wtorek, 4 października 2011

Odgrzewany kotlet panierowany












Wiele jest na rynku modeli wiatrówek PCP, jednak chyba żadna nie jest tak popularna, jak AirArms S 400/410. Lekka, zgrabna, celna, trwała – czasem jest pierwszą kupowaną wiatrówką z kartuszem na wstępnie sprężone powietrze, nierzadko też ostatnią. Oprócz kilku zalet ma też drobne wady, które producent próbował wyeliminować w nowym modelu S 510.
Kilka lat temu opublikowaliśmy tekst Piotra Makucha o wiatrówce S 400 w wersji Carbine. Wnioski, jakie autor wyciągnął podczas strzelania z wiatrówki były następujące – tani karabin z najlepszym na rynku stosunkiem ceny do jakości, z dobrą lufą Lothara Walthera, celny i niezawodny. Do kwestii niezawodności za chwilę wrócę, zostało to bowiem zweryfikowane przez czas i setki użytkowników. Bez wątpienia jednak S 400 jest bardzo udaną konstrukcją.
Oprócz wielu zadowolonych użytkowników pojawiały się jednak nieliczne głosy krytyków konstrukcji. Najczęściej narzekano na cienką lufę, która wygląda dość pokracznie, przy czym dowodzono, jak łatwo przestawia się punkt trafienia po uderzeniu tak cienką lufą w drzewo.
Niekiedy też krytykowano dość głośny strzał, a także system przeładowania. Ruch dźwignią zamka nie każdemu przypada do gustu, niektórym kojarzy się bardziej ze zmianą biegów w samochodzie, niż strzelaniem z wiatrówki.
Wydaje się, że ktoś w firmie AirArms dokładnie wsłuchał się w głosy krytyczne, bowiem od niedawna mamy na rynku nowy model wiatrówki: S 510.

Pierwsze wrażenie
Wiatrówka, podobnie jak wcześniejsze S 400 czy S 410 przyszła do redakcji w brązowym kartonowym pudle. W środku znajdował się karabin unieruchomiony dwoma kawałkami kartonu, zestaw kluczy imbusowych, niezbędnych do regulacji wiatrówki oraz końcówka do ładowania kartusza i instrukcja. Czyli klasyka...
Nie podobają mi się te airarmsowe opakowania. Karton jest dość cienki, niedbały kurier rzucając paczki do samochodu łatwo może coś uszkodzić. O wiele lepiej rozwiązują to inne firmy, choćby angielski Daystate, który w kartonie dodatkowo umieszcza blok styropianu z wytłoczeniem na karabinek i dodatki.
Na szczęście tym razem kurier uważał i AirArms dojechał bez żadnego uszczerbku. W tym miejscu muszę się przyznać, że mam wiele sympatii do karabinków z serii S 400 i S 410. Używałem S 400 ponad rok. Sprawdził się zarówno podczas rekreacyjnego strzelania na działce, jak i na zawodach. Dlatego z dużą niecierpliwością czekałem na S 510.
Karabin może się podobać. Ba! W zasadzie MUSI się podobać. Poprawiono jego największą i najczęściej krytykowaną wadę, czyli cienką lufę. Może nie do końca, ale na pierwszy rzut oka karabin ma grubą lufę, zupełnie jak w varminowych sztucerach. Po bliższym przyjrzeniu się widać, że to, co wydaje się lufą to tylko nakładka. Nakręcana na gwint, wychodzący z zamka, na drugim końcu podtrzymywana przez ósemkę. Pełni jednocześnie funkcję wstępnego tłumika. Co to znaczy wstępnego? Trochę tłumi, ale nie do końca. Słychać strzał, zupełnie wyraźnie, jednak odgłos nie jest już tak głośny jak w przypadku wcześniejszych konstrukcji. Jest też bardziej przyjemny.
Jeśli dla kogoś okaże się za głośny, to zawsze będzie można założyć dodatkowy tłumik. Teraz jest to łatwiejsze niż kiedyś, bowiem pasują standardowe tłumiki ½ cala, także te z oferty innych producentów. Wystarczy odkręcić końcówkę lufy i nakręcić tłumik. Prościej się już chyba nie da.
Ponadto tłumik wkręcany w osłonę lufy nie będzie obciążał samej lufy i jest szansa, że po takiej operacji nie zmieni się punkt trafienia, co często zdarzało się w przypadku S 400 czy S 410.
Ósemka oczywiście ma wycięcie na lufę o większej średnicy niż w poprzednich modelach. I to jest bardzo dobra wiadomość dla posiadaczy S 400. Bywało, i to całkiem często, że ktoś dorabiał we własnym zakresie osłonę lufy. Zawsze wówczas pojawiał się kłopot z rozwiercaniem otworu w ósemce lub kombinowanie z dwoma kawałkami osłony – przed ósemką i za. Teraz wystarczy zamówić samą ósemkę od S 510 i do niej dorobić osłonę lufy.
Trochę też zmieniła się nakrętka osłaniająca port ładowania kartusza. Podobnie jak końcówka lufy ma ukośne ozdobne wyżłobienia. Trochę mi to przypomina rozwiązanie, jakie stosuje się w wiatrówkach firmy Falcon. Jak widać, firmy te chyba bliżej ze sobą współpracują niż mi się wydawało. Ciekawe, czy te zakrętki są wymienne między wiatrówkami Falcona i AirArmsa?
Mnie nie udało się tego sprawdzić...
Co jeszcze się zmieniło? Już tylko dwie rzeczy. Pierwsza to szczegół techniczny, dla wielu użytkowników bez znaczenia. Otóż w S 400 (nowego typu, żeby była jasność) blok zamka mocowany jest sześcioma śrubami, z czego dwie wkręca się od spodu, a cztery od góry. W przypadku S 510 wszystkie śruby wkręcane są od spodu. Czemu ma służyć ta zmiana, nie wiem, jedynie mogę przypuszczać, że ma to jakiś związek z największą różnicą, jaka jest między S 410 a S 410. Tą różnicą jest sposób przeładowania.

Więcej sportu
Żeby przeładować karabin S 410, należało najpierw przesunąć do góry dźwignię zamka, następnie pociągnąć ją do tyłu, napinając sprężynę zbijaka. Potem dosunąć z powrotem dźwignię do przodu i domknąć, posuwając do dołu. W S 510 przeładowywanie odbywa się o wiele szybciej, gdyż jest to konstrukcja z dźwignią typu side lever. Całe przeładowanie polega na pociągnięciu uchwytu do tyłu i naciągnięcie tym samym sprężyny zbijaka, po czym domknięciu dźwigni. W tym momencie mamy już śrut wprowadzony do lufy i karabin jest gotów do strzału. Szybciej i prościej może być już tylko w półautomacie.
Przyznam się, że początkowo nie przekonywał mnie ten sposób przeładowywania. Tym bardziej, że dźwignia lekko haczyła, poszczególne elementy nie pracowały dość płynnie i w moim odczuciu daleko było temu rozwiązaniu do elegancji S 410. Jednak po pewnym czasie zauważyłem także pozytywne cech dźwigni side lever. Przede wszystkim szybkość działania. Co prawda strzelając na działce do tarczy, czy na zawodach do metalowych figurek FT czas nie ma takiego znaczenia, jednak samo przeładowywanie jest nie tylko szybsze, ale i łatwiej je przeprowadzić, leżąc gdzieś na ziemi. Oczywiście pod warunkiem, że wszystko chodzi jak w szwajcarskim zegarku. W testowanym egzemplarzu zaczęło, dopiero po przesmarowaniu mechanizmów dźwigni. Za to potem działało tak, że trudno byłoby wskazać lepiej dopracowaną konstrukcję.
W związku z tym, że szybciej można załadować nowy śrut do lufy, szybciej się też zwykle kończy śrut w pudełku. Zgodnie z zawołaniem „szybciej, dalej mocniej”. Choć tu właściwie tylko słowo szybciej jest na miejscu. Dalej i mocniej już niekoniecznie, bowiem wiatrówka jest tak fabrycznie ustawiana, by nie przekroczyć limitu 17 J. W testowanym karabinku było nawet mniej, około 14,5 J. Na szczęście regulacja jest bardzo prosta - wystarczy odkręcić małą śrubkę znajdującą się z prawej strony kartusza. Pod nią znajduje się śrubka do regulacji energii strzału. Po pięciu minutach zabawy miałem już wartość ustawioną na około 16 J, czyli w sam raz na zawody.

Strzelanie
Przede wszystkim poszło w ruch chrono, czyli urządzenie do mierzenia prędkości wylotowej śrutu. Znając prędkość i masę pocisku bez trudu można poznać energię początkową. A testując karabin warto oddać kilka serii strzałów, żeby sprawdzić, czy prędkości wylotowe są mniej więcej stałe czy jednak falujące. Stałe lub bardzo do siebie zbliżone dają niemal pewność, ze każdy śrut podąży dokładnie tam, gdzie chcieliśmy go posłać. W przypadku prędkości falujących już nie jest tak cudownie, przy strzelaniu na większe odległości różnica w opadzie śrutu może sięgać nawet kilku centymetrów. Jeżeli kiedykolwiek zastanawialiście się, dlaczego przestrzeliny układają się dość blisko siebie w osi poziomej, jednak w osi pionowej różnice są dużo większe, to wyjaśnieniem tego będzie właśnie najprawdopodobniej zmienna prędkość wylotowa śrutu.
A jak jest w przypadku S 510? Całkiem nieźle, zważywszy na to, że wiatrówka nie ma regulatora prędkości.
Kartusza nie warto ładować do wartości wyższej niż 170-180 b. Więcej to tylko strata energii i śrutu, strzały były bardzo niestabilne i słabsze niż zamierzona wartość około 16 J. Kiedy na manometrze było 170 b, karabin zaczął strzelać bardzo powtarzalnie. Różnice w prędkości między jednym strzałem a drugim nie były większe niż 3 m/s, przy czym najczęściej różnica wynosiła około 1,5 m/s. Typowa dla karabinków bez regulatora jest tak zwana górka energetyczna, czyli kilka strzałów ma wyraźnie wyższą energię niż pozostałe. W tym przypadku tak się działo przy ciśnieniu w kartuszu około 150 bar i dotyczyło około siedmiu strzałów. Jednak można założyć, że od 170 do 90 b mamy około 80 strzałów, z czego takich naprawdę stabilnych będzie około 50. To wystarczająca wartość nie tylko do rekreacji, ale i na zawody. Oczywiście strzałów rekreacyjnych można oddać jeszcze więcej. Jeśli ktoś się uprze, to i 150 da radę, jednak trudno będzie mówić o jakiejś powtarzalności wyników.
Jak już wcześniej wspomniałem, karabin jest dziesięciostrzałowy. Śrut ładuje się do magazynka,. Niczym nie różni się on od tego, który opisywałem już w przypadku karabinka S 410. Ładowanie jest bardzo proste i szybkie. Z boku zamka pod dokręconą listwą znajduje się mechanizm indeksujący magazynek. Podobnie jak w S 410, także i tu trzeba liczyć, ile strzałów się oddało lub próbować kontrolować ich liczbę, patrząc na półprzezroczystą ściankę magazynka. Gdy się nabierze wprawy, można się do tego przyzwyczaić.

Wady i zalety
Zacznę od zalet. Ten karabin jest po prostu śliczny. Lekki, waży mniej niż 3 kg, nawet z lunetą będzie doskonałym wyborem nie tylko dla mężczyzn, ale także dla kobiet i młodzieży. Krótka lufa dodatkowo sprawia, że wiatrówką w terenie będzie łatwiej operować, zwłaszcza jeśli urządzimy sobie stanowisko strzeleckie w krzakach w gęstym lesie.
Osada niczym nie różni się od tych montowanych w S 400/410 i to moim zdaniem też jest zaletą. Można wybierać między drewnem bukowym i orzechowym. Z tego drugiego wykonywane są również osady dla osób leworęcznych oraz z wycięciem na kciuk (thumbhole). Zwykle osady orzechowe u AirArmsa są piękne, ale już i bukowym niewiele tu brakuje. Ładne, eleganckie ryflowania nie tylko poprawiają chwyt, ale także sprawiają, że karabin nabiera szlachetniejszego wyglądu.
Dzięki nakładce na lufę karabin wygląda jakoś poważniej, przy okazji lufa już nie jest narażona na uszkodzenia mechaniczne. System przeładowania daleki jest od myśliwskich klasycznych rozwiązań, ale po pierwsze w Polsce i tak polować z wiatrówką nie można, a po drugie do dźwigni side lever łatwo się przyzwyczaić. Co więcej, trudno się od niej odzwyczaić...
Spust w karabinku można regulować. Dokładnie tak samo, jak w pozostałych konstrukcjach, można ustawić siłę i długość drogi pierwszego stopnia oraz siłę drugiego. Bez większego kłopotu szybko każdy może wyregulować spust pod siebie, tak jak lubi.
Manometr umieszczony od spodu wskazuje nam, ile jeszcze jest powietrza w kartuszu. Zwłaszcza w przypadku tak małego kartusza (w wersji S 400/410 Classic jest dłuższy) taka informacja może być bardzo przydatna.
Dobrze. A czy karabin ma jakieś wady? Tak, niestety.
Główną bolączką każdej konstrukcji z rodziny S 4xx jest to, że można oddać strzał z niedomkniętą dźwignią. Obojętne, czy to zamek starego, czy nowego typu, jeśli sprężyna zbijaka została naciągnięta, to po naciśnięciu spustu pada strzał. Trzeba bardzo uważać, żeby podczas przeładowywania trzymać palec z dala od spustu. Takie zachowanie to co prawda elementarna umiejętność każdego strzelca, jednak czasem wypadki się zdarzają.
Kolejną wadą jest to, że zbyt delikatnie ustawiony spust ma tendencję do samostrzałów. Innymi słowy praktycznie nie da się wyregulować tak, że strzał pada po dotknięciu języka spustu, bo wystarczy delikatne uderzenie i padnie bez naszej ingerencji.
Cechą testowanego karabinka był też krótki kartusz. Co wcześniej zapisałem in plus, czyli zgrabność konstrukcji i kompaktowe wymiary, teraz zapiszę do kategorii wady. I nie o lufę tu chodzi, bo ta pochodząca z zakładów Lothara Walthera jest doskonała, ale o długość i pojemność kartusza. Jednak czasem warto mieć więcej stabilnych strzałów niż 50.
Jednak największą jego wadę zostawiłem sobie na deser. Jak wspomniałem na początku, karabinki z serii S 400 cieszą się olbrzymią popularnością z powodu świetnego stosunku ceny do jakości. Niestety, wersji S 510 to nie dotyczy. Początkowa cena u polskiego dystrybutora była całkowita porażką, ale i dziś kiedy karabin trochę staniał, nadal trzeba na niego wydać ponad 3000 zł. Wersja z dźwignią side lever jest droższa o kilkaset złotych od wersji z tradycyjnym zamkiem. Przyznam się, że nie rozumiem takiej różnicy w cenie, przecież kawałek rurki na lufę i inny sposób ładowania chyba nie podnosi kosztów produkcji w sposób znaczący.
Tak czy inaczej karabin jest konstrukcją tyleż ciekawą, co udaną. Gdyby nie jego cena, pewnie cieszyłby się większą popularnością, ale i tak sądzę, że często będzie spotykany na strzelnicach, czy torach HFT. Choć osobiście wolałbym poczekać na wersję S 500 Classic lub S 510 Classic i cieszyć się większą ilością strzałów z jednego kartusza. Ciekawe, jak długo jeszcze trzeba będzie czekać na kolejne modele AirArmsów. Na razie udana konstrukcja sprzed lat doczekała się nowej odsłony w postaci S 510 Carbine. A że odgrzewane danie jest wciąż smaczne, to chyba tylko kwestią czasu są nowe premiery.


Przegląd Strzelecki "Arsenał", maj 2009

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz