Trudno znaleźć coś takiego, jak idealną lunetę do wiatrówki. Jeszcze trudniej znaleźć ideał, jeśli jeździ się na zawody HFT. Fizyki nie da się oszukać, bo albo luneta będzie miała za duży błąd paralaksy, albo będzie za ciemna, albo będzie miała za małą głębię ostrości, albo nie będzie ostrzyła od 8 m do 41. Ideału nie ma, ale kilku producentom udało się do niego zbliżyć, wypuszczając na rynek modele, które wśród strzelców HFT cieszą się sporą popularnością. Jedną z takich lunet jest Bushnell Elite 6500 2,5-16x42.
Kiedy prawie dwa lata temu kupowałem lunetę celowniczą do wiatrówki, w założeniu miała ona służyć zarówno do rekreacyjnego strzelania, jak i do startów w zawodach. Mój wybór padł na lunetę Bushnell Elite z serii 4200 6-24x40 SF. Litery SF oznaczają Side Focus, czyli pokrętło umieszczone po lewej stronie tubusa, służące do regulowania ostrości obrazu. Takie rozwiązanie cenię sobie o wiele bardziej niż regulację w formie pokrętła na obiektywie lunety, gdyż łatwiej do niego sięgnąć, a luneta z SF zwykle jest krótsza od równorzędnej z regulacją na obiektywie. Ponadto zwykle stosuję zakrywki typu flip open, a niewiele jest lunet, gdzie podczas ustawiania ostrości zakrywka się nie porusza wraz z pokrętłem.
Bushnell Elite 4200 6-24x40 SF dał mi się poznać jako luneta z dość dobrą rozdzielczością obrazu (dużo powyżej jakości lunet, takich jak Hawke, Viper czy innych popularnych), dobrą jasnością obrazu, wygodną w obsłudze, lekką i bardzo dobrze wykonaną. Miała jednak jak dla mnie dwie wady. Pierwszą był brak fabrycznego sunshadera, czyli dokręcanego na obiektyw kawałka rury, dzięki któremu w słoneczny dzień unika się refleksów świetlnych w obiektywie, a podczas deszczu nie pada na szkło. Wielu kolegów rozwiązało ten problem we własnym zakresie, jednak druga wada była o wiele gorsza. Luneta nominalnie ostrzy od 25 yd, to jest od jakiś 22 m. Oczywiście na największym powiększeniu, przy mniejszych wartościach można było dość ostro widzieć cel nawet od dziesiątego metra, jednak poniżej tej wartości obraz był już za bardzo rozmazany.
Jedno z drugim spowodowało, że zacząłem rozglądać się za nową optyką. A jako że produkt firmy Bushnell wyjątkowo przypadł mi do gustu, postanowiłem kupić lunetę z nowszej serii 6500. Ostatecznie wybrałem model z powiększeniami od 2,5 do 16, średnicą obiektywu 42 i średnicą tubusu 30 mm. Wiązało się to automatycznie także ze zmianą montażu, jako że poprzednia luneta miała średnicę tubusu 1 cal.
Bushnell Elite 4200 6-24x40 SF dał mi się poznać jako luneta z dość dobrą rozdzielczością obrazu (dużo powyżej jakości lunet, takich jak Hawke, Viper czy innych popularnych), dobrą jasnością obrazu, wygodną w obsłudze, lekką i bardzo dobrze wykonaną. Miała jednak jak dla mnie dwie wady. Pierwszą był brak fabrycznego sunshadera, czyli dokręcanego na obiektyw kawałka rury, dzięki któremu w słoneczny dzień unika się refleksów świetlnych w obiektywie, a podczas deszczu nie pada na szkło. Wielu kolegów rozwiązało ten problem we własnym zakresie, jednak druga wada była o wiele gorsza. Luneta nominalnie ostrzy od 25 yd, to jest od jakiś 22 m. Oczywiście na największym powiększeniu, przy mniejszych wartościach można było dość ostro widzieć cel nawet od dziesiątego metra, jednak poniżej tej wartości obraz był już za bardzo rozmazany.
Jedno z drugim spowodowało, że zacząłem rozglądać się za nową optyką. A jako że produkt firmy Bushnell wyjątkowo przypadł mi do gustu, postanowiłem kupić lunetę z nowszej serii 6500. Ostatecznie wybrałem model z powiększeniami od 2,5 do 16, średnicą obiektywu 42 i średnicą tubusu 30 mm. Wiązało się to automatycznie także ze zmianą montażu, jako że poprzednia luneta miała średnicę tubusu 1 cal.
Pierwsze spojrzenie
Luneta przyjechała do mnie zapakowana w wielki gruby karton, wypełniony jakimiś pakułami. W środku oprócz ścinków papieru i innych odpadków było duże, czarne pudełko. O wiele większe, niż wcześniej było potrzebne przy 4200. Jest to zresztą o tyle dziwne, że luneta jest tylko nieznacznie większa, a samo dołączenie sunshadera aż tak popytu na miejsce w środku nie powinno zwiększyć. Może zatem chodzi o coś innego? Opakowanie podkreśla często klasę zawartości, a jednak linia 6500 plasowana jest o stopień wyżej od 4200 i dwa kroki dalej niż 3200. Tak czy inaczej, nie zastanawiając się dłużej nad przyczynami, dla których pudło było tak wielkie, śpiesznie wyjąłem lunetę.
Pierwsze, co zwróciło moją uwagę, to fakt, że lunety są niemal identyczne, jeśli chodzi o masę i długość. Elite 6500 2,5-16x42 waży 491 g, podczas gdy Elite 4200 6-24x40 SF waży 496 g. Długość 6500 2,5-16x42 wynosi 343 mm, Elite 4200 6-24x40 SF jest krótszy około 1 cm. Natomiast Elite 6500 wygląda jakoś poważniej, zapewne za sprawą większej średnicy tubusu, jak i z powodu wyraźnie większych pokręteł czy minimalnie większej średnicy obiektywu.
Także jakość obrazu jest moim zdaniem na porównywalnym poziomie. Rozdzielczość podczas badań laboratoryjnych na tablicach podobnych do tych, jakimi badane są obiektywy fotograficzne była minimalnie lepsza w Elite 6500 2,5-16x42, ale różnica zbyt mała, żeby można było się nią zachwycać podczas strzelania. Jasność obrazu już wyraźnie lepsza jest w 6500, większa powierzchnia szkła w obiektywie wpuszcza do środka więcej światła.
Obraz jest porównywalny, krzyż też. W obu modelach miałem krzyż typu MillDot. W 6500 kreski są minimalnie cieńsze niż w 4200, jednak znów trudno mówić o jakiejś drastycznej różnicy. Przyznam od razu, że krzyż mógłby być jeszcze cieńszy. Ten, który zastosowano, czasem bardziej przeszkadza niż pomaga i na przykład kulek od ASG, mojego ulubionego celu do „strzelań precyzyjnych”, już na 50. metrze prawie nie widać, są przesłonięte przez nitki krzyża.
To, co było lepsze w 4200, to regulacja krzyża. Jednak kliki co 1/8 MOA to dwa razy precyzyjniejsza regulacja niż co ¼ MOA, jak to jest w Elitce 6500. Można oczywiście powiedzieć, że więcej nie trzeba i kiedy ustawiamy krzyż, mając 1 mm na jeden klik, można bardzo dobrze i precyzyjnie wyzerować lubnetę. Jednak pewien niedosyt pozostał, tym bardziej, że w tubusie 30 mm większy zakres regulacji spokojnie by się zmieścił. Inna rzecz, że Elite 4200 6-24x40 SF krytykowana jest za bardzo mały zakres regulacji, co skutkuje tym, że często są kłopoty z wyzerowaniem lunety na większe odległości, do czego wymagane są specjalne montaże z mikroskosem. Cóż, klasyczne coś za coś.
Świetnie też działa regulacja korekty wzroku. Znajduje się oczywiście na okularze, a działa tak, że trzeba odrobinę poluzować jeden pierścień, następnie wyregulować ostrość i dokręcić pierścień. Nic dodać, nic ująć.
Luneta może się podobać. Czarny, lakierowany proszkowo matowy tubus, do tego złote oznaczenia modelu i złote logo Bushnella na pokrętle paralaksy są bardzo eleganckie. Wykończenie jest wysokiej klasy, nie ma żadnych niedokładności, czy to w malowaniu, czy spasowaniu elementów. Producent pozycjonuje lunety z serii 6500 na najwyższej półce wśród swojego asortymentu i to widać, gdy weźmie się lunetę do ręki.
Jedno, co może przysporzyć pewnych trudności, to stosunkowo mała odległość między rozszerzeniem na obiektyw a rozszerzeniem na okular. Ten kawałek prostej rury tubusu ma tylko 127 mm, co wobec 200 mm w Elicie 4200 6-24x40 SF stanowi sporą różnicę. Może się okazać, że aby zamocować lunetę, trzeba mieć specjalny montaż z przedłużonym ramieniem, na przykład firmy BKL model 302.
Lunety z serii 6500, podobnie zresztą jak z poprzedniej 4200, mają szkła pokryte specjalną powłoką, zwaną przez producenta Rain Guard. W skrócie, ma to polegać na tym, że w lunecie będzie widać cel nawet wówczas, gdy napada na szkła deszcz. W 6500 nie miałem okazji przetestować tego wynalazku, ale w 4200 działał i choć oczywiście obraz nie był krystalicznie czysty jak na suchych szkłach, to jednak było widać więcej niż w lunetach bez takich powłok.
Jaką jeszcze da się zobaczyć różnicę? Cóż, Elite 6500 2,5-16x42 ma wyraźnie większe pole widzenia niż 4200 6-24x40 SF.
Pierwsze, co zwróciło moją uwagę, to fakt, że lunety są niemal identyczne, jeśli chodzi o masę i długość. Elite 6500 2,5-16x42 waży 491 g, podczas gdy Elite 4200 6-24x40 SF waży 496 g. Długość 6500 2,5-16x42 wynosi 343 mm, Elite 4200 6-24x40 SF jest krótszy około 1 cm. Natomiast Elite 6500 wygląda jakoś poważniej, zapewne za sprawą większej średnicy tubusu, jak i z powodu wyraźnie większych pokręteł czy minimalnie większej średnicy obiektywu.
Także jakość obrazu jest moim zdaniem na porównywalnym poziomie. Rozdzielczość podczas badań laboratoryjnych na tablicach podobnych do tych, jakimi badane są obiektywy fotograficzne była minimalnie lepsza w Elite 6500 2,5-16x42, ale różnica zbyt mała, żeby można było się nią zachwycać podczas strzelania. Jasność obrazu już wyraźnie lepsza jest w 6500, większa powierzchnia szkła w obiektywie wpuszcza do środka więcej światła.
Obraz jest porównywalny, krzyż też. W obu modelach miałem krzyż typu MillDot. W 6500 kreski są minimalnie cieńsze niż w 4200, jednak znów trudno mówić o jakiejś drastycznej różnicy. Przyznam od razu, że krzyż mógłby być jeszcze cieńszy. Ten, który zastosowano, czasem bardziej przeszkadza niż pomaga i na przykład kulek od ASG, mojego ulubionego celu do „strzelań precyzyjnych”, już na 50. metrze prawie nie widać, są przesłonięte przez nitki krzyża.
To, co było lepsze w 4200, to regulacja krzyża. Jednak kliki co 1/8 MOA to dwa razy precyzyjniejsza regulacja niż co ¼ MOA, jak to jest w Elitce 6500. Można oczywiście powiedzieć, że więcej nie trzeba i kiedy ustawiamy krzyż, mając 1 mm na jeden klik, można bardzo dobrze i precyzyjnie wyzerować lubnetę. Jednak pewien niedosyt pozostał, tym bardziej, że w tubusie 30 mm większy zakres regulacji spokojnie by się zmieścił. Inna rzecz, że Elite 4200 6-24x40 SF krytykowana jest za bardzo mały zakres regulacji, co skutkuje tym, że często są kłopoty z wyzerowaniem lunety na większe odległości, do czego wymagane są specjalne montaże z mikroskosem. Cóż, klasyczne coś za coś.
Świetnie też działa regulacja korekty wzroku. Znajduje się oczywiście na okularze, a działa tak, że trzeba odrobinę poluzować jeden pierścień, następnie wyregulować ostrość i dokręcić pierścień. Nic dodać, nic ująć.
Luneta może się podobać. Czarny, lakierowany proszkowo matowy tubus, do tego złote oznaczenia modelu i złote logo Bushnella na pokrętle paralaksy są bardzo eleganckie. Wykończenie jest wysokiej klasy, nie ma żadnych niedokładności, czy to w malowaniu, czy spasowaniu elementów. Producent pozycjonuje lunety z serii 6500 na najwyższej półce wśród swojego asortymentu i to widać, gdy weźmie się lunetę do ręki.
Jedno, co może przysporzyć pewnych trudności, to stosunkowo mała odległość między rozszerzeniem na obiektyw a rozszerzeniem na okular. Ten kawałek prostej rury tubusu ma tylko 127 mm, co wobec 200 mm w Elicie 4200 6-24x40 SF stanowi sporą różnicę. Może się okazać, że aby zamocować lunetę, trzeba mieć specjalny montaż z przedłużonym ramieniem, na przykład firmy BKL model 302.
Lunety z serii 6500, podobnie zresztą jak z poprzedniej 4200, mają szkła pokryte specjalną powłoką, zwaną przez producenta Rain Guard. W skrócie, ma to polegać na tym, że w lunecie będzie widać cel nawet wówczas, gdy napada na szkła deszcz. W 6500 nie miałem okazji przetestować tego wynalazku, ale w 4200 działał i choć oczywiście obraz nie był krystalicznie czysty jak na suchych szkłach, to jednak było widać więcej niż w lunetach bez takich powłok.
Jaką jeszcze da się zobaczyć różnicę? Cóż, Elite 6500 2,5-16x42 ma wyraźnie większe pole widzenia niż 4200 6-24x40 SF.
Zerowanie i strzelanie
Kiedy już zamontowałem lunetę na karabinku i wstępnie wyzerowałem, przyszedł czas na dokładne ustawienia. Postanowiłem wyzerować ją na 20 m. Taka odległość wydała mi się idealna, ze względu na pewne wytyczne regulaminu zawodów HFT, dotyczące wielkości stref kill zone czy odległości, na jakich mogą stać figurki FT. Po zakończeniu sezonu muszę stwierdzić, że chyba dobrze dobrałem wartości.
Samo zerowanie jest bardzo łatwe. Należy odkręcić zakrywki na wieżach, następnie kręcić pokrętłami według wskazań naznaczonych na wieżyczkach. Kliki są wyraźne, pokrętła chodzą z lekkim, wyczuwalnym oporem, ale nie trzeba wkładać w obracanie nimi zbyt dużo siły. Najlepsze jest zerowanie lunet, w mojej ocenie to swoiste mistrzostwo świata – wystarczy lekko odciągnąć pokrętło, ustawić żądaną wartość na podziałce i puścić. Rewelacja, nie potrzeba do tego żadnych kluczy, nie ma żadnych dodatkowych zakrętek, niczego zbędnego.
Po wyzerowaniu przyszedł czas na ustawienie takiej wartości ostrości obrazu, by w miarę ostro i wyraźnie widzieć cały tor FT. Taką wartość znalazłem, ustawiając paralaksę na 20 yd, to jest około 18 m. Figurki na 8. metrze są dość wyraźne, by bez problemu dało się zobaczyć strefę kill zone, podobnie jest z figurkami na 41. metrze. A to wszystko przy powiększeniu razy dziesięć. Przy takiej wartości powiększenia w lunecie występuje tak zwany true MillDot, czyli wyskalowanie odległości między kropkami naniesionymi na krzyżu.
Co znaczy w miarę ostro i wyraźnie? Luneta ma bardzo dobre szkła. Widać w nich wszystko co trzeba, można liczyć liście na drzewach odległych o setki metrów, dobrze widać ciemną, nieodmalowaną killzonę na ciemnych figurkach stojących w cieniu. Obraz jest wyraźny i czysty zarówno na środku, jak i na obrzeżach, dystorsja (zakrzywienie obrazu na krawędziach) właściwie nie występuje. Na zawodach można docenić stosunkowo szerokie pole widzenia, trochę ponad 2 m na dystansie 100 m przy powiększeniu x16.
Oczywiście są lunety z jeszcze lepszym obrazem, ale muszę powiedzieć, że Bushnell Elite 6500 2,5-16x42 nie ma się czego wstydzić.
Luneta celownicza przeznaczona do strzelania z wiatrówki, a już szczególnie luneta dla zawodnika, nie może mieć dużego błędu paralaksy. Inaczej strzelec, który ma kłopot z prawidłowym i powtarzalnym złożeniem się do strzału, będzie miał problem z osiągnięciem dobrego skupienia na tarczy czy z położeniem pozornie prostej figurki na torze HFT. Jak to jest z Bushnellem?
W modelu 2.5-16x42 błąd oczywiście występuje, ale nie jest duży, a co najważniejsze łatwo go okiełznać. W skrajnych przypadkach, podczas strzelania na 10 m można się pomylić i spudłować około 1 cm, jeśli oko za bardzo przesunie się w bok z osi optycznej lunety. Jednak trzeba się postarać, żeby to zrobić, bowiem obraz w lunecie bardzo szybko się zaciemnia. Po założeniu „świńskiego ucha” błąd zostaje praktycznie wyeliminowany.
Niezbędnym akcesorium okazał się sunshader i dopiero po założeniu go na nową lunetę zrozumiałem, jak bardzo mi go brakowało wcześniej. Przykład? Na zawodach FT/HFT w Zbicznie organizatorzy ustawili figurkę w cieniu hangaru. Dodatkowo była piękna pogoda, a słońce świeciło znad hangaru niemal prosto w obiektyw lunety. Wielu kolegów posiłkowało się pomocą innych uczestników, którzy próbowali tak stanąć, by choć troszkę ocienić obiektyw lunety zupełnie oślepionego strzelającego zawodnika. Mnie ten problem właściwie nie dotyczył – z jednej strony sunshader, z drugiej (na okularze) gumowa osłona (tak zwane świńskie ucho) spowodowały, że widziałem cel bardzo wyraźnie, bez korzystania z pomocy kolegów.
Niestety, tę osłonę trzeba już kupować osobno. Podobnie jak zakrywki typu flip open, bowiem Bushnell sprzedawany jest z zakrywkami na gumce (tak zwane stringi), które choć spełniają swoją funkcję podczas transportu, to na zawodach są trochę niepraktyczne.
Samo zerowanie jest bardzo łatwe. Należy odkręcić zakrywki na wieżach, następnie kręcić pokrętłami według wskazań naznaczonych na wieżyczkach. Kliki są wyraźne, pokrętła chodzą z lekkim, wyczuwalnym oporem, ale nie trzeba wkładać w obracanie nimi zbyt dużo siły. Najlepsze jest zerowanie lunet, w mojej ocenie to swoiste mistrzostwo świata – wystarczy lekko odciągnąć pokrętło, ustawić żądaną wartość na podziałce i puścić. Rewelacja, nie potrzeba do tego żadnych kluczy, nie ma żadnych dodatkowych zakrętek, niczego zbędnego.
Po wyzerowaniu przyszedł czas na ustawienie takiej wartości ostrości obrazu, by w miarę ostro i wyraźnie widzieć cały tor FT. Taką wartość znalazłem, ustawiając paralaksę na 20 yd, to jest około 18 m. Figurki na 8. metrze są dość wyraźne, by bez problemu dało się zobaczyć strefę kill zone, podobnie jest z figurkami na 41. metrze. A to wszystko przy powiększeniu razy dziesięć. Przy takiej wartości powiększenia w lunecie występuje tak zwany true MillDot, czyli wyskalowanie odległości między kropkami naniesionymi na krzyżu.
Co znaczy w miarę ostro i wyraźnie? Luneta ma bardzo dobre szkła. Widać w nich wszystko co trzeba, można liczyć liście na drzewach odległych o setki metrów, dobrze widać ciemną, nieodmalowaną killzonę na ciemnych figurkach stojących w cieniu. Obraz jest wyraźny i czysty zarówno na środku, jak i na obrzeżach, dystorsja (zakrzywienie obrazu na krawędziach) właściwie nie występuje. Na zawodach można docenić stosunkowo szerokie pole widzenia, trochę ponad 2 m na dystansie 100 m przy powiększeniu x16.
Oczywiście są lunety z jeszcze lepszym obrazem, ale muszę powiedzieć, że Bushnell Elite 6500 2,5-16x42 nie ma się czego wstydzić.
Luneta celownicza przeznaczona do strzelania z wiatrówki, a już szczególnie luneta dla zawodnika, nie może mieć dużego błędu paralaksy. Inaczej strzelec, który ma kłopot z prawidłowym i powtarzalnym złożeniem się do strzału, będzie miał problem z osiągnięciem dobrego skupienia na tarczy czy z położeniem pozornie prostej figurki na torze HFT. Jak to jest z Bushnellem?
W modelu 2.5-16x42 błąd oczywiście występuje, ale nie jest duży, a co najważniejsze łatwo go okiełznać. W skrajnych przypadkach, podczas strzelania na 10 m można się pomylić i spudłować około 1 cm, jeśli oko za bardzo przesunie się w bok z osi optycznej lunety. Jednak trzeba się postarać, żeby to zrobić, bowiem obraz w lunecie bardzo szybko się zaciemnia. Po założeniu „świńskiego ucha” błąd zostaje praktycznie wyeliminowany.
Niezbędnym akcesorium okazał się sunshader i dopiero po założeniu go na nową lunetę zrozumiałem, jak bardzo mi go brakowało wcześniej. Przykład? Na zawodach FT/HFT w Zbicznie organizatorzy ustawili figurkę w cieniu hangaru. Dodatkowo była piękna pogoda, a słońce świeciło znad hangaru niemal prosto w obiektyw lunety. Wielu kolegów posiłkowało się pomocą innych uczestników, którzy próbowali tak stanąć, by choć troszkę ocienić obiektyw lunety zupełnie oślepionego strzelającego zawodnika. Mnie ten problem właściwie nie dotyczył – z jednej strony sunshader, z drugiej (na okularze) gumowa osłona (tak zwane świńskie ucho) spowodowały, że widziałem cel bardzo wyraźnie, bez korzystania z pomocy kolegów.
Niestety, tę osłonę trzeba już kupować osobno. Podobnie jak zakrywki typu flip open, bowiem Bushnell sprzedawany jest z zakrywkami na gumce (tak zwane stringi), które choć spełniają swoją funkcję podczas transportu, to na zawodach są trochę niepraktyczne.
Podsumowanie
Luneta sprowadzana prywatnie zza oceanu kosztuje około 1600–1800 zł (w zależności od sklepu i kursu dolara). Polski dystrybutor, zależny od dość specyficznej polityki firmy Bushnell i sporej różnicy cen między lunetami kupowanymi w Europie i w Stanach Zjednoczonych sprzedaje Bushnell Elite 6500 2,5-16x42 za ponad 2500 zł. To dużo. Za te pieniądze można już kupić niemal kultową wśród strzelców HFT lunetę Lightstream. Wydaje mi się jednak, że Bushnell wart jest swojej ceny. Bardzo wysoka jakość wykonania, bardzo dobre parametry optyczne, spory zakres regulacji krzyża i wyjątkowa użyteczność tej lunety na zawodach HFT, czyni z niej bardzo ciekawą pozycję na rynku. Widać to zresztą na torach zawodów HFT, gdzie ten model jest coraz bardziej popularny.
Na dodatek można kupić ją w kilku wersjach. Jedną z nich jest opisywany egzemplarz z krzyżem typu MillDot. Jednak wybrać można także krzyż typu duplex lub DOA. Ten trzeci to nowy patent Bushnella, polegający na tym, że krzyżem można mierzyć odległość od celu, wykorzystując do tego poziome kreski krzyża. Co prawda w materiałach reklamowych poziomymi kreskami ma się mierzyć odległość od jelenia na podstawie odległości między jego rogami, ale wydaje mi się, że równie dobrze zamiast poroża można mierzyć wielkość stref KZ. Ja jednak wolę krzyż MillDot.
Na dodatek można kupić ją w kilku wersjach. Jedną z nich jest opisywany egzemplarz z krzyżem typu MillDot. Jednak wybrać można także krzyż typu duplex lub DOA. Ten trzeci to nowy patent Bushnella, polegający na tym, że krzyżem można mierzyć odległość od celu, wykorzystując do tego poziome kreski krzyża. Co prawda w materiałach reklamowych poziomymi kreskami ma się mierzyć odległość od jelenia na podstawie odległości między jego rogami, ale wydaje mi się, że równie dobrze zamiast poroża można mierzyć wielkość stref KZ. Ja jednak wolę krzyż MillDot.
Przegląd Strzelecki "Arsenał", listopad 2009
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz