niedziela, 4 września 2011

Zabójcza broń 4.5

Od czasu, gdy w 1987 roku na ekrany kin wszedł film pod tytułem „Zabójcza broń”, wielu z nas, zapewne z przyjemnością śledziło losy bohaterów i z upodobaniem patrzyło jak Roger i Riggs kolejny raz łapią lub likwidują groźnych bandytów. Film doczekał się kolejnych trzech części. A pistolet Martina Riggsa – doskonałej repliki.
Pistolet Umarexa, model Beretta FS 92 nie jest nową wiatrówką. Pojawił się na rynku już kilka lat temu. Jednak po dziś dzień sprzedaje się bardzo dobrze, a w środowisku strzelców pneumatycznych cieszy się dużą popularnością jako jedna z najlepszych replik na rynku. Mimo swojego wieku, kilku przestarzałych elementów konstrukcji i kilku wad, prawdopodobnie jeszcze długo będzie obiektem westchnień niejednego z nas…
Pistolet jest wykonany z metalu, jedyne plastikowe elementy to okładziny chwytu. Masa wiatrówki, dzięki użytym materiałom, jest zbliżona do masy oryginalnej Beretty. Pistolet jest ciężki, doskonale leży w dłoni, jest bardzo wygodny w obsłudze. Bezpiecznik motylkowy umieszczony po obu stronach zamka pozwala na bezstresowe użytkowanie także osobom leworęcznym. Będzie im co prawda trudniej obsługiwać dźwignię otwierającą zamek (konieczne dla zmiany magazynka ze śrutem), ale szczerze mówiąc, obsługa tej dźwigni jedną ręką jest trudna także dla osób praworęcznych.
Jak każda replika Umarexa sprzed kilku lat, tak i Beretta FS 92 strzela śrutem diabolo, ładowanym do specjalnego wianuszkowego magazynka mieszczącego 8 śrucin. Pistolet zasilany jest standardowym nabojem CO2, a prędkość wystrzeliwanego śrutu wynosi średnio około 150 metrów na sekundę. Tyle teoria, ale jak to wygląda w praktyce?

Instrukcja obsługi
Zanim zaczniemy zabawę trzeba broń przygotować. W tym celu trzeba przede wszystkim włożyć nabój CO2. Naciskając przycisk przy chwycie, który w oryginale zwalnia magazynek, podważamy jedną z okładzin. Po jej zdjęciu widać komorę. Umieszczamy tam standardowy 12-gramowy nabój CO2, dokręcamy śrubę dociskową i dociskamy dźwignię od dołu. Zakładamy z powrotem plastikową nakładkę. Dźwignią po lewej stronie pistoletu odsuwamy przednią część zamka do przodu, wsadzamy magazynek załadowany śrutem diabolo, zasuwamy zamek i pistolet jest gotowy do strzału. Ośmiu strzałów.
Broń działa zarówno w trybie SA jak i DA. W trybie SA przed strzałem należy odciągnąć kurek. Nie jest to uciążliwe, kurek chodzi lekko i przyjemnie, a jego obsługa kciukiem jest całkiem wygodna.
W trybie SA spust działa wyjątkowo lekko i nie wymaga używania dużej siły do oddania strzału. Zupełnie inaczej jest w przypadku trybu DA. Tu można strzelać raz za razem, ale wymaga to dużej siły potrzebnej do ściągnięcia spustu, jak i większej koncentracji, żeby przy tak twardym spuście nadal trafiać w cel.
Bezpiecznik działa lekko i bez problemu można go obsługiwać kciukiem ręki, w której trzymamy broń. I warto o nim pamiętać, bowiem wiatrówka nie jest tylko zabawką, a z Beretty Umarexa można zrobić krzywdę. Choć wbrew temu, co sugerowałby tytuł, wiatrówka raczej nie nadaje się do prowadzenia walk ulicznych z bandytami, to jednak strzały z tego pistoletu mają naprawdę duża moc.

Wybierz cel i traf
Przyznaję, że zawsze chciałem mieć tę replikę. Nie mówiąc już o tym, że chciałbym też mieć oryginał i doznać tych wspaniałych przygód co policjanci z filmu „Zabójcza broń”. No, może za wyjątkiem tych wszystkich ran, obtarć i kasacji samochodów… To może lepiej poprzestanę na wiatrówce…
Skoro zawsze chciałem mieć, to oczywiście nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie po raz pierwszy nacisnę spust. Doczekałem się wreszcie, po załadowaniu broni, ustawieniu tarczy na 20. metrze (a co, tylko Mel Gibson ma prawo trafiać z dużej odległości?) nacisnąłem spust i…
No właśnie. W ogóle nie widać na tarczy żadnych zmian. Dopiero kiedy podszedłem do tarczy, stwierdziłem, że z odległości 20 metrów nie widziałem tego, co zobaczyłem z bliska. Centralne trafienie. No pięknie, chyba zapiszę się do policji antynarkotykowej w Los Angeles.
Kolejne strzały już nie były tek celne, emocje wzięły górę, ale i tak wszystkie przestrzeliny układały się bardzo blisko środka tarczy. Z podobną celnością w przypadku replik spotkałem się wcześniej tylko w Waltherze CP 88 Competition. Ale tam jest o dwa cale dłuższa lufa.
Kolejne magazynki, kolejne tarcze i wciąż to samo. Doskonałe skupienie. W ten oto sposób strzelanie w trybie SA szybko mi się znudziło. W końcu ile można trafiać w środek tarczy. Czy Martin Riggs stał i celował do bandyty przez 30 sekund? Nie! Zmieniał magazynki z prędkością światła, i o to chodzi też w zabawie z moją repliką. Zatem do dzieła. Ustawiam dwie tarcze w odległości 10 i 15 metrów. Moim założeniem jest szybkie ostrzelanie obydwu tak, jak by to miało miejsce podczas prawdziwej strzelaniny. Ładuję pistolet, po czym szybko strzelam, dwa strzały w jedną tarczę i dwa w drugą. Po czym podchodzę, żeby sprawdzić wyniki.
Oj, chyba bym nie przeżył tej akcji, tarcza z 15 metrów okazała się tylko ledwo draśnięta. Postanowiłem jednak kontynuować zabawę. Pod wieczór doszedłem już do takiej wprawy, że ustawiałem cztery tarcze i zawsze któraś przynajmniej raz zaliczyła dziurkę w obrębie czarnego pola. Myślę, że jak na drugorzędnego strzelca jakim jestem, to całkiem dobry wynik. I jest to chyba zasługa pistoletu. Jest ciężki, ma bardzo wygodny chwyt i jest doskonale wyważony. Powtarzalność chwytu, tak ważna przy strzelaniu jest bardzo łatwa do osiągnięcie w przypadku Beretty.
Nie ma jednak róży bez kolców. O ile ostrzelani kilku celów i trafienie nie stanowi problemu, to już szybka zmiana magazynka nie jest tak wygodna. Po pierwsze, dźwignia odsuwająca część zamka do przodu jest umieszczona strasznie daleko od chwytu. W oryginalnej broni służy ona do rozkładania pistoletu i nie musi być umieszczona w ergonomicznym miejscu. W replice używa się jej każdorazowo po wystrzeleniu ośmiu śrucin i producent powinien o tym pomyśleć. Zupełnie nie rozumiem, czemu dla potrzeb repliki nie można było do odsunięcia zamka wykorzystać dźwigni, która w oryginale służy do zamknięcia zamka pistoletu. Byłoby to zarówno wygodniejsze, jak i bliższe oryginalnym rozwiązaniom.
Kolejnym minusem jest to, że jak każda replika Umarexa sprzed kilku lat, tak i Beretta ma magazynek tylko ośmiostrzałowy. To bardzo mało. Przypomnijmy, że oryginalna Beretta ma magazynek na 15 naboi. Na standardowych torach do PPP (Practical Pellet Pistol) trzeba ostrzelać minimum kilkanaście celów, czasem kilkadziesiąt. Każda zmiana magazynka to stracone kilka sekund na torze. Nie dziwi więc fakt, że większość zawodników do tej konkurencji strzeleckiej wybiera Walthera CP 99 Compact z 18-strzałowym magazynkiem. I choć znane są przypadki, że zawodnik z pistoletem ośmiostrzałowym kończył zawody na podium, to jednak w przypadku dynamicznego strzelania, gdzie liczy się każda sekunda, to że pistolet jest mniej celny ma mniejsze znaczenie niż to, że nie trzeba tracić czasu na ciągłe przeładowywanie.

Zalety i wady
O zaletach to już właściwie było. Bardzo celny pistolet, doskonale leży w dłoniach, wygodna obsługa kurka i bezpiecznika. Metalowy korpus i bliska oryginałowi masa powodują, że każdy miłośnik wiatrówek z przyjemnością weźmie tę replikę do ręki.
Niewątpliwie bardzo dużą zaletą jest sprawne zasilanie gazem i doskonałe jego wykorzystanie. Jeden nabój CO2 wystarcza, według zapewnień producenta, na oddanie ok. 60-70 strzałów. Dodam od siebie, że podczas strzelania na powietrzu na odległość ok. 15 metrów, tych celnych i przede wszystkim o stabilnej prędkości strzałów jest nawet więcej – około 80. Za to w zamkniętych pomieszczeniach i podczas strzelania na odległość nie większą niż 10 metrów można strzelić nawet ok. 100 razy. To doskonały wynik.
Kilka wad również już wymieniłem – fatalna obsługa zamka czy mała pojemność magazynka. Ale są też inne.
Luzy. Między lufę a zamek można wetknąć szpilkę, zamek trochę „lata”. Choć nie ma to zauważalnego wpływu na celność, to jednak grzechoczący pistolet nie jest tym, co tygrysy lubią najbardziej.
Jak niemal każda replika Umarexa, tak i Beretta jest zrobiona ze stopu metalu. Nie jest to stal i nie ma wytrzymałości stali. Jeśli pistolet upadnie nam na kamień czy beton możemy być niemal pewni, że zostanie na nim ślad po tym zdarzeniu.
Wiatrówka nie jest oksydowana. Czarne wersje pistoletów są po prostu lakierowane. Po pewnym czasie na krawędziach lakier się wyciera. Jednym się to podoba – broń nabiera swoistej patyny, innym nie. Ja zdecydowanie należę do tych drugich. Tym bardziej że lakier ma jeszcze jedną wadę – widać na nim wszelkie plamy ze smaru, odciski palców, i bardzo trudno jest go wyczyścić i wypolerować. W efekcie nawet pistolet nowy, ale systematycznie użytkowany, sprawia wrażenie, jakby od wieków nie był czyszczony.
Beretta ma poważną wadę fabryczną. Wystąpiła w wielu znanych mi egzemplarzach i myślę, że prędzej czy później może się przytrafić u każdego. Jest jeden bardzo słaby element. To muszka. Kawałek metalu, osadzony na górnej części zamka. Od spodu ma cienki wąs mocujący. W nowej wiatrówce nie stanowi żadnego problemu. Jednak w czasie użytkowania, przy każdej zmianie magazynka ruch zamka i stosunkowo silna sprężyna odsuwająca zamek powodują, że wąs mocujący muszkę ułamuje się i muszka wypada.
Można spróbować temu zaradzić podkładając między muszkę a zamek cieniutką gumę, albo podklejając ją jakimś silikonem od spodu.
I na koniec coś, co trudno zdefiniować tak do końca jako wadę. Otóż, kiedy broń jest zabezpieczona przed strzałem, ale mimo tego naciśnie się spust, bezwładność elementu zbijacza powoduje, że mimo zabezpieczenia zostaje uwolniona pewna część gazu. Za mała, żeby oddać strzał, ale jednak wyczuwalna. Nie wiem, czy problem ten dotyczył tylko mojego egzemplarza czy wszystkie Beretty tak mają, ale muszę przyznać, że jest to lekko deprymujące.

Do wyboru, do koloru
Umarex, trzeba przyznać, dba o klientów i zawsze daje im do wyboru różne wersje swoich produktów. Nie inaczej jest z przypadku Beretty FS 92. Jeśli ktoś chce mieć wiatrówkę będącą wierną repliką pistoletu Martina Riggsa, to z pewnością wybierze czarną wersję pistoletu i z czarnymi okładzinami chwytu. Ktoś, kto wyżej ceni sobie elegancki wygląd, z pewnością wybierze wersję niklowaną. Ma ona jeszcze tę zaletę, że na niklu nie widać plam i odcisków palców jak na czarnym lakierze. Dodatkowo zarówno do czarnej, jak i niklowanej wersji można zamówić drewniane okładziny. Dostępna jest też wersja Competition z kompensatorem odrzutu, ale uwaga – to tylko atrapa. W przypadku Walthera Competition mamy pistolet z przedłużoną lufą. Niestety, w Beretcie lufa jest tej samej długości, a pistolet różni się tylko tym, że na końcu zamka ma założoną nakładkę. Nic nie daje, celniej nie strzela – po prostu inaczej wygląda.
Oddzielnym zagadnieniem jest Beretta FS Trophy, z kompensatorem odrzutu i kolimatorem. Bardzo celna ze względu na celownik, dzięki któremu widać gdzie się trafia nawet przy słabszym świetle. Doskonałe rozwiązanie, choć broń w takiej konfiguracji nie każdemu musi się podobać.
Inną wariacją jest wersja XX Treme. Dla prawdziwych twardzieli, pistolet z tłumikiem (plastikowy nakręcany, dokładnie taki sam jak w opisywanych Waltherze CP 88 i Colcie 1911 (Arsenał 9/30 2006), oraz z kolimatorem.
Ostatnią nowością jest wersja z wykończeniem stalowym. Pistolet na pierwszy rzut oka niemal niczym nie różni się od wersji niklowanej, ale jednak odcień srebra jest ładniejszy, bardziej szlachetny. Z drewnianymi okładkami chwytu wyglądałby pięknie…
Do każdej wersji wiatrówki można też zamówić celownik laserowy.

Co dalej?
Ostanio mówi się, że film „Zabójcza broń” doczeka się kolejnej, już piątej części. Nie wiem, czy rzeczywiście tak będzie. Jednak Beretta z pewnością doczekała się następcy. Na targach IWA Umarex zaprezentował aż dwie repliki pistoletów. Jedną z nich jest Beretta Elite. Pistolet na kulki BB, 18-strzałowy magazynek. Prawdopodobnie będzie tanią alternatywą dla Walthera CP 99 Compact dla wszystkich chętnych do wzięcia udziałów w zawodach PPP.
Drugą premierą była Beretta. P x 4 Storm. Pistolet z systemem blow-back, 16-strzałowym magazynkiem (a właściwie 8+8, śrut ładowany jest do wianuszków przymocowanych na obu końcach magazynka), strzelająca śrutem diabolo. Czy będzie popularniejszą repliką od pistoletu Beretta FS 92? Czas pokaże.
Mimo kilku wad nadal jest moim faworytem na rynku replik. Może nie jest tak celna jak Walther CP 88 Competition. Może nie ma tak pojemnego magazynka jak CP 99 Compact, ani tak fajnego wysuwanego magazynka na CO2, jaki jest w Waltherze CP 99. Ale to właśnie z Berettą Mel Gibson biegał na planie każdego z czterech filmów serii Lethal Weapon. A to potrafi działać na wyobraźnię lepiej niż system blow-back.

Przegląd Strzelecki „Arsenał”, maj 2007

Kanapka według Rohma

Przepis dziecięcy na idealną kanapkę? Wziąć kromkę chleba, posmarować masełkiem, położyć plasterek wędlinki. Koniec? Nie. Wszystko trzeba jeszcze obficie polać ketchupem. Okazuje się, że przepis na wiatrówki wcale nie tak wiele się różni…
Firma Rohm zasłynęła w świecie strzelców pneumatycznych za sprawą doskonałych pistoletów z serii Twinmaster. Lufa Lothara Walthera, doskonałe przyrządy celownicze, całość wykonana z dbałością o najmniejszy szczegół. Doskonałe pistolety tarczowe. Okazuje się jednak, że Rohm to nie tylko pistolety pneumatyczne.

Zrób sobie karabin
Wracając do przepisu na kanapkę. Co zrobić, żeby posiadając doskonały pistolet stać się wytwórcą karabinków pneumatycznych? To proste. Trzeba wziąć pistolet i obudować go tak, żeby nikomu nie przyszło do głowy, że to, co trzyma w ręku, nie jest karabinem. W przypadku tytułowych karabinków „ketchupem” jest obudowa stylizująca wiatrówkę na broń bojową służb specjalnych.
Pierwszym z serii był Twinmaster Desperado. Karabinek stylizowany na broń snajperską opisywaliśmy w Arsenale numer 3/24 2006 Broń zasilana CO2, ośmiostrzałowa, wyposażona w dwójnóg i lunetę spotkała się ze sporym zainteresowaniem klientów. Producent poszedł więc za ciosem i wypuścił na rynek kilka nowych modeli korzystając ze sprawdzonego przepisu. Pierwszym z nich jest Twinmaster Shooter 88. Od Desperado różni go zasadniczo brak dwójnogu w zestawie (choć można założyć opcjonalnie) oraz sposób zasilania, w tym wypadku 88-gramowym nabojem CO2. O ile w Desperado nabój chował się w komorze po prawej stronie broni, o tyle w Shooterze 88 nabój CO2 wkręcany jest pod lufą w przednią część łoża. Stąd już tylko krok do kolejnego modelu, którym jest Shooter 200.
Karabin PCP, z wykręcanym kartuszem (takim samym, jak w przypadku pistoletów Twinmaster), oprócz sposobu zasilania, niczym się nie różni od Shootera 88. Na zamku znajduje się szyna 11 mm, na którą można założyć dowolny celownik optyczny lub diopter. Pod kartuszem znajduje się plastikowe łoże, do którego można przymocować taki sam dwójnóg jak do Desperado. Regulowana długość kolby i wysokość baki umożliwia dopasowanie broni do każdego strzelca, niezależnie od jego wzrostu i przyzwyczajeń.
Długa lufa prosto z zakładów Lothara Walthera wskazywałaby na to, że mamy do czynienia z celną wiatrówką. I rzeczywiście. Podczas strzelania na odległość 25 metrów wszystkie przestrzeliny leżały w obrębie 10. Biorąc pod uwagę mierne umiejętności strzelca piszącego niniejszą recenzję, to doskonały wynik skupienia, przynajmniej w mojej ocenie. Możliwość naciągnięcia kurka przed każdym strzałem powoduje, że spust staje się bardzo miękki.
Po lewej stronie znajduje się trzyfunkcyjny suwak. W zależności od położenia blokuje broń, odbezpiecza lub zwalnia magazynek. Karabin jest ośmiostrzałowy. Typowy dla PSP brak odrzutu sprawia, że nawet szybko strzelając, łatwo jest utrzymać trafienia w obrębie czarnego pola. Jeśli jeszcze założy się dwójnóg, na 25 metrów można bawić się w wycinanie jednej dziury w tarczy.
Jednak nie ma róży bez kolców. Karabinek jest słaby, tylko 7,5 J sprawia, że strzelanie na większe odległości przestaje być przyjemne. Tak małą prędkość wylotową zapewne da się wytłumaczyć małym kartuszem na sprężone powietrze. Przy 7,5 J starcza na około 100 strzałów, gdyby zwiększyć moc do 16 J – tych strzałów byłoby ledwie kilkanaście. Shooter 200 raczej nie znajdzie zastosowania w tak modnych ostatnio konkurencjach FT i HFT. Nawet dwójnóg, którego używanie na zawodach jest przecież niedozwolone, nie uratowałby strzelca, który ze słabej wiatrówki musiałby trafić w cel postawiony na 50. metrze. Nie ma szans. Kto zatem powinien pomyśleć o zakupie Shootera 200? Każdy, kto lubi trafiać, a nie ma warunków do strzelań długodystansowych. Czy to na działce, czy małej leśnej polance, ten karabinek dostarczy wiele radości.

Biegnij, strzelaj!
Kolejnym modelem, jaki ostatnio pojawił się za sprawą firmy Rohm, jest Trainer Combat Rifle. Tu mamy już wysokomarkowy, czerwony i pachnący ketchup, który doskonale maskuje resztę kanapki, czyli fakt, że wciąż mamy do czynienia z pistoletem. Obudowa pistoletu powoduje, że niewprawny obserwator może z przerażeniem uciec na nasz widok myśląc, że mamy w ręku karabinek szturmowy.
Krótka lufa, regulowana w długości kolba (6 pozycji), celownik mocowany na szynie Weavera, stylizowany na karabin AR 15, krótka lufa. Szczerze mówiąc, atrapa lufy, ta prawdziwa kończy się dokładnie tam, gdzie zamek. Pod zamkiem znajduje się rączka, łatwa w demontażu. Cały karabinek można łatwo złożyć w kilkadziesiąt sekund. Czasami sam to robi, bez naszego udziału. Plastikowy element zasłaniający kurek jest nie do końca przemyślany. Potrafi zsunąć się w trawę nie wiadomo kiedy. Podczas testów coś takiego mi się przydarzyło, znalazłem go później w trawie właściwie przypadkiem. Z drugiej strony nie można go przykleić, czasem warto mieć dostęp do kurka.
Co jeszcze mi się nie spodobało? Absolutnym nieporozumieniem jest muszka. Kawałek grubej blachy, który całkowicie przysłania cel. Kto to wymyślił? Sposób otwierania komory na nabój CO2 jest nawet całkiem sprytny. Tylko do tej ruchomej części jest przymocowana rączką. Element ma lekki luz, a trzymając za rączkę podczas strzelania wyczuwamy ten luz w dwójnasób. Atrapa lufy ma dwie postaci. Jedną wersją jest prosta rurka długości ok. 15 cm i średnicy ok. 2 cm. Alternatywą jest wersja „tłumik”. Nie sądzę, żeby cokolwiek tłumił, ale jego wygląd jest już bardziej poważny – podobnej długości, jest szerszy niemal dwukrotnie, a na całej długości ma powycinane otwory.
Jeśli jednak komuś się nie spodobała ani krótka lufa, ani muszka przesłaniająca cel, ma do wyboru jeszcze dwie wersje tego karabinka. A dokładniej – dwie inne lufy, niemal żywcem wzięte z kroniki filmowej, gdzie amerykańscy żołnierze patrolują ulice uzbrojeni w AR 15. Nasza zabawka, niezależnie od tego, czy dołożymy krótszą czy dłuższą wersję lufy, bardzo ją przypomina. Twinmaster dzięki nim nabiera bardzo ciekawego wyglądu, a oryginalna muszka traci na znaczeniu, gdyż jej rolę przejmuje druga, na końcu „lufy”. Wielka szkoda, że te „lufy” to atrapy.
Trainer Combat Rifle, podobnie jak pozostałe karabinki Rohma, ma tylko około 7,5 J mocy. To niewiele. Ponadto prawdziwa lufa ma ledwie kilkanaście centymetrów długości. Jak na pistolet to dużo, ale karabinek mógłby mieć więcej. Kiedy w „Czterech Pancernych i Psie” Rudemu skrócono lufę, Gustlik po kilku próbnych strzałach stwierdził, że „rozrzut większy, ale leży w kupie”. Tak jest też w tym przypadku – Shooter 200 jest celniejszy, ale też chyba do czego innego stworzony.
Trainer Combat Rifle, jak nazwa wskazuje, to karabinek bojowy. Może raczej atrapa karabinka bojowego. Dla wszystkich tych, którzy chcą pobiegać po lesie, wykorzystując zasłonę ostrzelać cel. Jednym słowem – karabinek w pełni rekreacyjny. Nie do zawodów FT, w HFT raczej się nie sprawdzi. Do takich zastosowań jest inny sprzęt. Zresztą, ilu jest w Polsce strzelców FT? Większość z użytkowników wiatrówek podczas strzelania bawi się. Wiatrówka ma im zapewnić radość ze strzelania i trafiania. I myślę, że oba nowe karabinki Rohma mogą użytkownikom dostarczyć wiele radości.

Własny przepis
Ciekawe w karabinkach Rohma jest to, że wszystkie modele są ze sobą w jakiś sposób kompatybilne. Przy odrobinie zacięcia, da się do Shootera przełożyć celownik z Combat Rifle. Albo dwójnóg z Desperado. Tym samym można stworzyć swój własny karabin przy wykorzystaniu różnych części. Choć niestety nie da się w prosty sposób przerobić wiatrówki PCP na zasilaną CO2 lub odwrotnie. Ale już zmienić kolbę lub lufę można bez problemu. Wielka szkoda tylko, że Rohm za wszystkie elementy każe sobie tyle płacić…

Przegląd Strzelecki „Arsenał”, kwiecień 2007

Być jak John Wayne :-)








Marzenia rzadko się spełniają. Są jednak i takie, które mogą się ziścić. Jednym z nich jest posiadanie własnego Winchestera. No, może nie zupełnie takiego jak z Dzikiego Zachodu, ale który też strzela. I to jak…
Umarex raz na jakiś czas zaskakuje nas kolejną repliką broni wypuszczaną na rynek. Zwykl esą to pistolety takie jak Beretta FS 92 czy Walther PPK. W 2002 roku, na targach IWA swoją premierę miała pierwsza replika karabinka Winchester. Jednocześnie Walther Lever Action jest jedyną wiatrówką będącą repliką broni westernowej, ale też Umarex bardzo wysoko zawiesił poprzeczkę.

Wygląd
Karabinek już na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie broni z wyższej półki. Piękna, drewniana osada, metalowy szkielet, zamek, doskonała czerń. Wrażenie psują jedynie plastikowe elementy takie jak plastikowa stopka kolby, plastikowe łączniki na lufie, plastikowa muszka i szczerbinka. Ta ostatnia, to kuriozum w przypadku broni za ponad 1200 zł. Plastikowa szczerbinka suwana po plastikowej szynie dystansowej w niczym nie przystaje do wizerunku broni z XIX wieku. Ponadto szczerbinkę da się zsunąć z listwy. Pół biedy, gdy zrobimy to sami, ale jeśli spadnie gdzieś podczas dynamicznego strzelania w terenie, to pozostanie nam tylko kupić nową, kupić celownik optyczny (do broni westernowej!) lub celować po lufie.
Karabinek występuje w czterech wersjach. Dwie z metalowym i oksydowanym na czarno zamkiem, z długą lub krótką lufą. Ponadto są też karabinki w ekskluzywnej wersji Fargo, również z lufą krótką lub długą. Fargo od wersji podstawowej różni się tym, że zamek jest miedziany, ze złotym połyskiem, z wygrawerowanym po lewej stronie dyliżansem. W materiałach reklamowych można spotkać się z informacją, że oryginalna wersja Fargo była wykonana na zamówienie firmy pocztowej jako broń dla ochraniarzy dyliżansów. Tak duży wybór sprawia, że każdy może znaleźć wersję dla siebie.
Wszystkie elementy są wykonane i spasowane w sposób bliski ideałowi. Nic nie lata, nic nie grzechocze. Tak jak powinno być. Szkoda tylko, że w ramach oszczędności materiałowych i technologicznych użyto tu i ówdzie plastiku. Broń z metalowym suwakiem i szczerbinką, czy metalową muszką byłaby jeszcze piękniejsza…
W tym miejscu mała uwaga. W tekście kilkukrotnie zostanie użyte słowo replika. Niejako na wyrost, bowiem Umarex Walther Lever Action nie jest repliką jakiegoś konkretnego modelu Winchestera. Lufa jest podobna do jednego, zamek do innego, dźwignia przeładowywania do jeszcze innego modelu. Całość jednak tworzy obraz broni, o której już na pierwszy rzut oka myślimy, że to broń Johna Wayna. I chyba o to właśnie producentowi chodziło

ObsługaKarabinek jest ośmiostrzałowy, zasilany z dwóch 12-gramowych nabojów CO2, montowanych we wnętrzu kolby. Po otwarciu atrapy stopki kolby wysuwa się specjalny wózek, w którym umieszcza się dwa naboje i przykręca śrubą. Wózek umieszcza się z powrotem wsuwając go do środka po specjalnych szynach wewnątrz kolby. W testowanym modelu ciężko to chodziło, może jest to kwestia wyrobienia, a może dotyczyło to tylko testowanego egzemplarza, tak czy inaczej ocena obsługi byłaby wyższa, gdyby układ się nie przycinał.
Karabinek strzela śrutem typu diabolo, podawanym ze standardowego wianuszkowego magazynka Umarex, takiego samego jak w replikach pistoletów CP 99 czy Colt 1911. Żeby magazynek wyjąć należy nacisnąć przycisk po prawej stronie zamka. Odchyla się łapa i już można wyjąć magazynek lub załadować bez zdejmowania z rolki. Zwraca uwagę plastikowy czerwony element. To doskonały wskaźnik obecności magazynka w karabinie. Kiedy magazynek jest w środku, plastikowy element lekko wystaje ponad powierzchnię zamka, wystarczy przesunąć palcem, żeby upewnić się, czy broń jest potencjalnie załadowana czy nie. Zabawa zabawą, ale bezpieczeństwo ponad wszystko, nie należy bowiem zapominać o tym, że nawet wiatrówką na CO2 można wyrządzić krzywdę.
Po włożeniu magazynka ze śrutem zatrzaskujemy łapę na powrót do zamka i broń jest załadowana. Teraz tylko trzeba odciągnąć dźwignię przeładowania, dokładnie tak samo, jak robili to kowboje na filmie Rio Bravo, czyli dźwignię w dół, w górę i już można strzelać. Jedyna różnica, że podczas przeładowywania nie trzeba podnosić lufy do góry. Do takiego sposobu przeładowywania trzeba się co prawda przyzwyczaić, jednak już po kilku seriach wszystko jest intuicyjne.
Ruchy dźwignią przekręcają magazynek ze śrutem. Wydawałoby się więc, że pierwszy strzał można oddać jedynie odciągając kurek do tyłu. I tak, i nie, bowiem raz na kilka razy sztuka ta mi się udała, a kilka razy nie i do dziś nie wiem, czemu. Lepiej więc chyba przeładowywać za każdym razem dźwignią przed oddaniem strzału.
Jeśli jednak rozmyśliliśmy się, to mamy dwa sposoby na zabezpieczenie się przed niekontrolowanym wystrzałem. Pierwszy to przetykowy bezpiecznik, który umieszczono po lewej stronie zamka. Drugi sposób, to zrzucenie napiętego kurka, czyli znów dokładnie tak samo jak w oryginalnych Winchesterach.

StrzelaniePierwsza myśl po wzięciu karabinka do rąk to: „o rany, jaki on jest składny”. Broń idealnie leży, jest doskonale wyważona, przynajmniej w wersji z długą lufą. Krótka wersja jest za to bardziej poręczna. Przyrządy celownicze są na właściwym miejscu, muszka niejako sama łapie cel. Broń jest lekka, drewniane chwyty bardzo wygodne. Szybkie namierzanie celu to prawdziwa przyjemność.
Spust chodzi lekko, a co najważniejsze jest przewidywalny – dokładnie wiadomo, w którym momencie nastąpi strzał. Ale prawdziwą wartość karabin pokazuje przy testach celności.
Niezależnie od tego, czy cel był ustawiony w odległości 10, 15 czy 20 metrów, strzelałem do niego bez nanoszenia żadnych poprawek. Jakie było moje zdziwienie, gdy po ostrzelaniu tarcz stwierdziłem, że w tym zakresie odległości praktycznie nie występuje zjawisko opadu śrutu. Żałuję, że nie miałem możliwości sprawdzić na chronografie prędkości wylotowej śrutu, jednak wierzę, że podawana przez producenta wartość 170 metrów na sekundę jest zgodna z prawdą. Przy strzelaniu na większe odległości, oczywiście, należy już brać pod uwagę grawitację, jednak nie należy zapominać, że cały czas mówimy o karabinku na CO2.
Lufy produkcji Walthera cieszą się szczególnym uznaniem wśród strzelców wiatrówkowych. I chyba słusznie, bowiem testowany karabin jest naprawdę bardzo celny. Dodatkowym atutem jest tu też system High Power. Według zapewnień producenta, dzięki temu systemowi można oddać 60 strzałów o takiej samej prędkości wylotowej. Co prawda wydaje mi się, że każdy następny strzał był zawsze trochę cichszy od poprzedniego, ale oglądając tarcze zauważyłem, że przestrzeliny układały się zawsze wokół środka, niezależnie od tego, czy była to pierwsza czy piąta seria. Wydaje się więc, że i tu producent nas nie oszukuje. Dodam jeszcze tylko, że w lesie, przy bezwietrznej pogodzie tych stabilnych strzałów oddanych z karabinka z długą lufą było nawet 80.
Jak już wspomniałem, karabin jest celny. Na 20 metrów nie jest wyzwaniem trafienie w środek tarczy po długim i dokładnym wycelowaniu. Ale to, co sprawiło mi największą przyjemność podczas strzelania, to strzelanie dynamiczne do kilku celów rozstawionych w różnej odległości od stanowiska strzeleckiego i pod różnymi kątami. Nie jest w tym momencie istotne, czy w wyobraźni strzelamy do Indian, bandytów czy butelek whisky w saloonie. Zapewniam, że im mniej czasu zajmie nam trafienie we wszystkie wyznaczone cele, tym większą będziemy mieli satysfakcję. A obserwujący z boku pomyślą, że właśnie kręcą w okolicy kolejny western.

OcenaNie da się ukryć, że jestem oczarowany tą repliką. Celny karabinek, dający wiele radości podczas użytkowania, pięknie wykonany i co najważniejsze – utrzymany w klimacie Dzikiego Zachodu. Sądzę, że może stać się ozdobą każdej kolekcji broni wiatrówkowej, niezależnie od tego, czy kupimy wersję czarną czy bardziej elegancką – Fargo.
Wady? Oczywiście są. Plastikowe elementy wykończenia zupełnie mi nie pasują. To replika broni XIX-wiecznej, już wolałbym, żeby zrobili muszkę z cyny niż z plastiku. Przed właścicielami tych replik, którzy mają podstawowe narzędzia i umiejętności manualne otwierają się tu spore możliwości tuningu broni.
Miałem problem z ładowaniem nabojów CO2 do kolby, choć zdaję sobie sprawę z tego, że może to dotyczyć wyłącznie testowanego egzemplarza, że problem zniknąłby z czasem lub po delikatnym przeszlifowaniu prowadnic.
Karabinek raczej nie będzie wykorzystywany podczas zawodów FT czy HFT, ze względu na ograniczenia, jakie narzuca sposób zasilania dwutlenkiem węgla. Nie ma co marzyć o trafieniu z odległości 40 metrów celu z kill zone 25 mm z wiatrówki o prędkości wylotowej śrutu na poziomie 170 metrów na sekundę i z otwartych przyrządów celowniczych. Oczywiście strzelanie na większe odległości też jest możliwe. W ofercie handlowej można spotkać się z Waltherem Lever Action z celownikiem optycznym. Nie przypominam sobie filmu, w którym John Wayne chodziłby z winchesterem z celownikiem optycznym, ale jeśli ktoś chce, to może, czemu nie…
Jednak wypad na działkę i strzelanie tam z Walthera Lever Action stwarza mniej problemów, niż wożenie ze sobą wiatrówki PCP i butli nurkowej, czy naciąganie wiatrówki sprężynowej. Szybko okaże się, że strzelamy z niego nie tylko my, ale jeszcze żona i dziecko, rodzice i cała gromada sąsiadów. I wtedy mogą się pojawić wymówki, że zabraliśmy za mało śrutu i nabojów CO2. W tym momencie wzrastają koszty eksploatacyjne, ale czego nie robi się dla swojego hobby?
Dla mnie karabinek ten pozostanie synonimem dobrej zabawy, broni wygodnej i przyjemnej w obsłudze. To replika, która podbiła moje serce, tak jak prawdziwy winchester był bronią, która podbiła Dziki Zachód.

Przegląd Strzelecki „Arsenał”, marzec 2007


Carl, Fritz, Georg, Wilhelm, Erich i Lothar Walher

Wiele jest okręgów słynących z małych manufaktur z tradycjami w dziedzinie produkcji broni. Jednym z nich jest Turyngia, gdzie powszechnie znana jest rodzina Walther. Założycielem rodu był August Theodor Walther, ożeniony z wnuczką znanego rusznikarza Gustawa Wilhelma Pistor. Syn Augusta, Carl Wilhelm Freund dał początek zakładom Walther.
Urodzony w 1858 roku, po ukończeniu edukacji w 1886 roku rozpoczął produkcję broni w systemie Martini & Aydt. Jego warsztat stanowiło zaledwie kilka urządzeń i narzędzi. Z czasem jednak zakład rozrastał się, rozbudowywał, zatrudniając kolejnych pracowników.
Carl Walther miał pięciu synów: Fritza, Georga, Wilhelma, Ericha i Lothara. Pierwsi trzej uczyli się pod czujnym okiem rodziców w fabryce broni, Erich zdecydował się na karierę handlowca, zaś Lothar skupił się początkowo na produkcji różnego rodzaju narzędzi i osprzętu. Z biegiem lat manufaktura rozrosła się do fabryki, a jej produkty cieszyły się coraz większym zainteresowaniem.
Fritz Walther, najstarszy syn Carla, przekonał ojca, że rozwój broni palnej będzie podążał w kierunku pistoletów i karabinów automatycznych lub półautomatycznych. W 1908 roku wytwórnia z dumą przedstawiła swój Model 1 – pistolet, którego konstrukcja była rozwijana aż do 1920 roku i osiągnęła swoje apogeum w postaci Modelu 9. Po śmierci Carla zarządzanie firmą powierzono właśnie Fritzowi, a reszta braci wchodziła w skład zarządu. Ich wspólnym sukcesem było wypromowanie marki, a logo Walthera stało się rozpoznawalne na całym świecie.
Były to czasy, kiedy największą popularnością na rynku cieszyły się rewolwery, a to za sprawą dobrego zabezpieczenia przed niekontrolowanym strzałem oraz dzięki ciągłej gotowości do użycia. Fritz do spółki z braćmi, w 1921 roku wprowadzili na rynek model pistoletu, który jako pierwszy połączył wspomniane zalety rewolweru z zaletami pistoletów samopowtarzalnych. Osiągnięto to dzięki wprowadzeniu mechanizmu samonapinania kurka w czasie ściągania spustu. Tak narodził się model PP (Polizei Pistole). W 1931 roku firma rozpoczęła produkcję kieszonkowego pistoletu PPK, a główna różnica polegała na skróceniu lufy i zmniejszeniu wysokości szkieletu. Nowoczesna konstrukcja i niewielkie wymiary sprawiły, że PPK trafił do niemieckiej policji jako uzbrojenie funkcjonariuszy pełniących służbę po cywilnemu.
Pistolet działał na zasadzie odrzutu zamka swobodnego. Miał nieruchomą lufę i zewnętrzny kurek. Bezpiecznik dźwigniowy, umieszczony z lewej strony zamka, działał bezpośrednio na iglicę. Dzięki takiemu zabezpieczeniu można było nosić pistolet z nabojem w lufie. Lufa była gwintowana, o gwincie sześciobruzdowym, prawoskrętnym, o skoku 240 mm.
Pistolet Walther PPK był produkowany głównie w kalibrze 7,65 mm, ale wykonano też pewną liczbę broni w innych kalibrach jak 9 mm, 6,35 mm czy 5,6 mm. Niektóre z pistoletów były fabrycznie wyposażone w tłumiki.
PPK były także używane jako broń osobista oficerów armii niemieckiej. Były także ulubioną bronią funkcjonariuszy Gestapo i wyższych oficerów SS. Od 1935 roku do końca wojny niemieckie siły zbrojne zakupiły 150 000 sztuk PPK. Pistolety PP i PPK cieszyły się też sporym zainteresowaniem na rynku cywilnym.
Lata trzydzieste XX wieku to w Niemczech okres prób obchodzenia warunków traktatu wersalskiego. Jednym z obostrzeń był zakaz prac projektowych nad bronią półautomatyczną w kalibrze 9 mm. Niemieccy wojskowi poszukiwali jednak pistoletów w tym kalibrze i w tajemnicy zlecano różnym producentom wykonywanie projektów. Prace prowadzono w ścisłej tajemnicy, między innymi w firmach Walther i Mauser.
Pierwszą propozycją Walthera mającą spełnić oczekiwania armii był model PP w wersji 9 x 17 mm, ale został odrzucony przez Reichswehrę, która wolała broń kalibru 9 x 19 mm. W 1932 roku powstał prototyp MP II z zamkiem półswobodnym. Choć został wstępnie pozytywnie oceniony, w efekcie odrzucono i ten projekt, argumentując to chęcią posiadania w arsenale pistoletu z ryglowanym zamkiem. Zastrzeżenia budził także mechanizm uderzeniowy z kurkiem zewnętrznym, tym bardziej że w świetle wymagań armii pistolet powinien mieć kurek wewnętrzny.
W 1934 roku powstał prototyp MP III, na żądanie wojskowych wyposażony w lufę zewnętrzną, zamek ryglowany ryglem wahliwym i kurek wewnętrzny. W trakcie testów okazało się, że zamek ma słabą wytrzymałość. Przeprojektowany prototyp ze wzmocnionym zamkiem oznaczono MP IV. Wyniki prototypu MP IV były na tyle dobre, że Fritz Walther zdecydował się na wyprodukowanie krótkiej serii informacyjnej tego pistoletu. Wyprodukowane egzemplarze oznaczono jako AP (Armeepistole). Kilka egzemplarzy AP zostało przekazanych do testów armii. Testy wypadły pomyślnie, ale osoby testujące pistolet postulowały przywrócenie kurka zewnętrznego.
Fritz Walther postanowił, że nie będzie czekał, aż armia niemiecka zdecyduje, jaki kurek jest lepszy i postanowił w 1938 roku rozpocząć produkcję seryjną pistoletu pod oznaczeniem HP (Heerepistole). W seryjnych egzemplarzach wprowadzono samoczynną blokadę iglicy, zabezpieczając broń przed wystrzałem w przypadku uderzenia w zwolniony kurek.
Pierwszym kupcem była armia szwedzka, która wprowadziła do uzbrojenia Walthera HP jako Pistol M 39. Do Szwecji wysłano 1500 pistoletów z zamówionych 11 tysięcy. Dostawy zostały wstrzymane, kiedy armia zdecydowała się wreszcie, jaki typ kurka i zamka jej pasuje. Wprowadzono pistolet na uzbrojenie armii pod oznaczeniem Walther P 38. Pomimo oficjalnego wprowadzenia pistoletu do arsenału, do kwietnia 1940 roku zakupione pistolety były magazynowane i nie dostarczano ich jednostkom wojskowym.
Produkcja trwała przez całą wojnę. Poza zakładami Walthera w Zella-Mehlis, P 38 był produkowany w zakładach Mausera w Oberndorfie, a od 1943 roku także w Spreewerke AG w Berlinie. Do końca II wojny światowej ogółem wyprodukowano 1,32 mln sztuk.
Jednocześnie z produkcją pistoletów dla Wehrmachtu zakłady Walthera produkowały HP na rynek cywilny, również w innych kalibrach. Powstała także krótka seria pistoletów P 38 ze szkieletem aluminiowym. W 1944 roku wyprodukowano również serię pistoletów HP wyposażonych w skróconą lufę (w literaturze określaną jako Gestapo-Modell). Pistolety P 38 były cenione przez oficerów, a pod koniec wojny także podoficerów armii niemieckiej. Cenili je także żołnierze amerykańscy, dla których odebrane jeńcom jednostki broni stanowiły cenne trofeum wojenne.
Historia modeli PPK i P 38 nie zakończyła się jednak wraz z drugą wojną światową. Zakłady w Oberndorfie zostały zajęte przez wojska francuskie w 1945 roku. Szybko uruchomiono fabrykę i wznowiono produkcję pistoletów P 38 z przeznaczeniem dla policji i armii francuskiej. Do maja 1946 r., kiedy produkcję wstrzymano, wyprodukowano dla Francuzów 65 755 pistoletów. Z kolei berlińskie zakłady Spreewerke zostały zajęte przez Rosjan. Produkowano w nich Walthery dla enerdowskiej milicji.
Zakłady Walthera w Zella-Mehlis zostały zajęte przez Amerykanów. Ponieważ Turyngia znalazła się w radzieckiej strefie okupacyjnej, Amerykanie wkrótce się wycofali. Rosjanie wyposażenie zakładów wywieźli do ZSRR, a budynki wysadzili.
Fritz Walther zdołał przedostać się do zachodniej części Niemiec. W Ulm w Badenii-Wirtembergii otworzył zakład zajmujący się produkcją mechanicznych kalkulatorów. Z czasem jego nowa firma zaczęła się zajmować remontami broni strzeleckiej. W 1958 roku wznowiono produkcję HP pod oznaczeniem P 38. Po wyprodukowaniu 200 egzemplarzy zaczęto produkcję pistoletów z lekkim szkieletem. Właśnie ta wersja stała się w 1963 roku przepisowym pistoletem Bundeswehry jako P 1. Pistolety z lekkim szkieletem, produkowane na rynek cywilny, zachowały oznaczenie P 38. Produkcję Walthera P 38 zakończono pod koniec 2004 roku, kiedy na rynku dobrze umocnił swoją pozycję Walther P 99.
W latach 80. XX wieku dużym problemem firmy Walther był brak w ofercie nowoczesnego, pełnowymiarowego pistoletu samopowtarzalnego. Opracowany jeszcze przed wojną P 38 był już konstrukcją przestarzałą. Pistolet P 4 był konstrukcją kompaktową, z kolei P 88, pistolet zaprojektowany w latach 80-tych okazał się porażką handlową, głównie za sprawą wysokiej ceny.
W styczniu 1994 roku rozpoczęto prace nad nowym pistoletem, pierwszym od wielu lat pistoletem z bezkurkowym mechanizmem uderzeniowym. Pierwsza prezentacja prototypu nowego pistoletu oznaczonego jako HLP (Hammer Less Pistol – ang. pistolet bez kurka) miała miejsce podczas targów IWA w 1995 roku.
Pistolet P 99 został wyposażony w oryginalną odmianę mechanizmu spustowego nazwaną przez producenta Anti Stress. Udowodniono, że w stresie człowiek może mimowolnie ściągniąć spustu o kilka milimetrów, co może spowodować przypadkowy, niekontrolowany strzał.
Problem ten rozwiązuje zastosowanie spustu o długiej drodze, ale wtedy problemem jest szybkie strzelanie. Zastosowany w P 99 mechanizm spustowy ma długą drogę przy pierwszym ściągnięciu (14 mm), przy następnych strzałach spada ona już do 5 mm. Inną charakterystyczną cechą P 99 było zastosowanie wymiennych okładek części chwytu, co umożliwiało dostosowanie obwodu chwytu do wielkości dłoni strzelającego. Produkcja nowego pistoletu została uruchomiona w październiku 1996 roku.
Nowy pistolet szybko stał się hitem sprzedaży zarówno na rynku cywilnym, jak i wojskowym. Został przyjęty do uzbrojenia policji w kilku niemieckich landach. Został przyjęty także do uzbrojenia polskiej policji, a jego produkcję uruchomiono w Zakładach Mechanicznych Łucznik (obecnie Fabryka Broni Radom). Pistolety produkowane w Polsce różnią się technologią wykonania niektórych części. Wielu kinomanom znany jest z serii filmów o agencie 007, Jamesie Bondzie, w których Pierce Brosnan, odtwórca głównej roli, wykonuje swoje zadania właśnie z pistoletem P 99 w ręku.
W 1993 roku Walther łączy swoje siły z firmą Umarex. Owocuje to rozszerzeniem oferty handlowej o kategorie broni, których do tej pory Walther nie miał w swoich katalogach. Pod marką Umarex sprzedawane są wiatrówki będące replikami pistoletów P 99, P 88, PPK, cieszące się ogromną popularnością na całym świecie. Wierne repliki, doskonale oddające wygląd prawdziwej broni, a jednocześnie stosunkowo bezpieczne, strzelające śrutem, znajdują nabywców wśród młodzieży i dorosłych, którzy nie posiadając pozwolenia na broń, w ten sposób mogą oddawać się pasji strzeleckiej.
Pojawia się grupa broni dedykowanej dla strzelców sportowych, karabinki takie jak LG 300 XT, LG 300 Dominator czy KK 300 szybko stają się żywą legendą i obiektem westchnień niejednego z zawodników. Zaś w środowisku strzelców Field Target wyrażenie „lufa Lothara Walthera” oznacza ni mniej, ni więcej tylko najwyższą jakość wykonania i gwarancję celności broni.
Historia zna wiele przypadków firm i zakładów, upadających z powodu złego zarządzania lub słabej jakości wyrobów. Jednak nic nie wskazuje na to, żeby miało to się stać z zakładami Walthera, których wyroby zawsze należą do wyższej klasy, spełniając oczekiwania klientów zarówno w zakresie wzornictwa, jak i jakości wykonania i niezawodności.

Przegląd Strzelecki Arsenał, marzec 2007

Sekrety rodzinne


O pistolecie Umarex Walther CP 88 w światku strzelców wiatrówkowych krążą opowieści, jaki to jest solidny, jaki celny, jaki ładny. Dla wielu jest wzorcem w swojej klasie. Miałem możliwość sprawdzić, ile w tym prawdy.
Pistolet CP 88 cieszy się opinią wiatrówki niezwykle celnej i dobrze leżącej w dłoni. Ponadto jest wiatrówką występującą w wielu wersjach. Od prostego czarnego pistoletu, przez wersje niklowane, do rozbudowanych zestawów z tłumikiem i kolimatorem. Każdy znajdzie coś dla siebie, w zależności od potrzeb i zasobności portfela.

Album rodzinny
Wersji jest wiele. Każda tak kusząca, żeby wziąć do ręki, żeby mieć, że skompletowanie wszystkich byłoby sporym wyzwaniem dla finansów kolekcjonera. Spróbujmy je pokrótce przedstawić.
CP 88 – wersja zwykła. Czarny pistolet z czarnymi plastikowymi okładkami chwytu. Najczęściej chyba występujący na rynku, zapewne z powodu najniższej ceny. Każda następna wersja jest od niego droższa. Czerń jest efektem polakierowania broni. Rozwiązanie takie ma swoją wadę – na broni doskonale widać odciski palców, które ciężko wytrzeć dla przywrócenia pełnego blasku pistoletu. Lakier ten ma też tę wadę, że po pewnym czasie użytkowania wyciera się, przez co tu i ówdzie prześwituje spod niego srebrny metal. Nadaje mu to pewnej patyny i złudzenia ostrej bojowej broni, która w niejednej akcji już brała udział, ale dla pedantów, którzy chcieliby żeby pistolet zawsze wyglądał jak nowy, lakier ten będzie utrapieniem.
CP 88 nikiel. Od swojego brata różni się kolorem szkieletu i zamka, które są niklowane. Srebrna broń jest niezwykle elegancka, a dodatkowo rozwiązanie to jest niemal wolne od wady ścierającego się czarnego lakieru. Ale nie do końca, bowiem takie elementy jak bezpiecznik, przycisk do zdejmowania okładki chwytu czy dźwignia otwierania zamka są dokładnie takie jak w wersji podstawowej, czyli metalowe, lakierowane na srebrno. I lakier ten ściera się.
Zarówno wersja czarna, jak i niklowana mogą mieć dodatkowo kompensator. To rozwiązanie jest szczególnie polecane miłośnikom strzelectwa tarczowego, bowiem wersja z kompensatorem ma lufę dłuższą o dwa cale, a co za tym idzie, celny pistolet staje się jeszcze celniejszy.
Ponadto każda wersja, zarówno czarna jak i niklowana, może mieć drewniane odkładki, które – moim zdaniem – szczególnie w srebrnej wersji wyglądają bardzo elegancko. Okładki występują też w katalogu jako elementy dodatkowe, które można zamówić osobno. Jeśli więc ktoś kupił kilka lat temu podstawową wersję CP 88, która mu się po jakimś czasie znudziła lub też plastikowe czarne okładki zniszczyły się podczas użytkowania, zawsze może „stuningować” swoją broń, tchnąć w nią „nowe życie”.
W ten sposób już mamy sześć różnych wariantów tej samej broni. Ale to wcale nie koniec. Lista dodatków jest jeszcze dłuższa. Kolejnym możliwym wyborem jest CP 88 Trophy, czyli wersja czarna lub niklowana, z kompesatorem i kolimatorem. To rodzaj celownika, w którym na przezroczystym wyświetlaczu widzimy czerwoną kropkę pokazującą spodziewany punkt trafienia. Kropka ta może być regulowana, zarówno jej położenie w pionie i poziomie (regulacja celownika), jak i stopień jasności i wielkość. Celne strzelanie z takim celownikiem jest o wiele łatwiejsze. Dodatkowo kolimator instalowany na specjalnej szynie nadaje wiatrówce szczególny charakter i nowoczesny wygląd.
Ostatnią propozycją jest pistolet przeznaczony dla zwolenników celnego i jednocześnie cichego strzelania. Jest to wersja CP 88 Tactical z tłumikiem i kolimatorem, opisywana w ARSENALE 9/30 2006. Plastikowy nakręcany na lufę tłumik nie przekonuje może swoim wyglądem, ale w praktyce strzały są zauważalnie cichsze niż z wersji bez tłumika, a przecież o to właśnie w tłumikach chodzi.
Skoro już pokrótce przedstawiłem liczne wersje i wariacje CP 88, nadszedł czas na test wiatrówki jako urządzenia do miotania śrutu. Do testów trafiła podstawowa wersja pistoletu – czarna, beż żadnych dodatków.

Pierwsze wrażenie
Pistolet sprzedawany jest w plastikowym pudełku w okropnym, niebieskim kolorze. Ale poza tym kolorem nie można się za bardzo do niego przyczepiać, jest solidne. W środku wyściełane gąbką z wycięciem na pistolet, dzięki czemu nie ma prawa nic mu się stać podczas transportu. Mieści się też pudełko na śrut, na zapasowe naboje CO2, klucz imbusowy do regulacji szczerbinki, a jak ktoś się uprze – to i na małe opakowanie smaru lub szmatkę. A ta ostatnia przydaje się, niestety.
Sam pistolet leżał sobie w pudełku spokojnie i swoją błyszczącą powłoką kusił, żeby wziąć go do ręki. Nie jest to oksyda, którą się przetrze, naoliwi i broń będzie jak nowa. Bardzo trudno jest to utrzymać w czystości, w pełnym blasku.
Inną rzeczą, która budzi moje wątpliwości jest sposób wkładania naboju CO2. Plastikowa nakładka trzyma się na sprężystej blaszce, rozwiązanie takie nie zabezpiecza jej przed możliwością przesuwania się, kiedy mocno ściśnie się w ręku pistolet. Tu bardziej podoba mi się rozwiązanie z innego modelu Umarexa – Walthera CP 99, gdzie nabój CO2 wkłada się w tradycyjnie wyjmowany „magazynek”.
Poza tym trzeba przyznać, że Walther CP 88 sprawia solidne wrażenie, biorąc go do ręki mamy złudzenie trzymania prawdziwej broni, zaś metalowa konstrukcja swoje waży. Opinie użytkowników znalazły potwierdzenie – to wiatrówka, która może się podobać.

Radosna zabawa
Ale broń musi nie tylko „wyglądać”, jest przeznaczona do strzelania. Nadszedł czas na testy. Po zdjęciu nakładki na rękojeści wsadzam nabój CO2, dokręcam śrubę dociskową, zatrzaskuję napinacz od spodu i pistolet „dostaje mocy”. Teraz pozostaje już tylko odsunąć do przodu zamek i wsadzić „rewolwerowy” magazynek, załadowany ośmioma śrutami typu Diabolo.
Po wycelowaniu do tarczy naciskam spust i pada strzał. Przy kilku pierwszych strzałach z lufy wydobywa się oprócz śrutu również całkiem spora chmurka rozprężonego gazu, później jest już niewidoczna. W niczym to oczywiście nie przeszkadza przy strzelaniu. Pistolet jest bardzo celny. Przy strzelaniu na 5 metrów praktycznie wycina się śrutem jedną dużą dziurkę w miejscu dziesiątki na tarczy. Na 10 metrów i dalej jest już gorzej, ale można się zastanawiać, czy to kwestia pistoletu, śrutu, spadającego ciśnienia naboju CO2, czy wreszcie umiejętności strzeleckich. Ale i tak wszystkie przestrzeliny układają się blisko środka tarczy. W tym miejscu należałoby jednak zaznaczyć, że pistolety na CO2 nie są wiatrówkami tarczowymi. Mają służyć szeroko pojętej rekreacji i CP 88 nie jest w tym miejscu wyjątkiem. Zamiast do tarczy kolejne strzały oddaję więc do najbardziej typowego na działce celu – puszki po napoju.
Na 15 metrów nie ma ona żadnych szans. Trafiana jest za każdym razem, śrut przebija ją na wylot, gnie, łamie. Po kilku minutach zabawy zmieniam nabój CO2 i zmieniam puszkę, tym razem na wypełnioną wodą. W taki cel, wiszący sobie spokojnie na drzewie, strzelam z 20 metrów. Bach – kolejne dwie dziury: wlotowa i dużo większa wylotowa. Szkoda tylko, że blisko dna, zaraz cała woda wypłynie…

Wrażenia ze strzelania
Spust chodzi lekko zarówno w trybie SA, jak i DA. O wiele przyjemniej i łatwiej do przewidzenia niż w testowanym przeze mnie wcześniej Waltherze CP 99. Bezpiecznik jest intuicyjny w obsłudze, choć w jego przypadku pojawia się mały zgrzyt. Otóż kiedy odciągnie się kurek, zabezpieczy pistolet i naciśnie spust, kurek uderzając w zbijak zaworu wyzwala odrobinę gazu. Za mało, żeby śrut wyleciał, ale wystarczająco, żeby wysunął się odrobinę z magazynka. I zacięcie gotowe, trzeba wyjąć magazynek, poprawić śrut i dopiero można dalej strzelać. Być może problem ten dotyczy tylko testowanego egzemplarza, nie dzieje się tak za każdym razem, ale budzi to pewien niepokój.
Pistolet jest celny. Gwintowana lufa, prędkość wylotowa (mierzona chronografem Shooting Chrony mod. Betamaster) na poziomie 90–110 metrów na sekundę i solidne wykonanie sprawiają, że zarówno strzelanie do tarczy, jak i do puszek daje wiele radości i satysfakcji z osiąganych wyników. Jak komuś mało, może pokusić się o nabycie egzemplarza z przedłużoną lufą. Prędkość wylotowa jest bardzo stabilna przez około 30–40 strzałów od momentu wsadzenia świeżego naboju CO2. Później spada, ale powoli, niemal niezauważalnie, można więc spokojnie strzelać dalej. W pomieszczeniu zamkniętym (garaż, duża piwnica) i na małe odległości można z jednego naboju oddać nawet 90 strzałów i wszystkie trafiają do tarczy, choć ostatnie lekko poniżej czarnego pola. W terenie otwartym lepiej zmieniać nabój CO2 po 60 strzałach, gdyż w przeciwnym wypadku śrut nie ma już wystarczającej mocy i zaczyna poddawać się nawet minimalnym podmuchom wiatru.

Komu i po co?
Ostatnimi czasy rozwija się w Polsce dyscyplina zwana z angielska PPP (Practical Pellet Pistol). Bieganie po odpowiednio przygotowanym torze i strzelanie do rozstawionych tarcz to prawdziwe wyzwanie zarówno dla strzelców, jak i ich broni. Tu, oprócz kondycji i pewnej ręki liczy się opanowanie i celny pistolet. Walther CP 88 sprawdzi się w tej dyscyplinie, ale w ograniczonym zakresie. Problemem będzie stosunkowo mała pojemność magazynka, osiem śrutów wystarcza na ostrzelanie tylko kilku celów, później trzeba zmienić magazynek. W przypadku, kiedy na torze należy oddać trzydzieści strzałów lub więcej, gdy liczy się każda sekunda, zawodnik może stracić zbyt dużo czasu na ciągłe przeładowywanie broni. Co nie znaczy, że zawodnik z takim pistoletem pozbawiony jest wszelkich szans. Historia zna już przypadki, gdzie Walther CP 88 wraz ze swoim właścicielem stanowili rewelację zawodów.
Zdecydowanie, jak już wspomniałem, nie jest to pistolet tarczowy. Jeśli komuś zależy na niewiarygodnej celności, jeśli uwielbia celować, długo celować, to raczej źle trafił. Walther CP 88 gwarantuje przyjemność z szybkiego, dynamicznego strzelania. To wiatrówka stworzona do rekreacji. Jeśli ktoś chce się zrelaksować na działce strzelaniem do puszek – to pistolet właśnie dla niego. Innym nie polecam.

Wnętrze bez tajemnic
 
Nie ma broni niezawodnej. Każda prędzej czy później zaczyna szwankować. Aby przedłużyć jej życie należy o broń dbać. To trywialne stwierdzenie sprawdza się również w przypadku wiatrówek. Na czym polegać ma nasza troska o broń? Po każdym strzelaniu trzeba przetrzeć, wyczyścić, w razie potrzeby wysuszyć. Nigdy nie wkładać brudnego i mokrego pistoletu do pudełka, bo awaria gotowa. Prędzej czy później jednak przyjdzie czas, kiedy broń trzeba w środku oczyścić i przesmarować.
I tu zaczynają się schody, bowiem nie ma w instrukcji żadnych schematów technicznych, nie bardzo nawet wiadomo, jak się zabrać za rozłożenie pistoletu. Najprostszą metodą jest oczywiście wykręcenie wszystkich widocznych śrubek i rzucenie pistoletu na podłogę z pewnej wysokości. Z pewnością efektem będzie sterta części, ale takie rozwiązanie nie gwarantuje, że znajdziemy później wszystkie ważne elementy. Dlatego polecam inną – bardziej czasochłonną, ale skuteczną.
Pistolet po rozkręceniu i ponownym skręceniu nie tylko działa, ale jego świeżo naoliwione mechanizmy działają jeszcze lepiej. Można takie rzeczy zlecać autoryzowanym serwisom broni, ale można też zrobić samemu. Przepis jest prosty…
Na wstępie, oczywiście, wyjmujemy z pistoletu nabój CO2 i magazynek.
Pierwszy krok jest bardzo prosty. Odkręcamy śrubę znajdującą się pod lufą i zdejmujemy zamek wraz z lufą przez wyciągnięcie go do przodu. Kolejną czynnością jest zdjęcie bezpiecznika z tyłu zamka. W tym celu należy odkręcić śrubę z prawej części bezpiecznika i zdjąć prawe skrzydełko bezpiecznika. Żeby zdjąć lewe, trzeba bardzo ostrożnie postępować, bo jest w nim umieszczona malutka kuleczka i sprężyna. Kulka ta ma tendencje do wypadania w najmniej spodziewanym kierunku, a jest niezbędna do prawidłowego funkcjonowania pistoletu, więc nie warto jej gubić. Żeby wysunąć lewe skrzydełko bezpiecznika, należy odciągnąć kurek do tyłu i bardzo delikatnie wyjmować pożądany element, najlepiej zakrywając go od góry otwartą dłonią.
Kiedy już nie mamy w pistolecie lufy i bezpiecznika i jak dotąd udało się nie zgubić żadnych elementów składowych, można przystąpić do rozkręcenia szkieletu, który trzymają trzy śruby. Jedna widoczna jest po prawej stronie nad spustem, dwie są po lewej, pod okładką chwytu. Amatorom rozkręcenia pistoletu na najdrobniejsze elementy polecam przed rozłożeniem szkieletu zdjęcie muszki. Dla tych, którzy chcą pistolet jedynie wyczyścić w środku dobrą informacją będzie fakt, że zdjęcie muszki nie jest konieczne.
W środku jest kilka sprężynek, istnieje więc spore prawdopodobieństwo, że po rozłożeniu szkieletu wypadnie nam z niego to i owo. U mnie w każdym razie tak się stało, ale budowa jest bardzo logiczna i spójna, a późniejsze składanie pistoletu jest niemal intuicyjne. Teraz ważne jest, żeby każdy element dokładnie wyczyścić, przetrzeć i nasmarować. Robota brudna, lepiej nie robić tego na stole kuchennym, kiedy żona właśnie przygotowuje obiad, ale nasze poczynania uskrzydla myśl, że pistolet po tej operacji będzie działał jak nowy. A może jeszcze lepiej…
Składanie zaczynamy od dźwigni po prawej stronie zamka i wsadzenia sprężynki (fot. 1). Następnie składamy zawór i umieszczamy w korpusie pistoletu (fot. 2 i 3). Nakładamy sprężynkę na język spustu i gotowy element zakładamy na bolec wystający z prawej części szkieletu (fot. 4 i 5), po czym montujemy pozostałe elementy urządzenia spustowego (fot. 6). W ramach relaksu wsadzamy na miejsce grubą sprężynę i elementy docisku naboju CO2 w rękojeści broni (fot. 7). Teraz najgorsze, czyli składanie kurka i wszystkiego, co się obok niego znajduje. Zaczynamy od srebrnej zapadki i jej sprężynki (fot. 8), na to zakładamy kurek, odciągając go do tyłu tak, żeby wspomniana zapadka „wpadła” na elemencie kurka we właściwą pozycję. Na koniec trzeba już tylko założyć sprężynę na kurek (fot. 9).
Kolejnym krokiem będzie montaż elementu do zwalniania zamka. Sama instalacja tych elementów na prawej części zamka jest prosta (fot. 10). Problemy zaczną się dopiero później, przy składaniu obu części szkieletu, ale o tym potem. Przed złożeniem trzeba jeszcze tylko wsadzić część, która w pistolecie służy do podważania okładki przy zmianie naboju CO2. Już niemal zupełnie na koniec musimy nałożyć małą sprężynkę na srebrny element, dzięki któremu z pistoletu nie można strzelać przy „otwartym zamku” (fot. 11). Dobrze jest ją „przykleić” za pomocą jakiegoś smaru, żeby trzymała się podczas montowania pistoletu.
Następnie składamy połówki szkieletu. Jak już wspomniałem, drobny problem będzie przy mechanizmie blokady zamka, trzeba ją delikatnie podważyć podczas montowania, aby wszystko weszło na swoje miejsce.
Dalej jest z górki. Wsuwamy zamek z lufą, przykręcamy śrubę. Odciągamy do tyłu kurek, wsuwamy bezpiecznik, pamiętając oczywiście o kulce, z prawej strony przykręcamy drugie skrzydełko bezpiecznika. Pistolet jest niemal gotowy do strzału. Jeśli wydaje się nam, że wszystkie mechanizmy działają tak jak powinny, wsadzamy nabój CO2, ładujemy śrut do magazynka i zabawa zaczyna się od nowa, a przesmarowany i oczyszczony pistolet powinien dawać nam jeszcze więcej radości.

Przegląd Strzelecki „Arsenał”, październik 2006