wtorek, 25 października 2011

Umarex SA177






















Tekturowe kolorowe pudełko. W środku zabawka, ale nie dla małych dzieci, raczej dla większych chłopców, takich jak ja. Pistolet! W dodatku strzelający stalowymi kulkami! Coś wspaniałego. A może nie?
Niemiecka firma Umarex przyzwyczaiła nas już do tego, że w ciągu roku pojawia się kilka premier. W tym roku było szczególnie ciekawie, gdyż pojawiło się kilka pistoletów, a nawet pistolet maszynowy. Jedna z tych zabawek właśnie leży przede mną i czeka na opisanie.
Trudno pisać kolejny tekst o kolejnym pistolecie, który niewiele się różni od tych opisywanych wcześniej. Z obowiązku redakcyjnego zrobię to, ale zanim napiszę o pracy spustu, na wstępie mam kilka uwag ogólnych.
Wydaje mi się, że gdzieś kiedyś popełniono błąd. Czy było nim przeniesienie produkcji na Tajwan? A może zatrudnienie operatywnego księgowego, który czarno na białym pokazał zarządowi spółki kilka kolumn cyfr i przekonał do ograniczenia kosztów produkcji? Tego nie wiem. Pamiętam jednak i z rozrzewnieniem wspominam czasy, gdy pistolety Umarexa były przemyślanymi konstrukcjami, wykonanymi z dbałością o szczegóły. W dodatku każdy pistolet był sprzedawany w plastikowym kuferku. Miało to szczególny urok i nawet wyższa cena nie mogła zmącić radości towarzyszącej zakupowi tej czy inne repliki. Dziś króluje masówka, każda nowa pozycja na rynku zdaje się krzyczeć „jestem najtańsza, mnie kup, mnie!”. Obawiam się, że nie tędy droga. Choć może właśnie tak? Może dziś nie liczy się jakość, tylko ilość, może nad posiadanie jednej repliki, która nie tylko celnie strzela, to jeszcze wspaniale wygląda, ważniejsze jest posiadanie całego arsenału, każda inna a wszystkie... takie same? Jeszcze rozumiem, że zrezygnowano z plastikowych kuferków na rzecz tekturowych opakowań. To i tańsze i zajmuje mniej powierzchni magazynowej. Jednak dlaczego teraz wszystkie pistolety zdają się być klonem? Tego już nie rozumiem. Zamiast marudzić, to lepiej wrócę do opisu konkretnej jednostki. Do redakcji trafił pistolet SA 177.

Pierwszy kontakt
Jak już wspomniałem na początku, pistolet sprzedawany jest w tekturowym pudełku. Ładnym, kolorowym i nawet porządnie wykonanym, jednak na dłuższe użytkowanie nie ma co liczyć. Dzięki wydrukowanym informacjom możemy zobaczyć nie tylko jak pistolet wygląda, ale poznajemy też jego najogólniejsze dane, takie jak sposób zasilania czy liczba kulek w magazynku. Także tę chyba najważniejszą – energię początkową pocisku.
W środku oprócz repliki znajduje się instrukcja – tu muszę koniecznie pochwalić producenta i dystrybutora. Otóż instrukcja sprawia wrażenie, jakby już na zlecenie Umarex GmbH została wydrukowana nie tylko po hiszpańsku, niemiecku, rosyjsku czy angielsku, ale jest także z przeznaczeniem dla polskich klientów, a samo tłumaczenie jest bardzo dobre. Znak czasów i przynależności do Unii Europejskiej? Czy naciski polskiego dystrybutora, który wymusił na producencie drukowanie instrukcji po polsku? Nie wiem. Ważne, że wygląda to estetycznie i jest zgodne z wymogami polskiego rynku.
Sam pistolet wygląda jak Glock 17, dla ułatwienia więc przyjmijmy, że jest jego repliką. Szkielet wykonano z polimeru. Mimo wyraźnie widocznych nadlewek na styku połówek formy trzeba podkreślić, że to wyrób zrobiony bardzo porządnie, z dobrych materiałów. Choć tworzywo samo w sobie jest dość śliskie, to jednak chwyt jest dobrze wyprofilowany, a znajdujące się na nim wyżłobienia powodują, że pistolet nie ślizga się w dłoni, nawet spoconej. Można wskazać kilka odstępstw w stosunku do oryginału, choćby umiejscowienie i kształt bezpiecznika, ale jak już wspomniałem – księgowy musiał odcisnąć swoje piętno i gdzie się tylko dało, konstrukcja została zoptymalizowana na potrzeby taniej masowej produkcji.
Próżno też na szkielecie szukać jakiś oznaczeń czy informacji o kraju pochodzenia. Jedynie na dole chwytu po obu stronach znajdują się napisy UMAREX, nie mające oczywiście żadnego związku z Glockiem, ale nie rażą. Co więcej, wyglądają całkiem ładnie.
Z przodu od spodu jest szyna Picatinny, do której można zamontować montaż z latarką lub celownikiem laserowym.
Zamek jest metalowy, wycięto w nim okno wyrzutnika. Zamek pracuje w systemie blow-back, czyli podczas strzału cofa się prawie jak w oryginale. Prawie, i nie oczekujmy tu szarpnięcia na miarę prawdziwego pistoletu kalibru 9 mm. Wiatrówka zasilana CO2 nie ma szans oddać realizmu, jednak samo strzelanie z niej jest przyjemne a pracujący zamek sprawia, że uśmiech radości strzelających jest większy.
Przyrządy optyczne to modne od paru lat Fiber Optic, czyli kawałki tworzywa świetnie przewodzącego światło. Podczas strzelania w pełnym słońcu bardziej to przeszkadza, niż pomaga.
W nocy zupełnie się nie sprawdza, za to w dni pochmurne czy w pomieszczeniach, gdzie jest półmrok, strzelanie z takimi lekko jarzącymi się kropkami będzie łatwiejsze. Szkoda tylko, że te przyrządy celownicze nie są w żadnym stopniu regulowane.
Także na zamku nie ma zbyt wielu napisów, tylko SA 177 po lewej stronie oraz numer seryjny i kaliber po prawej.
W chwycie mocuje się magazynek i nabój CO2 zasilający replikę. Po raz pierwszy zrobiono to tak, że mi się naprawdę spodobało. Otóż, magazynek zwalnia się przyciskiem z lewej strony szkieletu przy kabłąku. Wychodzi lekko. Sam magazynek to szeroka plastikowa stopka na dole i metalowe pudełko ze sprężyną w środku, do którego można wsadzić 19 kulek BB. Kiedy już się wyjmie magazynek, to od spodu widoczny jest przycisk zwalniający zatrzask mocujący tylną część okładziny chwytu. Po włożeniu naboju CO2 i zamknięciu pokrywy wszystko jest doskonale spasowane, nic się nie przemieszcza nawet po mocnym ściśnięciu chwytu dłonią, nic nie trzeszczy.
Całość waży 662 g. Z kulkami i nabojem CO2 jeszcze więcej, ale ciężar jest bardzo poprawnie rozłożony, trzyma się to pewnie i celuje całkiem łatwo.

Strzelanie
Po włożeniu naboju i załadowaniu magazynka kulkami przyszedł czas na strzelanie. Nadmienię, że nie obiecywałem sobie zbyt wiele, bowiem czego tu się spodziewać? Celne to być nie może, bo sam pocisk na to nie pozwoli. Energia nie będzie zbyt duża, gdyż CO2 nie jest szczególnie wydajne, a przecież część energii zużytkowuje się na ruch zamka.
A jednak strzela się bardzo przyjemnie. Spust pracuje może ciężko, ale jednocześnie w sposób przewidywalny. Nie wiem tylko dlaczego na środku jest dodatkowy języczek – na zdrowy rozum powinno być tak, że to forma bezpiecznika i strzał nie padnie, jeśli nie ściągniemy spustu, prawidłowo przyciskając palcem dodatkowy języczek. Tu jednak to nie działa i jeśli ktoś się uprze, to odda strzał, nie dotykając tej atrapy zabezpieczenia.
Zamek pracuje miękko, delikatnie. Jednak przez pierwszych 40 strzałów czuć go całkiem wyraźnie. Potem mięknie jeszcze bardziej i właściwie przestaje cokolwiek imitować. Koniecznie trzeba też dodać, że po 60. strzale warto zmienić nabój CO2, bowiem każdy kolejny strzał jest już wyraźnie słabszy.
O celności nie będę wspominał. To nie jest pistolet do strzelania tarczowego tylko entuzjastycznego dziurawienia puszek i strącania kapsli z drewnianej belki. W drugim przypadku jednak warto strzelać w okularach ochronnych, bowiem kulka BB czasem potrafi odbić się od belki, a wtedy o nieszczęście łatwo. Natomiast puszki dziurawi aż miło popatrzeć i posłuchać, nawet z odległości 20 metrów cienkie aluminium nie ma szans ze stalową kulką.
Przed niekontrolowanym strzałem można się ochronić, korzystając z bezpiecznika. To zwykły przełącznik, który wygląda niemal tak samo jak w innych tanich konstrukcjach, nawet innych producentów. Jedyną różnicą w stosunku do na przykład Crosmana C 11 jest to, że tu nie wystarczy przesunąć do przodu lub do tyłu, ale w trakcie przesuwania trzeba dodatkowo nacisnąć. Może i słusznie, choć nie jest to wygodne, jeśli chciałoby się to wykonać jednym palcem podczas strzelania. Brakuje mi też jakiegoś powiadomienia o możliwym niebezpieczeństwie. W przypadku Walthera CP 99 Compact z tyłu na zamku widnieje czerwona kropka pokazująca, że pistolet jest załadowany i gotów do oddania strzału. Tu tego nie ma, owszem, jest niby guziczek, ale to tylko atrapa.

Podsumowanie
Pistolet kosztuje około 549 zł. Jak na produkt Made in Tajwan nie jest to mało. Co otrzymujemy w zamian? Pistolet z systemem blow-back, przyzwoite wykonanie z porządnych materiałów. Strzela przeciętnie, w każdym razie celnością nie wyróżnia się wobec innych replik na kulki BB. Czy sam system blow-back wytłumaczy tę cenę? Patrząc na podobne konstrukcje, wydaje mi się, że chyba nie – Walther PPK/S to wydatek około 350 zł, a niczym nie ustępuje SA 117, jeśli chodzi o funkcjonalność czy walory użytkowe. Walther CP 99 Compact także jest tańszy, choć już tylko o 20 zł, jednak bardziej mi się podoba działający wskaźnik możliwości oddania strzału od imitacji takiego wskaźnika. Na cenę też z pewnością rzutuje, że to tegoroczna nowość, może z czasem znormalnieje i trochę spadnie.
W każdym razie pistolet tani nie jest. Z drugiej strony może nam umilić wolne chwile na działce, gdzie zawsze są jakieś puste puszki do przedziurawienia albo kilka szyszek na drzewie do ostrzelania i strącenia. W tej roli replika sprawdzi się doskonale.


Przegląd Strzelecki "Arsenał", październik 2010