Wojna ze zmiennym szczęściem toczyła się już kilka lat. Po klęsce wojsk koronnych pod Chojnicami jasne stało się, że walka z zakonem będzie długa i ciężka. Kolejne porażki pospolitego ruszenia przekonały króla Kaziemierza Jagiellończyka, że czas oprzeć główne siły o wojsko zaciężne. Na czele korpusu stanął Piotr Dunin…
Gdzie leży Grunwald i co się tam działo, wie chyba każde dziecko w Polsce. Przełomowa i jedna z największych bitew średniowiecznej Europy znana jest zresztą nie tylko w Polsce. Po niemal 600 latach, co roku zjeżdżają się na pola rekonstruktorzy, którzy poprzebierani w blachy i skórzane kaftany próbują przed publicznością odgrywać sceny bitewne. Sukces pierwszych rekonstrukcji ma też swoją cenę – choć z roku na rok jest więcej rekonstruktorów, to publiczności przybywa jeszcze szybciej. Z trudem można znaleźć jakieś strategiczne miejsce, z którego będzie widać walczących rycerzy. Przeważnie widać tylko głowy osób stojących przed nami. Do pola bitwy jest tak daleko, że bez lornetki nie da się oglądać przedstawienia, a bez dobrego teleobiektywu nie ma co marzyć o zdjęciach.
Dlatego cenię sobie mniejsze rekonstrukcje, gdzie publiczność stoi niemalże wśród rycerzy. Ostatnio, będąc na wakacjach, miałem okazję obejrzeć zmagania rycerzy w miejscowości Świecino.
Gdzie leży Grunwald i co się tam działo, wie chyba każde dziecko w Polsce. Przełomowa i jedna z największych bitew średniowiecznej Europy znana jest zresztą nie tylko w Polsce. Po niemal 600 latach, co roku zjeżdżają się na pola rekonstruktorzy, którzy poprzebierani w blachy i skórzane kaftany próbują przed publicznością odgrywać sceny bitewne. Sukces pierwszych rekonstrukcji ma też swoją cenę – choć z roku na rok jest więcej rekonstruktorów, to publiczności przybywa jeszcze szybciej. Z trudem można znaleźć jakieś strategiczne miejsce, z którego będzie widać walczących rycerzy. Przeważnie widać tylko głowy osób stojących przed nami. Do pola bitwy jest tak daleko, że bez lornetki nie da się oglądać przedstawienia, a bez dobrego teleobiektywu nie ma co marzyć o zdjęciach.
Dlatego cenię sobie mniejsze rekonstrukcje, gdzie publiczność stoi niemalże wśród rycerzy. Ostatnio, będąc na wakacjach, miałem okazję obejrzeć zmagania rycerzy w miejscowości Świecino.
Zaczęło się…
Choć pogoda była piękna, to w końcu ile można leżeć na plaży. Kiedy więc zobaczyłem plakat zapraszający na przedstawienie, bez trudu przekonałem żonę o konieczności pojechania na bitwę. Wsiedliśmy w samochód, zapakowaliśmy aparat fotograficzny do plecaka i w drogę.
Świecino to mała wieś, niedaleko Krokowej na Pomorzu. Choć od miejsca naszego pobytu droga nie była dłuższa niż 50 km, to jechaliśmy prawie godzinę, z czego ostatnie 10 km w korku. Ze zdziwieniem i zgrozą wręcz zorientowałem się, że wszyscy jadą „na Krzyżaków”. Całe szczęście, że miejscowi strażacy sprawnie kierowali ruchem, a na zorganizowanych parkingach sprawnie rozlokowywano kolejnych przyjeżdżających.
Kiedy już doszliśmy z parkingu na miejsce rekonstrukcji, otoczone taśmą, właśnie z głośników spiker oznajmiał, że zaraz bitwa się rozpocznie. Wśród tłumu widzów wyraźnie widać było poruszenie, gdy pierwsi konni przejechali w kierunku zbudowanego na wzgórzu obozu Krzyżaków. To byli polscy zwiadowcy. Pięć minut później rozpoczął się bój.
Prawdziwa bitwa rozegrała się 10 września 1462 roku. Uznawana jest za przełomową bitwę wojny trzynastoletniej. To po tym zwycięstwie wojska polskie opanowały lewy brzeg Wisły na Pomorzu, co udrożniło ważny szlak handlowy. Udział w niej wzięło niemal 3000 żołnierzy polskich, prowadzonych przez rycerza Piotra Dunina. Po stronie krzyżackiej było niemal 5000 zbrojnych, dowodzonych przez Fritza Ravenecka. Choć źródła historyczne czasem podają inną liczbę walczących, to zawsze są zgodne w jednym: wojska polskie wygrały dzięki manewrowi dowódcy. Dunin rozpoczął pierwszy, prowokując jazdę krzyżacką do opuszczenia warownego obozowiska. Następnie na otwartym polu ostrzelali ją polscy łucznicy, ukryci pośród lasu. Po rozgromieniu jazdy Polacy uderzyli na obóz. W tym czasie wśród Krzyżaków upadł duch walki po stracie dowódcy, jako że Fritz Raveneck zginął w starciu z jazdą polską. Obóz zdobyto, obrońców wyrżnięto lub wzięto do niewoli. Nieliczni uciekinierzy potopili się w okolicznych bagnach i mokradłach.
Wszystko to próbowali odegrać członkowie pomorskich bractw rycerskich. Choć pole bitwy zasłane było leżącymi, to na szczęście nikt nie zginął, nikt się nie utopił w bagnie. Mimo to, a może przede wszystkim dzięki temu, publiczność była ukontentowana. Gromkie brawa skierowano do rycerzy i wojowników z Lęborskiego Bractwa Historycznego, Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego (Oddział Krokowa), Grupy Kaskaderskiej Dżygit, Roty Pana Kacpra i Chorągwi Wejhera. Kilkadziesiąt osób odzianych w blachy, kaftany i przeszywanice miało powody do dumy. W sposób niezwykle widowiskowy uczestnicy rekonstrukcji pokazali, jak niegdyś wojowano. Udało im się wytrzymać w palącym słońcu w ubraniach dalekich od komfortu. Jeszcze mieli siły machać mieczami i rohatynami, czy strzelać z hakownic. Tych ostatnich używano bardzo chętnie i w dużej ilości. Może trochę nie bardzo to było zgodne z prawda historyczną, jako że pod Świecinem królowała kusza, jednak jak spiker tłumaczył publiczności, hakownica jest bronią bardziej widowiskową, a strzelająca „ślepakami” o wiele bezpieczniejsza od kuszy czy łuku.
Trochę żałowałem, że nie przyjechaliśmy wcześniej. Podobno od rana można było zwiedzać obóz krzyżacki, przyjrzeć się z bliska rycerzom i ich broni, a nawet wziąć miecz do ręki i na sosnowym palu sprawdzić, jak się tym tnie. Była także okazja, aby postrzelać z łuku albo potańczyć średniowieczne tańce. Po bitwie już nie było tego typu imprez, zmęczeni wojownicy ściągnęli z siebie blachy, zwinęli obozowisko i wkrótce, tak jak publiczność, rozjechali się do domu.
Świecino to mała wieś, niedaleko Krokowej na Pomorzu. Choć od miejsca naszego pobytu droga nie była dłuższa niż 50 km, to jechaliśmy prawie godzinę, z czego ostatnie 10 km w korku. Ze zdziwieniem i zgrozą wręcz zorientowałem się, że wszyscy jadą „na Krzyżaków”. Całe szczęście, że miejscowi strażacy sprawnie kierowali ruchem, a na zorganizowanych parkingach sprawnie rozlokowywano kolejnych przyjeżdżających.
Kiedy już doszliśmy z parkingu na miejsce rekonstrukcji, otoczone taśmą, właśnie z głośników spiker oznajmiał, że zaraz bitwa się rozpocznie. Wśród tłumu widzów wyraźnie widać było poruszenie, gdy pierwsi konni przejechali w kierunku zbudowanego na wzgórzu obozu Krzyżaków. To byli polscy zwiadowcy. Pięć minut później rozpoczął się bój.
Prawdziwa bitwa rozegrała się 10 września 1462 roku. Uznawana jest za przełomową bitwę wojny trzynastoletniej. To po tym zwycięstwie wojska polskie opanowały lewy brzeg Wisły na Pomorzu, co udrożniło ważny szlak handlowy. Udział w niej wzięło niemal 3000 żołnierzy polskich, prowadzonych przez rycerza Piotra Dunina. Po stronie krzyżackiej było niemal 5000 zbrojnych, dowodzonych przez Fritza Ravenecka. Choć źródła historyczne czasem podają inną liczbę walczących, to zawsze są zgodne w jednym: wojska polskie wygrały dzięki manewrowi dowódcy. Dunin rozpoczął pierwszy, prowokując jazdę krzyżacką do opuszczenia warownego obozowiska. Następnie na otwartym polu ostrzelali ją polscy łucznicy, ukryci pośród lasu. Po rozgromieniu jazdy Polacy uderzyli na obóz. W tym czasie wśród Krzyżaków upadł duch walki po stracie dowódcy, jako że Fritz Raveneck zginął w starciu z jazdą polską. Obóz zdobyto, obrońców wyrżnięto lub wzięto do niewoli. Nieliczni uciekinierzy potopili się w okolicznych bagnach i mokradłach.
Wszystko to próbowali odegrać członkowie pomorskich bractw rycerskich. Choć pole bitwy zasłane było leżącymi, to na szczęście nikt nie zginął, nikt się nie utopił w bagnie. Mimo to, a może przede wszystkim dzięki temu, publiczność była ukontentowana. Gromkie brawa skierowano do rycerzy i wojowników z Lęborskiego Bractwa Historycznego, Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego (Oddział Krokowa), Grupy Kaskaderskiej Dżygit, Roty Pana Kacpra i Chorągwi Wejhera. Kilkadziesiąt osób odzianych w blachy, kaftany i przeszywanice miało powody do dumy. W sposób niezwykle widowiskowy uczestnicy rekonstrukcji pokazali, jak niegdyś wojowano. Udało im się wytrzymać w palącym słońcu w ubraniach dalekich od komfortu. Jeszcze mieli siły machać mieczami i rohatynami, czy strzelać z hakownic. Tych ostatnich używano bardzo chętnie i w dużej ilości. Może trochę nie bardzo to było zgodne z prawda historyczną, jako że pod Świecinem królowała kusza, jednak jak spiker tłumaczył publiczności, hakownica jest bronią bardziej widowiskową, a strzelająca „ślepakami” o wiele bezpieczniejsza od kuszy czy łuku.
Trochę żałowałem, że nie przyjechaliśmy wcześniej. Podobno od rana można było zwiedzać obóz krzyżacki, przyjrzeć się z bliska rycerzom i ich broni, a nawet wziąć miecz do ręki i na sosnowym palu sprawdzić, jak się tym tnie. Była także okazja, aby postrzelać z łuku albo potańczyć średniowieczne tańce. Po bitwie już nie było tego typu imprez, zmęczeni wojownicy ściągnęli z siebie blachy, zwinęli obozowisko i wkrótce, tak jak publiczność, rozjechali się do domu.
Mam nadzieję, że zobaczymy się za rok.
Przegląd Strzelecki „Arsenał”, sierpień 2009