Dragona Special, Dragona Camo, a także Dream Rider. 

Dragon ma drewnianą – oczywiście bukową osadę, lakierowaną na półmat. Czarny system, czarna lufa, oksydowane na głęboką czerń, bardzo błyszczące. Podobnie jak w Marvicu także i tu mamy bezpiecznik w formie przełącznika przed spustem (który jednak chowa się głębiej i trudniej jest z powrotem zabezpieczyć wiatrówkę), mamy przyrządy celownicze TruGlo. Na dobrą sprawę to taki troszkę mniejszy, troszkę słabszy Marvic, wiatrówka o mniejszej energii początkowej pocisku. 


Dragon Special to z kolei wiatrówka z polimerową osadą z malowaniem imitującym orzech włoski oraz niklowanym systemem i lufą. Przyznam się, że nie lubię srebrnych wiatrówek, jestem w tym względzie tradycjonalistą, także nie podobają mi się standardowe czarne dodatki, takie jak muszka, czy szczerbinka w połączeniu z niklowanym systemem. Wielu się takie zestawienie podoba, ale na szczęście nie wszyscy mają taki sam gust. 

Dream Rider to lekko taktyczna wersja Dragona, w czarnej polimerowej osadzie i z atrapą tłumika na lufie. 

Strzelają wszystkie podobnie – trochę twardy spust, szarpnięcie sprężyny, całkiem dobra lufa – to zestawienie, które wymaga od strzelca uwagi i powtarzalności chwytu. Za to po nabraniu wprawy trafianie w cel wielkości kapsla na trzydzieści czy nawet pięćdziesiąt metrów nie jest żadnym osiągnięciem. Tym bardziej, że jak w każdej wiatrówce Norica mamy możliwość zamontowania lunety.

Maluchy
Nie każda Norica jest pełnokrwistą, wierzgającą bestią. Są też modele skierowane do młodszych strzelców, którzy nie mają dość siły, by naciągać bardzo mocną sprężynę i brakuje im dość samozaparcia, by bawiło ich silne uderzenie w ramię podczas strzelania. Dla nich są przeznaczone aż cztery modele. Krono, Titan, Sport i Model 56 to wiatrówki stosunkowo lekkie, składne, o niskiej energii strzału. Szczególnie lekki jest Titan, który ma osadę wykonaną z polimeru oraz Model 56, bardzo krótka wiatrówka przeznaczona dla młodzieży.

Podsumowanie
Nie są to wszystkie modele z szerokiej oferty Norica. W jednym z najbliższych numerów Arsenału spróbuję przedstawić model Massimo, bardzo ciekawą konstrukcję wyglądającą jak myśliwski sztucer, a może... strzelba? 

W każdym razie nie przypomina wiatrówki, choć strzela śrutem diabolo. Nie wspomniałem też o nowych konstrukcjach, modelu Goliath, występującym w kilku wariantach kolorystycznych i z różnych wyposażeniem dodatkowym, wiatrówce przypominającej bardziej broń oddziałów specjalnych, a nie zabawkę do strzelania na działce. Na dobrą sprawę nie wspomniałem też o kilku mniej popularnych wersjach wymienionych w tekście karabinków. Jednak nie chodziło mi o to, żeby pokazać i dokładnie przetestować, a następnie opisać ze szczegółami każdą z nich. Norici mają bowiem wspólny mianownik – to sprzęt godny zaufania. 

Owszem, mogłyby mieć lepszy spust, regulowany w szerszym zakresie. Z pewnością lufy Lothara Walthera lepiej by wyglądały na reklamach czy w katalogach. Kultura pracy pozostawia pewien niedosyt. Warto jednak podkreślić, że za kilkaset, maksymalnie tysiąc złotych z małym okładem kupujemy wiatrówkę, na której można polegać, która nie rozpadnie się w czasie strzelania, która posłuży nam długi czas. 


Przegląd Strzelecki "Arsenał", marzec 2010

czwartek, 10 listopada 2011

Międzynarodówka












W 1923 r. austriacki emigrant Alexander F. Stoeger otworzył w Nowym Jorku sklep z bronią. Początkowo sprowadzał na amerykański rynek niemieckie Lugery i Mausery. Z czasem firma urosła. W 1999 r. spółka Stoeger została przejęta przez fińskie Sako. Te z kolei już rok później zostało wchłonięte przez włoską Berettę. Beretta obecnie jest częścią składową włoskiej grupy Benelli. Przypomnijmy: Austria, Finlandia, Niemcy, Stany Zjednoczone i Włochy. Jakby tego wszystkiego było mało, od niedawna można kupić sygnowane znakiem Stoeger wiatrówki wyprodukowane w… Chinach. Dostępne są także w Polsce.

Globalizacja dosięga nas wszędzie. Telefon komórkowy amerykańskiej Motoroli rzadko kiedy pochodzi z USA. Bardziej prawdopodobne, że miejscem jego wyprodukowania będą Chiny, Tajwan lub Filipiny. Chińskie buty Nike czy Adidasa nikogo już nie dziwią. Z taniej siły roboczej korzysta, kto może. Czy to źle? Jeśli produkt spełnia wszystkie normy i jego jakość nie pozostawia nic do życzenia, to chyba nie ma problemu. 

Wiatrówka ma strzelać? Z pewnością. Ma być niezawodna? Najlepiej gdy tak jest. Ma być piękna? Cóż, o gustach się podobno nie dyskutuje. Czego należy się spodziewać po chińsko-włoskich wiatrówkach Stoeger? Do momentu rozpoczęcia testów wiedziałem o tej firmie tylko tyle, że na polskim rynku są trzy modele (X 5, X 10 i X 20) w dwóch różnych rodzajach osady – plastikowej i drewnianej. Na potrzeby testu otrzymałem X 20 z łożem drewnianym. 

Wygląd
Wiatrówka przyszła do redakcji w opakowaniu zastępczym, więc trudno mi powiedzieć coś więcej na temat fabrycznego zabezpieczenia na czas transportu. 

Po wyjęciu karabinu miałem… No cóż. Raczej mieszane uczucia. Z jednej strony wiatrówka jest ładna, a z drugiej na każdym kroku widać jakieś niedoróbki. Jakie? Nieoszlifowane otwory w osadzie na śruby mocujące, wyszczerbienia w drewnie przy kostce mocującej lufę. Niezbyt pięknie wykonany odlew nakładki na lufę imitującej – no właśnie, co? Tłumik? Wyszczerbiona uszczelka w porcie ładowania. Spust, będący niczym innym jak kawałkiem powyginanej blachy, przywodził na myśl wiatrówki serii Lider czy BMK i to te z niższej półki. 

Z drugiej strony jednak drewno było o wiele ładniejsze niż używane w najtańszych chińskich produkcjach. System nie sprawiał wrażenia wykonanego z blachy, spust był osłonięty dość estetycznie wykonaną osłona. Co prawda z plastiku, ale właściwie komu to przeszkadza?

W dodatku spust ma śrubę regulacyjna, którą według instrukcji można regulować długość drugiego stopnia spustu. Ale chyba źle zrozumiałem słowo pisane, bo jakkolwiek bym kręcił, to spust ściągał się tak samo. 

Co mi się jeszcze nie spodobało? Przyrządy celownicze. Dlaczego wszyscy producenci uparli się, żeby do tańszych, budżetowych wiatrówek na siłę instalować przyrządy oparte na systemie Tru-glo? Zupełnie nie wiem, czemu to ma służyć. Przecież i tak nikt nie będzie polował we mgle z wiatrówki na łosie. A każdy cel mniejszy od łosia zostanie przesłonięty przez wielką czerwoną kropkę zamiast muszki. No dobrze, trochę przesadzam, ale znów nie tak bardzo. Sądzę jednak, że w pogoni za klientem ignoruje się jego prawdziwe potrzeby, stawiając na rozwiązania tyleż efektowne i kolorowe, co pozbawione sensu. W zupełności wystarczyłaby zwyczajna muszka i szczerbinka.

Moje wątpliwości budzi też bezpiecznik. Od razu muszę powiedzieć, że działa i to skutecznie. Co więcej, po odbezpieczeniu można karabin na powrót zabezpieczyć, co nie w każdej wiatrówce można zrobić. Obawy moje budzi fakt, że bezpiecznik jest wykonany z plastiku. Czy to się nie złamie? A co jak się uszkodzi? Wolałbym, żeby nikt nie oszczędzał akurat na tym elemencie. 

Logo Stoeger wybite na bokach osady powinno być jakoś inaczej rzeźbione. Zaczernione brzegi zdają się wskazywać na to, że było to wypalane albo może raczej wyryte już po pomalowaniu osady lakierem i frezarka wypaliła trochę lakieru. 

Tak marudzę i marudzę, a czy coś mi się spodobało? Tak. Po pierwsze drewno. Trudno mi powiedzieć, z czego została wykonana osada. Pewnie z buku, ale układ słoi był bardzo ciekawy, do tego stopnia, że uwierzyłbym w jakąś nietypową odmianę orzecha. Ryflowanie na chwycie było dokładnie tam, gdzie trzeba, a do jakości jego wykonania nie mam żadnych zastrzeżeń. A co najważniejsze – osada nie jest lakierowana błyszczącym lakierem, nie ma żadnych zacieków. Osada jest bardzo miła w dotyku, jakby aksamitna i trzyma się ją bardzo przyjemnie. 

Karabin jest lekki, składny. Ma jest dość niską bakę. O ile wygodnie sie strzela z przyrządów otwartych – na tyle, na ile pozwala na to system Tru-glo – o tyle w przypadku zamontowania optyki zaczyna trochę brakować podparcia pod policzkiem. 

Szyna pod montaż ma 11 mm. Frezy są równe i prawidłowo poprowadzone, zamontowanie na nich montażu z lunetą nie nastręcza żadnych kłopotów, a luneta będzie zamontowana wzdłuż osi lufy, co nie zawsze pojawia się w tanich chińskich produkcjach.

Baka – może i za niska, ale za to jest ambi, czyli zarówno dla osób praworęcznych, jak i leworęcznych. Można powiedzieć dla każdego, to znaczy dla nikogo, ale w tym przypadku zapiszę to na plus. Karabin świetnie sprawdzi się podczas strzelania przy grillu i kiełbaskach, a w towarzystwie zawsze znajdzie się mańkut, który w przypadku wiatrówek z wyraźnie praworęczną osadą poczuje się dyskryminowany.

I na koniec – spodobało mi się to, że nikt nie ukrywa kraju pochodzenia. Oprócz logo Stoeger, mamy też napis na kostce „made In China”. Co wcale nie koniecznie musi być powodem do wstydu.

Strzelanie
Jak już wspomniałem, karabin ma niską bakę, więc z lunetą trochę niewygodnie mi się składało do strzału. Co nie znaczy, że nie można się przyzwyczaić. Luneta o małej średnicy obiektywu na niskim montażu będzie dobrym wyborem. Zwykle też wąskie lunety z małymi powiększeniami są bardziej wytrzymałe, co bardzo się przyda. 

Karabin kopie podczas strzału. To typowe w przypadku wiatrówek sprężynowych. Kopnięcie jest mocne, krótkie, a strzał bardzo szybki. Po kilkudziesięciu strzałach trochę boli ramię, ale kładę to na karb przyzwyczajenia do PCP, gdzie nie ma odrzutu. Co ciekawe, wiatrówka jest całkiem celna. Na 20 m bez kłopotu można trafić w cel o średnicy 1 cm. Za każdym razem. Na 50 metrów bardzo powtarzalnie trafiałem w kapsle po butelkach PET. Oczywiście z lunetą. Bez lunety muszka Tru-glo przesłania cel tej wielkości na takim dystansie.

Z ciekawości sprawdziłem prędkość wylotową śrutu i ze zdziwienia musiałem go kilkukrotnie powtórzyć. Wiatrówka strzelała z prędkością 256 m/s. Wahania prędkości? Około 5 m/s. To świetny wynik, jak na tę klasę sprzętu i jego cenę. Po oddaniu około 1500 strzałów wartości te nieznacznie spadły, do około 250 m/s. Jednym słowem karabin z trudem mieścił się w limicie 17 J. 

Z jednej strony to dobrze. Pocisk ma większą energię. Dłużej leci płasko, łatwiej z niego strzelać na większe odległości. Z drugiej jednak nie jest to topowy sprzęt z najwyżej półki. Pod względem kultury pracy tłoka i reszty mechanizmów karabin nie ma się za bardzo czym pochwalić. Mocne kopnięcie może szybko zniszczyć zamontowaną lunetę. Sugerowałbym montowanie lunet na jednoczęściowym montażu małych, z małym powiększeniem i najlepiej o stałym powiększeniu. Taka luneta najdłużej wytrzyma na tak wierzgającym karabinku.

Podsumowanie
Jak zawsze najważniejszym pozostaje pytanie, dla kogo taka wiatrówka jest przeznaczona i kto powinien ja kupić. Niełatwo znaleźć odpowiedź. 

Karabin jest wykonany dość estetycznie jak na to, do czego przyzwyczaiły nas inne chińskie produkcje. Ale aż się roi od niedoróbek. Zagorzali esteci powinni go omijać z daleka. Podobnie jak ortodoksyjni poszukiwacze wiatrówek o wysokiej kulturze pracy. Stoeger kopie, ma twardy spust i trzeba by włożyć sporo pracy, żeby to poprawić. 

Jednocześnie po przyzwyczajeniu się do pracy spustu i kopnięcia, można ze Stoegera całkiem celnie strzelać.  
Chyba jednak przesadziłem używając słowa tania. Stoeger kosztuje ponad 1000 zł. Jeśli dysponujemy takimi pieniędzmi, mamy już całkiem duży wybór wiatrówek, poczynając od bardzo mocnej i dość celnej Norici Marvic Gold, po wyroby niemieckich firm, takich jak Diana czy Weihrauch. Przykładowo HW50 będzie wiatrówką o odrobinę mniejszej energii pocisku, jednak o wiele wyższej kulturze pracy i celniejszej. 

Wydaje mi się, że cena jest największą wadą Stoegera. Gdyby była niższa, karabin byłby godny polecenia jako tani sprzęt dla każdego. A tak warto o nim wspomnieć, opisując wady 
i zalety, ale decyzję o kupnie każdy musi podjąć sam. 


Przegląd Strzelecki "Arsenał", luty 2009

wtorek, 8 listopada 2011

Wielka żmija















W lutowym numerze publikowaliśmy test lunety Optisan Viper 4-16x50 IR. Dziś chciałbym przedstawić jej większą siostrę, lunetę Optisan Viper 8-32x60 IR, czyli po naszemu mówiąc, „dużą żmiję”.

Na rynku wybór lunet do wiatrówek może przyprawić o ból głowy. Podobnie jak ich ceny. Początkujący strzelcy zwykle przy wyborze kierują się dwoma kryteriami. Luneta ma mieć jak największe powiększeniei jak najmniej kosztować. Tak samo jak z aparatami fotograficznymi – najlepsze są te, które mają najwięcej megapixeli i największy zoom. Dopiero z czasem przychodzą refleksje. Dobra luneta tania być nie może, przeciętna często kosztuje krocie. Luneta z dużym zakresem powiększeń może być wspaniała do rekreacyjnego strzelania, ale już na zawody jej zakres będzie mało przydatny. 

A jaki jest Optisan? Łatwo zadać to pytanie, jednak odpowiedź na nie jest już taka prosta…

Wygląd
Pudełko, w którym przyjechała luneta było długie, czarne z rysunkiem żmii na wieczku. Robi wrażenie ‑ jest wielkie, błyszczące, eleganckie i zdaje się obiecywać, że zawartość będzie równie dobra. Po otwarciu naszym oczom ukazuje się cały zestaw, w skład którego w tym przypadku wchodziła luneta, opakowana w foliową torebkę i dodatkowo w czarny futerał z materiału, montaż do lunety wraz z zestawem kluczy oraz osłona przeciwsłoneczna. Nawiasem mówiąc, zapakowane w osobne pudełko przysłano też duże boczne koło, które zdaje się tworzyć komplet z lunetą. W środku była też zapasowa bateria do podświetlania krzyża w lunecie. 

Luneta jest – i tu długo szukałem odpowiedniego słowa, w końcu je postanowiłem napisać – wielka. Ponad 40 centymetrów długości, masa – ponad 800 gramów samej lunety, po zamontowaniu koła i osłony przeciwsłonecznej wzrasta do około kilograma. 

Całość jest pokryta czarnym matowym lakierem. Pokrętła chodzą dość ciężko, ale bez zacięć i zgrzytów. Są cztery pokrętła, a właściwie to nawet pięć. Pierwsze znajduje się na okularze i służy do regulacji ostrości widzenia krzyża (na wypadek wady wzroku posiadacza takie rozwiązanie bardzo się przydaje). Kolejnymi pokrętłami są wieże do regulacji krzyża. Producent określa je jako wieże typu target. Są bardzo łatwe do regulacji – po pociągnięciu do góry pierścienia można ustawiać krzyż. Gdy luneta jest już wyzerowana, wystarczy pierścień znów docisnąć i nic się nie przestawi. Dodatkowo zamontowano mały pierścień na końcu z podziałką. Po poluzowaniu śrubki można wyzerować nastawy, czyli ustawić zero na podziałce. Dzięki temu, kiedy zajdzie potrzeba zmiany punktu celowania (ze względu na odległość czy wiatr), łatwo będzie z powrotem ustawić krzyż w zaprogramowanej wcześniej pozycji. 

Z lewej strony tubusu znajduje się pokrętło do regulacji ostrości. Paralaksę w lunecie wyskalowano od 10 metrów do nieskończoności. Na końcu tego pokrętła znajduje się dodatkowy pierścień do włączania bądź wyłączania podświetlenia krzyża w lunecie oraz zmiany natężenia tego podświetlenia. 

Optisan lunety w wersji Viper wyposaża fabrycznie w metalowe zakrywki. To dość szczególna konstrukcja – metalowy pierścień wkręca się z obiektyw lub w okular, a do pierścienia zamontowany jest dekiel. Dodatkowo na pierścieniu znajdują metalowe bolce, a w dekielku otwory. Choć trzeba użyć trochę siły, żeby to zamknąć, a otwarcie stwarza ryzyko połamania paznokci, to jednak sam pomysł jest dobry i posiadacz żmii nie staje przed koniecznością zakupu dodatkowych ochraniaczy na szkło. 

Całość sprawiałaby bardzo dobre wrażenie, gdyby nie mały zgrzyt. Otóż dołączona osłona przeciwsłoneczna nie pasowała do lunety. Gwint był minimalnie za mały, a zamocowanie było właściwie niemożliwe, chyba że na klej. 

Po dokręceniu lunety na wiatrówkę przyszedł czas na testy.

Co tam widać?
Luneta, jak już wspomniałem, ma bardzo duży zakres ogniskowych. Powiększenia około 8-32 ustawiałyby tę lunetę w szeregu tych przeznaczonych do strzelania na większe odległości. Szkoda tylko, że obraz na przybliżeniu większym niż x28 staje się zamglony. Dodatkowo po bokach dochodzi do tego spore zniekształcenie obrazu i rozmycie, przez co i tak wąskie pole widzenia dodatkowo się zawęża. Żeby zatem komfortowo się strzelało, pozostają powiększenia poniżej 28. 

Regulacja paralaksy działa płynnie. Właściwie nie byłoby do czego się przyczepić, gdyby nie mały zgrzyt. Dość niefortunnym rozwiązaniem jest połączenie regulacji paralaksy i podświetlenia krzyża na jednym pokrętle. Skutek jest taki, że zamiast regulować ostrość obrazu, możemy nieopatrznie włączyć podświetlenie, i odwrotnie. 

Obraz jest jasny. Po pierwsze, tubus 30 milimetrów wpuszcza sporo światła do środka. Po drugie, zastosowano dobre szkła pokryte nie najgorszymi powłokami. Wśród doświadczonych strzelców lunety pod nazwą Viper cieszą się dość dużą popularnością. Z pewnością ma na to wpływ krzyż celowniczy. Przy jego projektowaniu maczał palce jeden z czołowych strzelców HFT, Gary Cooper. Krzyż jest bardzo skomplikowany, pełno na nim jakichś kropek kresek, podziałek. A wszystko po to, żeby móc z największą łatwością odkładać poprawki na wiatr, czy odległość do celu podczas strzelania. 

Jednak do HFT ta luneta właściwie się nie nadaje. Ma bardzo małą głębię ostrości, przez co nawet na małych powiększeniach nie sposób tak ustawić paralaks, by ostro widzieć cele na całym dystansie HFT (od 7,5 metra do 41). A do FT? Tam taki krzyż jest zupełnie zbyteczny, cała tajemnica w strzelaniu FT polega na zerowaniu lunety przed strzałem na podstawie takich danych, jak odległość od celu i siła oraz kierunek wiatru. Do takiego strzelania wystarczyłaby jedna kropka na środku, cała reszta tylko niepotrzebnie rozprasza strzelca. 

Poza tym duży Viper ma jeszcze tę przypadłość, że głębia ostrości jest za mała na potrzeby HFT, ale do FT jest za duża. W tej dyscyplinie luneta przed strzałem służy do dokładnego odmierzenia odległości. Dobrą lunetą dedykowaną do FT można zmierzyć dystans do 50 metrów z dokładnością do jednego metra. Viperem jest to praktycznie niemożliwe, a pomyłka na dużych dystansach o więcej niż 3-4 metry może skutkować nietrafieniem. 

Podsumowanie
Luneta z takim powiększeniem za trochę ponad 1200 złotych? Do tego sporo akcesoriów dodatkowych. Wydaje się, że to dobra oferta. Obraz jak na tę cenę jest przynajmniej zadowalający, żeby nie powiedzieć dobry. Rozdzielczość mogłaby być trochę lepsza, ale nie oszukujmy się, Zeiss to nie jest, z drugiej strony kosztuje ledwie procent tego, co trzeba by zapłacić za lunetę Zeissa. Choć wielkości powiększeń zdają się świadczyć o przeznaczeniu tej optyki do zastosowań FT, to jednak nie polecałbym jej strzelcom ten konkurencji, chyba że jako luneta na początek, póki nie zbiorą dość pieniędzy, by kupić trochę droższe, ale dużo lepsze Big Nikko czy Lunetę Walthera. Na początek pewnie wystarczy.

Duża żmija świetnie sprawdzi się w strzelaniu rekreacyjnym, zamontowana na wiatrówce PCP lub PCA albo zasilanej dwutlenkiem węgla, czyli każdej która praktycznie nie ma odrzutu. Podczas strzelania na 50 metrów świetnie widać każdą przestrzelinę na tarczy, obojętne czy trafiliśmy w białą kartkę, czy w czarne pole. Nawet na większych odległościach, do około 100 metrów, będzie widać dokładnie, czy celnie strzelamy, czy coś trzeba poprawić. I choć z wiatrówek można strzelać i na większe odległości, to z uwagi na lekki śrut, bardzo podatny na najmniejszy nawet powiew wiatru, raczej nie strzela się powyżej 100 metrów. Tym samym można uznać, że duży Viper zapewni nam świetny widok celu na całym możliwym dystansie.

Dobrze, a komu bym jej nie polecił? Na pewno nie nadaje się do startowania z nią na zawodach HFT. Za mała głębia ostrości powoduje, że bliskie i dalekie cele nie będą widoczne wyraźnie. Także nie poleciłbym jej użytkownikom wiatrówek sprężynowych. Odrzut spowodowany uderzeniem tłoka napędzanego sprężyną może spowodować szybkie poluzowanie mechanizmów wewnętrznych i w konsekwencji uszkodzenie lunety. Co prawda polski dystrybutor gwarantuje bezpłatne naprawy gwarancyjne, jednak pozostaje pytanie, ile czasu pozostaniemy bez lunety, gdy żmija pojedzie na leczenie. 


Przegląd Strzelecki "Arsenał", kwiecień 2009

poniedziałek, 7 listopada 2011

Japońska żmija



















Wiele tygodni temu kolega z poprosił mnie, abym obejrzał lunetę, którą dostał do testów. Zgodziłem się, mimo że sezon strzelecki już się zakończył, karabinki leżały w futerałach, a i czasu miałem jak lekarstwo. Był też jeszcze jeden powód, dla którego niekoniecznie chciałem tę lunetę oglądać. Vipery widziałem wielokrotnie, ale raczej traktowałem je jako ciekawostkę, niż jako coś konkretnego, zdatnego do strzelectwa. 

Zdanie po części zmieniłem, gdy zobaczyłem nowe modele podczas targów myśliwskich w Anglii na jesieni ubiegłego roku. W Europie firmę Optisan reprezentuje MTC Optics – firma mająca siedzibę w Anglii, założona przez Gary’ego Coopera, wielokrotnego mistrza zawodów strzeleckich HFT, który był na stoisku. Pierwsze wrażenie było pozytywne ‑ ładny design, poprawiona jakość szkieł (choć do ideału im daleko) oraz konkurencyjna cena sprawiały, że wielu odwiedzających targi w Weston Park oglądało tę optykę. Teraz przyszedł czas, by obejrzeć lunetę dokładniej.

Według instrukcji lunety MTC Viper przeznaczone są do wszelkiego rodzaju broni pneumatycznej i małokalibrowej, a to sugeruje, że kalibrów myśliwskich nie wytrzymują, może poza 222 i 223 Rem., lecz o to należy zapytać dystrybutora na Polskę. Poniższy opis proszę potraktować wyłącznie jako opis urządzenia. Zbyt krótko miałem tę lunetę, by móc ją poznać pod kątem użytkowym od początku do końca.

Lunetą, którą dostałem do testów to model Optisan Viper 4-16x50 IRS, czyli firmy mało znanej na naszym rynku. Viper, czyli żmija i na pierwszy rzut oka coś w tym jest. Żłobienia na wieżyczkach i pierścieniu regulacji powiększeniach są agresywne, ale jednocześnie wygodne. Nawet w rękawicach strzeleckich nie powinniśmy mieć kłopotu z uzyskaniem pożądanych nastaw. 

Wyposażenie dodatkowe
Lunetę otrzymałem bez opakowania, była jedynie przełożona z karabinka na karabinek. Dystrybutor oferuje jednak bogate dodatkowe wyposażenie, w którego skład wchodzą: 
• boczne koło do regulacji paralaksy;
• metalowe zakrywki obiektywu i okularu typu flip open;
• sunshader, czyli osłona przeciwsłoneczna;
• dwuczęściowy montaż;
• komplet kluczy imbusowych;
• zamszowy pokrowiec.

Właściwości użytkowe
Siatka celownicza jest jedną z zalet tej lunety. Została specjalnie zaprojektowana do precyzyjnego strzelania. Jej oznaczenie SCB (Small Caliber Balistic) wskazuje na to, że uwzględnia trajektorię broni małokalibrowej, a więc charakteryzującej się stosunkowo dużym opadem. Po wcześniejszym wyzerowaniu lunety na żądany dystans i zapoznaniu się z trajektorią wystrzeliwanego pocisku, umożliwia precyzyjne wzięcie poprawek, a co za tym idzie dokładny strzał. Krzyż jest podświetlany, lecz by nie raził, sugeruję włożyć słabszą baterię albo stosować pierwsze stopnie podświetlenia. W modelu, który miałem, było ich aż 11.

Soczewki są powlekane powłokami ETE Microlux, co ma zapewniać ostrość obrazu i wysoką transmisję światła. Jak jest z tym obrazem, zaraz zobaczmy. Podczas targów w Anglii lunety prezentowały się nieźle. Obraz był dosyć czysty i klarowny. Tylko, że... wtedy była piękna pogoda. Kiedy otrzymałem tę lunetę, była już późna jesień, nadarzyła się więc okazja, by zobaczyć, jak te szkła sprawdzają się w słabszych warunkach oświetleniowych, gdy niebo zasnute jest ciemnymi chmurami. Dobrej jakości szkła dają ciekawe złudzenie. Patrzącemu wydaje się, jakby obraz był ostrzejszy, niż ten widziany gołym okiem. W tym przypadku było odwrotnie, było nieco ciemniej. Jedynie na małych powiększeniach (4‑10) wyglądało to przyzwoicie. 

Pierścień zoomu wyskalowany 4‑16 pracował opornie, ale według mnie to zaleta, gdyż nie ma ryzyka, że podczas wstrząsów będzie się przemieszczał.

Kolejnym walorem tej lunety są nastawne wieże typu target. W moim egzemplarzu chodziły płynnie, kliki były wyraźne i pewne. Nie mają nakrętek zabezpieczających przed przypadkowym ich przekręceniem, ale by zmienić nastawy, wystarczy odciągnąć je do góry (w przypadku górnej wieży) i przekręcić. Następnie, aby luneta je „zapamiętała”, wciskamy ponownie w dół. Identycznie postępujemy w przypadku prawej wieży, odpowiedzialnej za nastawy lewo ‑ prawo. Jest to dosyć wygodne rozwiązanie, aczkolwiek preferuję nakrętki. Skala na wieżach jest bardzo czytelna i wyraźnie naniesiona. Wygląda na bardzo trwałą i raczej nie ma obawy, by się szybko wytarła.

Zakrywki szkieł, dostarczane w komplecie z lunetą, wyróżniają się dobrą jakością. Tak jak w zakrywkach Leupolda, również są metalowe, a więc trwalsze niż wykonane z tworzywa. Stanowią bardzo użyteczny dodatek, zapobiegający zanieczyszczaniu szkieł.

Sunshader, czyli osłona przeciwsłoneczna, znajdująca się w zestawie, to również dobry element. Indywidualne dorobienie takiej osłony to koszt 100‑200 zł, a więc jest to cenny dodatek.

Pierścień regulacji odległości wyskalowano od 10 jardów do nieskończoności. Jest to bardzo użyteczne w strzelectwie pneumatycznym.

Podsumowanie
Luneta Optisan Viper 4-16x50 IRS to luneta wyłącznie sportowa. Jej parametry w zupełności nadają się do tego, by była wykorzystywana w rekreacji, jak również amatorsko w HFT. Cena rynkowa wynosi około 1000 zł. Nie będę mówił, czy to dużo, czy mało. Po prostu jest to kolejny produkt w tej kategorii cenowej, wśród której klient może dosyć swobodnie wybierać między ofertami i w sumie dobrze, tak powinno być. Im większa oferta, tym większa konkurencja. Im większa konkurencja, tym większa jakość i lepsza cena. Nabywca powinien obejrzeć co najmniej kilka lunet, zanim zdecyduje się na kupno konkretnego modelu. Moje zdanie nie ma znaczenia. Do sportu używam dużo mocniejszej i większej lunety, natomiast do rekreacji wolałbym lżejszą i mniejszą o tej wyżej prezentowanej.


Przegląd Strzelecki "Arsenał", luty 2009

piątek, 28 października 2011

Wiatr ze wschodu

















Rosyjska myśl techniczna zwykle kojarzy się z kopiowaniem sprawdzonych wzorców, wystarczy wymienić chociażby samochody Pobieda i samoloty Tu-154. W przypadku broni najsławniejszy karabin AK 47 przynajmniej z zewnątrz jako żywo przypomina niemiecki Sturmgewehr z czasów II wojny światowej. Czasem jednak myśl braci ze Wschodu idzie w innym kierunku niż ogólnoświatowe trendy. Tak było z radzieckimi czołgami, dziś podobnie jest z rosyjskim śrutem do wiatrówek.

Kiedy spotkałem się z propozycją testu śrutów Kwintor, wpadłem w przerażenie. Oczami wyobraźni widziałem coś na kształt śrutu Apollo, gdzie żaden pocisk nie jest podobny do drugiego, a powtarzalność produkcji nie jest znana nawet jako hasło marketingowców zatrudnionych przez producenta do głoszenia chwały produktu. Myślałem też, że będzie to śrut, który albo zapcha mi lufę, albo zniszczy gwint, albo będą to takie wynalazki, jak śrut wybuchający, gdzie odrobina piorunianu rtęci na główce tworzy niezapomniane widowisko z cyklu „światło i dźwięk” podczas zabawy. Zabawy, bowiem nie będzie co liczyć na celne strzelanie z czegoś, co tylko z nazwy jest śrutem.

Pomyliłem się. Trochę, ale jednak się pomyliłem. Ocenę ogólną produktów Kwintor pozostawię na koniec, jednak już na wstępie trzeba jasno powiedzieć – nic się nie zakleszczyło w lufie, gwint pozostał nieuszkodzony, zabawa była przednia. A co do celności, to wobec niskich oczekiwań, byłem raczej pozytywnie zaskoczony. Choć również na wstępie trzeba powiedzieć, że szkoda Kwintora na tarcze, podobnie jak szkoda pocisków ze zubożonym uranem na strzelanie do wiewiórek.

Wszystkie Kwintory pakowane są w praktyczne plastikowe płaskie pudełka. Szkoda, że nie są zakręcane, jednak i tak są o niebo lepsze niż standardowa puszka, choćby z tej przyczyny, że łatwo je zamknąć i nie otworzą się same w kieszeni.

Drotik
Zacznę od największego cudaka w tym teście. Pamiętają Państwo czasy głębokiej komuny, gdy w wesołych miasteczkach można było ustrzelić na strzelnicy wiatrówkowej pluszowego misia albo czerwony balonik? Co prawda rzadko się tam bawiłem i nigdy nie ustrzeliłem dość punktów na misia, ku ogromnemu żalowi mojej ówczesnej kilkunastoletniej narzeczonej, jednak jakiś ślad w pamięci po takich strzelnicach pozostał. Chodzą nawet słuchy, że te obwoźne strzelnice funkcjonują po dziś dzień i wciąż są misie.

Pocisk wsadzany wówczas do lufy przypominał lotkę od dmuchawy Indian Amazonki – z przodu grot, z tyłu piórka. Leciało to bez ładu i składu mniej więcej w kierunku celu. Takie pociski wciąż można kupić, bodajże nazywają się strzałki. 

Drotik jest zdecydowanie formą rozwojową tamtych konstrukcji. Odporny na warunki atmosferyczne, bowiem nie ma z tyłu piórek. Całość przypomina bardziej bełt kuszy – w plastikowym długim trzpieniu osadzono miedziany grot. Pocisk jest równie morderczy, co bełt wystrzelony z kuszy. Lufę opuszczał z prędkością około 270 m/s, a siłę przebicia ma tak ogromną, że gdy z kilkunastu metrów strzeliłem w dębową deskę, wbił się tak głęboko, że widać było tylko ostatnie dwa milimetry plastikowego stabilizatora. Biorąc pod uwagę, że całość ma około 3 cm długości, to wynik jest więcej niż zadowalający.

Celność? Bez przesady – ten pocisk został zaprojektowany z myślą o głębokiej penetracji celu, celność ma w tym momencie mniejsze znaczenie. To, że pocisk przechodzi na wylot przez trzy jabłka i kartofel całkowicie przyćmiewa fakt, że w tarczę na 30 m trafić łatwo, ale raczej w ósemkę lub dziewiątkę, dychę pozostawia dla innych produktów. 

Tornado
Mój ulubieniec. Śrut niepodobny do niczego. Wydawałoby się, że zrobienie czegoś innego niż produkty konkurencji jest w tej dziedzinie niemożliwe, a jednak. Ołowiana kulka, średnicy około 2 mm została zatopiona w plastikowej osnowie. Niby nic nowego, można powiedzieć, przecież już od lat na rynku są śruty typu High Power z takim właśnie rozwiązaniem. A czy na brzegu plastikowej główki zrobiono na nim nacięcia w formie blanek na murach obronnych? Kiedy stoi się obok linii strzelania, słychać jak śrut gwiżdże podczas lotu niczym nurkujący Stukas. Śmiesznie też wygląda ślad po pocisku na tarczy, bowiem dziura jest dość regularna, ale wokół niej widać odciśnięty kształt przypominający koło zębate. 

Śrut jest lekko podkalibrowy. O ile wsadzany do lufy wiatrówki sprężynowej nie stanowi problemu, o tyle z magazynka HW 100 wylatywał i potrafił się zaklinować. Szkoda, bowiem celność nie była najgorsza i ze sprężynowej HW 100 wystrzelałem 90 punktów na 100 na dystansie 40 m. Wcześniej jednak trzeba było na nowo wyzerować lunetę, bo śrut, choć dużo lżejszy od JSB (a na tym śrucie zerowałem przyrządy celownicze), spadał dużo niżej. Cóż, z pewnością pogorszenie balistyki to cena, jaką należy zapłacić za niepowtarzalne zjawisko, jakie robią gwiżdżące pociski. 

Penetracja jest na średnim poziomie. O ile przez deskę dębową pocisk nie ma dość energii, żeby się przebić na 20 m, o tyle z jabłek robi jabłecznik, a z kartofli purée ziemniaczane. 

Tornado Magnum
Zawodnik wagi piórkowej z piorunującym uderzeniem Marka Tysona. Występuje w dwóch wariantach – dłuższej i krótszej. Zasadniczo jest to wersja rozwojowa wspomnianych wcześniej śrutów typu High Power. W plastikowej osnowie zatopiony jest grot. W odróżnieniu jednak od śrutów HP tutaj grot nie jest ani stalowy, ani miedziany, tylko ołowiany. Pociski są ciężkie, wariant krótszy waży 0,58g, dłuższy aż 0,78g. Aż strach pomyśleć, ile by to ważyło, gdyby nie plastikowa osnowa. 

Wada? Cóż, znajdzie się kilka. Największą jest to, że długi za żadne skarby nie mieścił się do magazynków w HW 100, AirArms S 410 i tych standardowych 16-strzałowych FX. Krótszy mieścił się co prawda, ale przesuwał bardzo ciężko i w każdej chwili groził jakimś zacięciem. 

Trudno też mówić o powtarzalności produkcji, bowiem widać gołym okiem wyraźne nadlewki z formy, zarówno na plastiku, jak i na ołowianej części pocisku. Śrut jest jednak na tyle ciężki, że strzelaniem nim z limitowej wiatrówki na większe odległości nie ma większego sensu z powodu dość dużego opadu. Na 30 m okazał się nad podziw celny, niszcząc tarczę w okolicach dziesiątki, a także deskę do której była przyczepiona. Owszem, ołowiana główka nie jest tak twarda jak miedziana w Drotiku, a pocisk nie wbija się na 3 cm w dębową dechę. Wbija się na jakieś 2 cm co i tak wystarczy, żeby podczas strzelania na działce do celów różnych narazić się żonie za przestrzelenie ulubionej donicy na kwiatki. Jak sama nazwa wskazuje, mamy tu do czynienia z tornadem w wersji magnum, więc lepiej uważać, w co się celuje, bo skutki mogą być przykre.

Alfa
Mieli Państwo kiedyś w rękach śrut marki Kovohhute? Jeśli tak, to w tym miejscu proszę przejść do dalszej części tekstu, gdzie opisuję śrut Beta. 

Jeśli nie, to tytułem wstępu: śrut Kovohute to wyrób czeskiej firmy, która robi śrut od lat. Słynie z tego, że jest dobry i tani, a że coś takiego w przyrodzie poza tanim winem nie występuje, przyjmijmy zatem, że to śrut tani. Wsadzić do lufy się da? Da. Wystrzelić bez ryzyka zacięcia? A i owszem. Trafi, gdzie miał trafić? Z dokładnością centymetra na 40 m pewnie tak, na więcej bym nie liczył. Warto też razem ze śrutem kupić mydło i zapewnić sobie dostęp do bieżącej wody, bowiem śrut brudzi palce. Zapewne również lufę. 

Tyle o Kovohute. A Alfa? Brudzi palce, da się trafić w cel wielkości nakrętki od plastikowej butelki z odległości 40 m. Do tarczy nie ma co strzelać, bo śrut z płaską główką i ryflowanym kielichem na taką odległość celnie nie ma szans polecieć. Do 15 m i owszem, choć z pewnością na olimpiadzie tego śrutu nie zobaczmy. 

W deskę się źle wbija, bo jest wykonany z raczej miękkiego stopu, jednak płaska główka robi piękną sieczkę z owoców i innych celów delikatniejszych niż drewno. Doskonały do drylowania wiśni – trzeba położyć owoce na desce kilkanaście metrów od stanowiska strzeleckiego, następnie strzałami kolejno wystrzeliwać z nich pestki. Tylko nie polecam konsumpcji wiśni po strzelaniu, bo istnieje zagrożenie zachorowania na ołowicę. 

Śrut Alfa to produkt z niskiej półki, poprawny i bez wodotrysków. Gdyby nie brudził palców, pewnie dałbym mu wyższą notę, jednak myśląc o czyszczeniu lufy po strzelaniu, nie wypada mi powiedzieć więcej niż dwa słowa: może być.

Beta
Jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B, a po Alfie następuje Beta. Śrut obdarzony wszystkimi wadami i zaletami poprzednika. Z tą różnicą, że jako śrut ciężki będzie też odpowiedni do drylowania mirabelek i małych śliwek węgierek. Od Alfy różni się masą i kształtem główki, wokół której ma dwa pierścienie, a nie jeden. Kielich jest ryflowany, główka płaska, celność na podobnym poziomie, przebijalność deski troszkę lepsza. Masakruje jabłka i ziemniaki w stopniu dużym, niestety podobnie jak lżejszy brat pozostawia osad na palcach.

Kwintor
Przyznam się, że bardzo długo myślałem nad tytułem tego artykułu. Myśli krążyły wokół postaci Kwinto z filmu Vabank, budziły się także skojarzenia z powiedzeniem „nos na kwintę”. Niestety, nic nie wymyśliłem i tytuł jest nudny, a nazwa Kwintor pozostanie bez komentarza. Nawet nie będę sprawdzał, co to oznacza po rosyjsku. 

W każdym razie śrutów o tej nazwie dostałem do ręki pięć. Nie śrucin oczywiście, tylko pięć rodzajów pocisków. Każdy inny i każdy na swój sposób ciekawy.

Pierwszy z nich jako żywo przypomina śrut JSB Exact Express. Ma zaokrągloną główkę, jest dość krótki. Jednak przewyższa masą Express, bo waży 0,53g, czyli niemal tyle, co zwykły JSB Exact. Niestety, nie może się z nim równać pod względem wykonania, wyraźnie widoczna linia spawu na kielichu ma swój wpływ na tor lotu pocisku, skutkując pogorszeniem celności na większe dystanse. Z drugiej strony kształt główki zdaje się wskazywać, że właśnie do strzelania na większe odległości ten śrut został stworzony. Sprawdza się na 30 m. Jeśli zależy nam na bardzo dobrym skupieniu powyżej tej odległości, to lepiej pomyśleć nad inną amunicją. Śrut ma bardzo delikatny szpic na końcu główki i o dziwo – nie brudzi rąk. 

W przeciwieństwie do drugiego rodzaju amunicji o wdzięcznej nazwie Kwintor. Ten także przypomina trochę z wyglądu JSB Exact Express. Masę ma identyczną, różnice można zauważyć w kształcie główki, która tu jest bardziej spłaszczona i właśnie w rodzaju stopu użytego do produkcji. Brudzi palce, zapewne także warto czasem po nim wyczyścić lufę. Celność pozostaje na podobnym, raczej średnim poziomie, dość miękki śrut w deskę się wbija, wiadro przestrzelił z 15 m, prawdziwy lwi pazur pokazuje podczas strzelania do celów nabytych w sklepach warzywno-owocowych. Sałatka z pomidorów to jego specjalność.

Trzeci i czwarty Kwintor to kolejne wariacje na temat kształtu główki. Trzeci jest płaski, a czwarty typu szpic. Jednym słowem trzeci bardziej się nadaje do strzelania do tarczy na małe odległości, choć z celnością różnie bywa, czwarty w zamyśle człowieka, który wymyślił szpic w śrucie, służy do przebijania. Czego? A co tylko dusza zapragnie. Może być wiadro, skoro wcześniej już podziurawiłem Tornadem, to co mi zależy. Może być gliniana donica. Jedynie z drewnianym krzesłem ogrodowym średnio sobie radził, zapewne za sprawą miękkiego stopu. 

Co ciekawe, te śruty też są wykonane z dwóch różnych stopów, z których jeden brudzi palce, a drugi nie. Zaczynam się nawet zastanawiać, czy to nie jest przypadkiem tak, że choć nazwę mają taką samą, to powstają w dwóch różnych zakładach? Czytając o radzieckiej produkcji zbrojeniowej pod płaszczykiem fabryki ołówków, takie podejrzenie zaczyna mieć sens, oczywiście pod warunkiem, że Federacja Rosyjska przejęła tę tradycję po Związku Radzieckim.

Piąty rodzaj śrutu, także pod nazwą Kwintor, ochrzciłbym moim ulubieńcem, gdybym wcześniej nie zrobił tego z Tornado. Cudak to mało powiedziane. Pamiętają Państwo test śrutu Norica Killer? Pociski typu dum-dum w wiatrówce? Proszę bardzo, killer ma godnego przeciwnika w tej kategorii. Piąty Kwintor jest śrutem typu szpic z gładkim kielichem, dość poprawnie odlanym, choć widać linię spawu. Na główce są cztery wycięcia, na tyle szerokie, że patrząc na niego od przodu, całość przypomina krzyż równoramienny. Nie radzę nikomu, żeby znalazł się kiedykolwiek na jego drodze. Z tego, co udało mi się zaobserwować, pocisk wbija się najpierw na jakiś centymetr w deskę, po czym zaczyna ekspandować. Prawdopodobnie to samo dzieje się w owocach i warzywach, choć trudno mi to potwierdzić, bowiem „rana wylotowa” to wielka wyrwa, po której nie sposób coś jednoznacznie określić. W każdym razie masakruje cel. Na próbę też strzeliłem w kawałek karkówki. Piękna dziura na wylot. To samo po trafieniu w żeberka. Pocisk stworzony do niszczenia, ale nie do strzelania tarczowego. Na 30 m potrafi chybić nawet o 1 cm. 

Podobnie jak reszta Kwintorów, także i tu masa pocisku wynosi około 0,53 g. Zależne jest to jednak o tego, ile pozostało nadlewek na spawach dwóch połówek pocisku. Kwintor Piąty niestety brudzi palce...

BB
Aż żal, że kulki nie zostały jakoś nazwane. BB brzmi tak zwyczajnie, jak Crosman BB czy Kovohute BB. Czyż nie lepiej brzmiałoby Szarik? Już trudno, niech będzie BB. Ciekawostką tej amunicji jest to, że wykonano ją w kalibrze 4,5 mm, kiedy zwykle miedziane lub stalowe kulki mają kaliber 4,46. Choć dokładnie 4,5 mm to chyba nie jest. Podobnie jak zdecydowana większość Kwintorów, są lekko podkalibrowe, to jednak są wyraźnie większe od standardowych kulek. Cóż można o nich powiedzieć? Są miedziane, okrągłe, dość dobrze latają, choć kulka nigdy nie będzie tak celna jak śrut diabolo. Po uderzeniu w cel nie zniekształcają się, a jeśli, to w minimalnym stopniu i tylko wtedy, gdy cel był pancerny. Oczywiście nie brudzą rąk, choć pozostawione na dworze na całą noc, pokryły się dziwnym nalotem. 

Podsumowanie
Test dobiegł końca, ale nosa na kwintę nikt nie spuścił. Ani ja, osoba testująca, ani kilka osób, które miały przy okazji do czynienia z tym śrutem. Ale i producent nie musi się kajać. Owszem, są śruty lepsze, na rynku nierzadko w tej samej lub niewiele wyższej cenie. Pamiętać przy tym należy, że towary z Rosji objęte są cłem, więc jeśli ktoś zza wschodniej granicy czyta ten tekst, to niech nie zwraca uwagi na zdania poświęcone kosztom tej amunicji w Polsce. 

Kwintory to niższa lub średnia półka przy średniej lub trochę wyższej cenie. Płacimy za coś, co czasem nie ma odpowiednika wśród popularnych śrutów niemieckich, hiszpańskich czy czeskich. Wynalazki w stylu Tornado, Drotik czy Kwintor dum-dum są na tyle ciekawe, że warto się z nimi choćby zapoznać. Owszem, nie nadają się do tarczowego strzelania, na zawody FT/HFT pewnie też nie trafią. Polowanie z wiatrówką w Polsce jest zabronione. Jednak w kategorii „rekreacyjne niszczenie wszystkiego, na co nam przyjdzie ochota” nie mają zbyt dużej konkurencji. Jest kilka produktów typu High Power, jest Norica Killer, kilka rodzajów amunicji typu Hollow Point czy szpic. I są Kwintory, które wiele rzeczy mogą zniszczyć, podziurawić czy posiekać na kawałki. Czasem radość z powodu zdewastowania czegoś są bezcenne...


Przegląd Strzelecki "Arsenał", styczeń 2010