środa, 14 września 2011

FX Monsoon





















Monsun (z grec. zmienny) – układ wiatrów, które zmieniają swój kierunek na przeciwny, w zależności od pory roku. Rozróżnia się: monsun letni (morski) z pogodą deszczową, związaną z niskim ciśnieniem nad lądem i wysokim nad morzem oraz monsun zimowy (lądowy) z pogodą suchą, spowodowaną wysokim ciśnieniem nad lądem i niskim nad morzem. Jak ta definicja ma się do wiatrówki? Zobaczmy… 
FX Monsoon był chyba jedną z dłużej wyczekiwanych nowości wśród wiatrówek PCP. Pierwsze zapowiedzi pojawiły się ponad rok temu. Reklamy karabinka w postaci zdjęć broni na tle burzy z piorunami i… skąpo dawkowane informacje na temat jego możliwości rozpalały do czerwoności miłośników szwedzkiej firmy. Wreszcie jest.

Pierwsze wrażenie
Karabin sprzedawany jest w tekturowym pudle, w środku wyłożonym gąbką. W zestawie znajdujemy broń, magazynek i instrukcję obsługi. Muszę przyznać, że zabezpieczenie przed uszkodzeniem nie jest zbyt dobre i cenny nabytek może dojechać do nas poobijany. Jak na wiatrówkę za 5000 złotych to wygląda nie najlepiej.
Do testów dostarczono mi wersję z polimerową osadą. Można też kupić z drewnianą (orzech), która wygląda o wiele bardziej elegancko. Polimerowa ma jednak tę zaletę, że trudno ją porysować i łatwo utrzymać w czystości, do tego jest tańsza. Poza tym niewiele się różnią. Jedna i druga ma wycięcie na kciuk, bakę w testowanym egzemplarzu była przystosowana dla strzelców proworęcznych, i obie są bardzo dobrze wyprofilowane. Broń jest bardzo składna, a polimerowa osada jest lekka.
System, jak to system… oksydowany na czarno breechblock, po lewej stronie z bezpiecznikiem, po prawej zawiera zamek do przeładowywania broni. Trochę razi moje odczucia estetyczne szczelina miedzy systemem a osadą w tylnej części.
Standardowa szyna na montaż ma szerokość 11 mm. Trzeba pamiętać, że w tej wiatrówce nie użyjemy montażu jednoczęściowego, bowiem przesłoni port ładowania magazynka. W wiatrówce PCP jednak nie ma raczej potrzeby stosowania pancernych konstrukcji, z powodu właściwie braku odrzutu podczas strzału.
Lufa. O niej można powiedzieć tylko tyle, że odznacza się wyjątkową urodą, prawdziwe dzieło sztuki. Lufa jest gruba, z wewnętrznym tłumikiem na całej długości, po prostu rewelacja. Nie ma nic wspólnego z lekkością i finezją AirArmsa S 400. To raczej karabin snajperski do stosowania w ciężkich warunkach, gdzie stuknięcie w lufę nie spowoduje jej skrzywienia. Lufa wyprodukowana w zakładach Lothara Walthera zdaje się obiecywać celność i dobre wyniki – wkrótce to sprawdzę.
Na zakończenie wstępnej oceny muszę jeszcze napisać o pewnym braku. Nie ma mianowicie tak ważnego i przydatnego elementu, jak wskaźnik ciśnienia. Szkoda, bo w wiatrówce za takie pieniądze oszczędzanie na „zegarku” to zwykłe skąpstwo…

Silny wiatr
Jak już wspomniałem, w zestawie oprócz wiatrówki znajduje się magazynek. I to nie byle jaki – szesnastostrzałowy. Ładowanie go jest bardzo proste i przyjemne, nie omieszkałem więc tego zrobić. Przez chwilę tylko zastanawiałem się, jak go włożyć do karabinka (powszechnie wiadomo, że mężczyźni nie czytają instrukcji obsługi, a ja nie jestem wyjątkiem). Na szczęście jego konstrukcja uniemożliwia wsadzenie odwrotną stroną. Jest, siedzi, idę więc strzelać.
Naciskam spust i jestem lekko rozczarowany. Strzał rozlega się tak cicho, że żaden sąsiad nie miał szansy usłyszeć, że strzelam z wiatrówki. A przecież taka ładna, może by pozazdrościli mi trochę… Strzał jest jednak doskonale wytłumiony. Odrzutu też nie ma. Pracująca dźwignia zamka, która każdorazowo odsuwa się do tyłu, a wracając na swoją pozycję ładuje do lufy następny śrut, to jedyny sygnał tego, że śrut opuścił lufę. Nie napisałem dotychczas, że Monsoon jest 16-strzałowym półautomatem. Niesamowitą frajdę sprawia wystrzelanie w ciągu kilku sekund całego magazynku.
Lufa Lothara Walthera nie zawiodła moich oczekiwań. To wyrób najwyższej klasy, a broń jest bardzo celna. Więcej nawet niż bardzo, jest niewiarygodnie celna. Dodając do tego szybkostrzelność, można zmasakrować tarczę albo puszkę w krótką chwilę. Nie nadaje się ona tylko do strzelania seriami do figurek FT, nie wiadomo, który pocisk położył wiewiórkę.
Po opróżnieniu magazynka przyszedł czas na wstępną ocenę. Monsoon mnie nie rozczarował. Dobra, całkiem ładna i składna wiatrówka.

Zmiana pogody
Nie ma jednak róży bez kolców. Wiatrówka ma trzy wady, wszystkie wiążą się z kartuszem na sprężone powietrze. O pierwszym mankamencie pisałem, polega on na braku wskaźnika ciśnienia. Nigdy nie wiadomo, na jak dużo strzałów starczy nam powietrza.
Kolejna wada to brak regulatora. Każdy strzał jest słabszy. Nie wspominając już o tym, że pierwszych pięć też się do niczego nie nadaje, gdyż są za mocne, śrut leci wyraźnie powyżej punktu celowania. Kolejnych 70 jest w miarę stabilnych, ostatnich pięć ewidentnie słabszych.
I dochodzimy do trzeciej wady – 80 strzałów ze stosunkowo dużego kartusza to moim zdaniem za mało. Zaledwie pięć magazynków, które opróżniają się szybko i półautomatycznie. W efekcie strzelanie sprowadza się do mozolnego ładowania magazynka (prosta czynność, ale po kilku razach zaczyna być nużąca), szybkiego strzelania, a po chwili ładowania kartusza. Wyjście na łąkę lub do lasu z wiatrówką, kiedy zapomnimy wziąć ze sobą butlę, bardzo ucieszy nasze żony lub dziewczyny, albo chłopaków. Oznacza bowiem, że nasz wypad będzie krótki i zaraz wrócimy.

Po co komu taki wiatr?
Trudno jednoznacznie ocenić wiatrówkę FX Monsoon. Ani znaleźć dla niej konkretną grupę nabywców. Z racji posiadania magazynka ciężko z takim sprzętem startować w zawodach FT czy HFT. Można, ale ciągłe wyjmowanie i wsadzanie po jednym śrucie do magazynka i umieszczanie go w broni jest lekko upiorne i całkowicie niezgodne z ideą broni półautomatycznej.
Z kolei ładowanie pojedyńczych śrucin bezpośrednio do lufy jest bardzo trudne. Port ładowania jest wąski, ograniczony praktycznie tylko do tego, żeby zmieścił się magazynek. Zadanie nie jest niewykonalne, ale wymaga dużej sprawności manualnej i wąskich palców.
Czy karabin nadaje się do strzelania rekreacyjnego na działce? Oczywiście, zabawa jest wspaniała, ale cena jak za zabawkę trochę poraża. Jeśli kogoś stać to oczywiście można doradzić zakup FX-a, ale trzeba pamiętać, że jest wiele równie dobrych, a jednak wiele tańszych modeli wiatrówek pcp na rynku.
Wygląd? Tak, to może przemawiać za zakupem. Albo w wersji polimerowej dla leniwych, albo w wersji drewnianej dla tradycjonalistów, niezależnie od rodzaju osady, wiatrówka może się podobać. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że jest swego rodzaju dziełem sztuki, a sztuka, wiadomo, musi mieć swoją wartość. Wcale nie małą.

Podsumowanie
FX Monsoon to wiatrówka, której nazwa doskonale oddaje to, co trzymamy w ręce. Silny wiatr (około 16 J), zmienny. Raz przynosi pogodę, a raz deszcz. Wiatrówka ta ma wiele zalet, choć nie brakuje wad. Trudno jednoznacznie określić grupę docelową strzelców, może być dla każdego albo dla nikogo. Z powodu wysokiej ceny, raczej nie będziemy mieli zbyt często okazji spotkać na strzelnicy kogoś z Monsoonem. Działa to też w drugą stronę, jeśli już jest się posiadaczem tej wiatrówki, z pewnością będziemy na strzelnicy rozpoznawaną osobą, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał popatrzeć, dotknąć broni postrzelać. I być mile zaskoczonym wysoką kulturą pracy oraz niebywałą celnością lub rozczarowanym z powodu wad, o których wspominałem wcześniej.
Nie ma wiatrówki idealnej i FX też z pewnością taką nie jest. To bardzo dobra i droga wiatrówka z kilkoma wadami.

Przegląd Strzelecki „Arsenał”, sierpień 2007

Marsz Mokotowa



















Wóz zaprzężony w jednego konia przejechał obok posterunku przy pałacyku Szustra. W tym samym czasie patrol żandarmerii przeszukiwał młodą kobietę, wytrącając jej podczas tej czynności bańkę z mlekiem. W ciepłym, sierpniowym powietrzu czuć dziwne napięcie. W oddali słychać strzał. Potem kilka serii z peemów i chwila ciszy. Atmosfera staje się nie do zniesienia, powietrze jest aż ciężkie od strachu, grozy i nienawiści do okupanta.
Nagle wokół pałacyku rozpętuje się piekło. Strzelanina, wybuchy granatów, krzyki przebiegających z bronią ludzi w cywilnych ubraniach i jęki rannych żołnierzy niemieckich. Obok rozlanego mleka na ziemi pojawia się kałuża krwi…
Przesadziłem. Prawdziwa krew nie polała się podczas inscenizacji walk powstańczych. Ale wybuchów i krzyków była całkiem sporo. Trup słał się gęsto, choć w przeciwieństwie do zdarzeń sprzed sześćdziesięciu czterech lat, tym razem wszyscy tylko udawali.


















Lekcja historii na żywo
Pierwszego sierpnia na Mokotowie, tak jak i w pozostałych dzielnicach Warszawy, rozpoczęło się powstanie. Jednak jego przebieg, właśnie tam miał trochę inny charakter. W tej dzielnicy było zdecydowanie więcej Niemców niż w którejkolwiek innej. Siedziba Gestapo w al. Szucha, garnizon niemiecki na Wyścigach. Na Mokotowie też jeszcze w październiku 1939 wysiedlono wielu Polaków, a w ich domach osiedlili się niemieccy żołnierze i uzbrojeni cywile, często z całymi rodzinami. W kilku miejscach były kwatery oddziałów żandarmerii czy SS. Dodatkowo szerokie ulice i stosunkowo luźna zabudowa nie sprzyjały typowej taktyce walki w mieście. Trudno było powstańcom niepostrzeżenie podejść i zdobyć niemiecką placówkę. W ciężkich walkach, słabo uzbrojeni powstańcy próbowali bezskutecznie wykonać zadanie. Wiele kompanii szturmowych Armii Krajowej praktycznie przestało istnieć.
To wszystko spowodowało, że po krótkotrwałych walkach 1 sierpnia część oddziałów powstańczych opuściła stolicę i ewakuowała się do lasów pod Warszawą. Ci, którzy zostali, próbowali zabezpieczyć zajęty teren, budowano barykady, organizowano normalne życie. Nawet, gdy ewakuowane oddziały wróciły spod Warszawy i włączyły się do walki o Mokotów, nigdy nie udało się powstańcom w sposób znaczący poszerzyć zajmowanego terenu, osiągając ledwie kilka lokalnych sukcesów. Powstańcy nie mieli na wyzwolenie całej dzielnicy dość sił, ani środków. Ograniczano się więc głównie do obrony.
Wróciło w miarę normalne życie. Organizowano koncerty, szkoły i szpitale, wprowadzano zarządzenia dla ludności cywilnej. Nigdzie indziej nie działała tak prężnie cywilna administracja, jak właśnie na Mokotowie. Charakter walk też był inny niż na Woli, czy na Starówce. Dopiero pod koniec września, gdy ostatecznie zlikwidowano opór powstańców na Czerniakowie, Niemcy przypuścili szturm na Mokotów, który w po kilku dniach niezwykle krwawych walk padł. O tych wydarzeniach właśnie opowiadała inscenizacja, ktorą mogłem obejrzeć miesiąc temu.

















Będzie Hitler?
Ze znalezieniem miejsca rekonstrukcji nie miałem żadnego problemu. Kiedy zaparkowałem samochód kilka przecznic od pałacyku Szustra, zewsząd w jego kierunku podążały grupki ludzi. Myślałem, że będę sprytny i jeśli przyjadę na czterdzieści minut przed rozpoczęciem imprezy, to znajdę bez kłopotu jakieś dobre miejsce, z którego wszystko będzie widać i będę miał możliwość robienia zdjęć. Nic bardziej mylnego. Takich cwanych jak ja, były setki, a jeszcze cwańszych, tych którzy już od godziny okupywali najlepsze miejscówki – dziesiątki.
W efekcie miałem do wyboru niewygodne miejsce na poręczy ławki albo całkiem niezłe w rogu placyku przed pałacem, z którego co prawda widać było mnóstwo niemieckich żołnierzy, ale za to pałac tylko za skutecznie zasłaniającymi drzewami, a wszystko to zza pleców bardzo wysokiego pana przede mną. Nie chciał się zamienić ze mną na miejsca, i wcale mu się nie dziwię, bowiem już na dwa kwadranse przed rozpoczęciem przedstawienie zapowiadało się bardzo interesująco.
Ludzie wciąż dochodzili. Gdyby nie organizatorzy, którzy wokół placu manewrowego poustawiali płoty i pilnujących ochroniarzy, żeby nikt po „scenie” nie chodził, to z pewnością „ludność cywilna” szybko zbratałaby się z „wojskami okupacyjnymi”. Każdy przepychał się do środka, jak mógł. W efekcie, moje wspaniałe miejsce przestało być dobre, kiedy tłum wokół mnie zgęstniał. Nie pozostało nic innego, jak wyjąć aparat fotograficzny, podnieść go góry i zastygnąć w tej pozycji. Wszędzie dookoła widać było podniesione ponad tłumem ręce z kamerami i aparatami, wycelowanymi w niemieckich żołnierzy przygotowujących się do inscenizacji.
Czuć było narastające zniecierpliwienie i podniecenie. Kiedy się zacznie? Czy ten Niemiec, który jedzie na motocyklu tylko sprawdza, czy motor dobrze pracuje, czy już się zaczęło? Szczególnie kilku chłopców stojących niedaleko mnie głośno wyrażało swój zachwyt tym, co widzieli dookoła. „Patrz, ma szmajsera”, „eee, co ty, to pepesza”. „Nie, mówię ci, to szmajser”. „A popatrz tam, widzisz, Niemcy w samochodzie. Ciekawe, czy Hitler też przyjedzie?” „Nie, Hitler już nie żyje, tata mi mówił, że popełnił samobójstwo w Berlinie”.



















Oto dziś…
Wreszcie się zaczęło. Przejechała niemiecka ciężarówka Opel Blitz, na pace kilku żołnierzy w mundurach lotników. Lektor wprowadza publiczność w atmosferę tamtych dni. Opowiada, jak po chwilowej panice pod koniec lipca, część niemieckich oddziałów i urzędów wraca do stolicy. Gubernator wydaje zarządzenie o zebraniu się stu tysięcy mężczyzn ludności cywilnej do kopania rowów przeciwko sowieckim czołgom. Na ulice wracają patrole żandarmerii.
To wszystko zgromadzona publiczność widzi na własne oczy. Oto idą pod rękę zakochani, zatrzymują się pod słupem ogłoszeniowym, na których widać plakat z zarządzeniem. Niemiecki patrol zatrzymuje przechodniów i poddaje szczegółowej rewizji kilku z nich. Ulicami przejeżdżają samochody z wojskiem, furmanka, motocykle. Rykszarz wozi pasażerów. Pod budką wartowniczą jakaś prostytutka flirtuje z niemieckim podoficerem. A lektor wciąż mówi. O młodzieży podążającej na pozycje wyjściowe z bronią lub tylko nadzieją na jej zdobycie. O przygotowaniach. O tym, że już od godziny 16 słychać strzały w całym mieście, że na pl. Napoleona już wre walka. Wreszcie zaczyna się też na Mokotowie. Padają pierwsze strzały. Wybucha pierwszy granat. „Hej, zobacz, nasi!”, krzyczą do siebie stojący obok mnie chłopcy. I rzeczywiście, między drzewami przebiegło dwóch schylonych cywili z bronią. Jeden z nich rzuca granat. Błysk, huk, chmura dymu. Niemcy ostrzeliwują się, ale nie wytrzymują impetu uderzenia i uciekają. Zabierają ze sobą kilku rannych, pozostawiają poległych. Zwycięstwo!



















Hej, chłopcy…
Lektor znów snuje swoją opowieść, a zgromadzona wokół pałacyku publiczność widzi na własne oczy to, o czym mówi. Nie udało się zająć wszystkich wyznaczonych celów natarcia. Zdziesiątkowane bataliony powstańcze opuszczają dzielnicę, pozostawiając za sobą nieliczne oddziały osłonowe. Prawdopodobnie jedno zdecydowane natarcie Niemców, a Mokotów byłby ostatecznie stracony. Okupant jednak nie ma dość sił albo nie otrząsnął się jeszcze z zaskoczenia. Ogranicza się do bestialstwa i mordu na ludności cywilnej. Widzimy, jak żołnierze z różnych formacji przepędzają ludzi, selekcjonują, rozstrzeliwują mężczyzn i dzieci. A lektor opowiada, jak niedaleko od miejsca, w którym właśnie stoję, rozstrzelano dziesiątki dzieci z pobliskiego sierocińca. Kiedy jednak odziały AK wróciły do miasta, sytuacja się poprawia. Budowane są barykady, wydawane zarządzenia władz cywilnych. Choć na linii nie milkną strzały, to wewnątrz wyzwolonego fragmentu dzielnicy toczy się na pozór normalne życie. Ludzie spacerują, dozorcy sprzątają ulicę. Prostytutkę, która jeszcze niedawno flirtowała z niemieckim żołnierzem złapano i ogolono jej głowę na znak hańby.
Jednak walka toczy się dalej. Przebiega patrol z rannym. Po kilku chwilach widzimy, jak w innym placu odbywa się pogrzeb poległego powstańca. Kiedy wydaje się, że życie znów biegnie jak w czasie pokoju, słychać ryk nurkującego bombowca. Nie widać go, ale to tylko potęguje strach. Po chwili między drzewami przed pałacem wybuchają dwie bomby, a kolejnych rannych trzeba odnieść do szpitala.
A lektor opowiada. O walkach, o głodzie, o strachu. O bohaterskiej śmierci Doroty Krahelskiej, której twarz uwieczniono na pomniku warszawskiej syrenki. Otrzymała ona śmiertelną ranę, wyciągając rannego spod ostrzału. Ale słychać też bardziej radosne historie. W tle płynie piosenka o sanitariuszce Małgorzatce.



















Z dymem pożarów
Kiedy w połowie września Niemcy przystąpili do ostatecznej likwidacji przyczółka na Czerniakowie, zajadłość walk w tamtym rejonie przypominała te sprzed miesiąca na Starym Mieście. Po kilku dniach, kiedy w posiadaniu powstańców pozostawały już tylko dwa domy, zapadła decyzja o ewakuacji. Części żołnierzy Zgrupowania Radosław udało się przebić do Śródmieścia, część przepłynęła Wisłę, wielu zginęło. Niektóre oddziały udało się ewakuować kanałami na Mokotów. Również i to zostało pokazane w ramach inscenizacji. Choć samego wyjścia z kanałów wobec tłumów zgromadzonej publiczności nie zauważyłem, to jednak z łatwością dostrzegłem żołnierzy i sanitariuszki w typowym dla staromiejskich żołnierzy umundurowaniu – niemieckich panterkach, hełmach i oporządzeniu zdobytym w magazynach SS na Stawkach. Brudni, nierzadko ranni i przeraźliwie zmęczeni, szybko pod ostrzałem przebiegli od włazu kanału pod pałacyk. „Co się stało? Czerniaków padł? Gdzie Sowieci, gdzie Niemcy” – słychać było w tych pytaniach powstańców z Mokotowa obawę, strach o to, co będzie dalej.
I słusznie. Nie trzeba było długo czekać, tak jak i we wrześniu 1944 nie czekano długo. Wkrótce Niemcy przystąpili do skoncentrowanego ataku. Na placu przed pałacykiem Szustra pojawił się niemiecki transporter opancerzony, za którym ukrywał się pluton żołnierzy niemieckich. Na patkach ich kołnierzy widoczne były charakterystyczne oznaczenia żołnierzy z batalionów wschodnich, okrytych złą sławą własowców.
Znów słychać było strzały. Krzyki walczących przeplatały się z jękiem rannych i konających. Za drzewem korespondent niemieckiej propagandy rejestrował kamerą ostatnie walki na Mokotowie. Wkrótce było po wszystkim. Tych powstańców, którzy nie padli w walce – dobito albo popędzono do niewoli. Tylko nielicznym udało się uciec kanałami do Śródmieścia, jedynego skrawka jeszcze polskiej, jeszcze walczącej stolicy.




















Brawa i pamiątkowe zdjęcia
W inscenizacji brało udział kilkadziesiąt osób z różnych grup rekonstrukcyjnych. Zarówno oddziały niemieckie, jak i polskie świetnie przygotowały się do przedstawienia. Widać było, że wielotygodniowe ćwiczenia nie poszły na marne. Umundurowanie, uzbrojenie, a także taktyka, czy wreszcie pokaz musztry stały na najwyższym poziomie. Aż trudno uwierzyć, że to tylko przebierańcy, sympatycy wojskowości i entuzjaści żywej historii, a nie prawdziwi i wciąż młodzi uczestnicy tamtych wydarzeń.
Wszyscy, bez wyjątku – Niemcy i Polacy otrzymali gromkie brawa. Na twarzach kilku gości honorowych z powstańczymi opaskami na rękawach marynarek i sukienek widać było wzruszenie. Nawet ci chłopcy, którzy przez całe przedstawienie stali niedaleko mnie i zastanawiali się, czy przyjedzie Hitler, stali jacyś dziwnie poruszeni, bez słowa. Tylko klaskali. Widać było, że taka lekcja historii na żywo wywiera dużo większe wrażenie na małym odbiorcy niż nudna lekcja w murach szkolnych. Myślę, że nie żal odtwórcom ról tych wielu godzin poświęconych na ćwiczenia, czy walki o fundusze związane z przedstawieniem. W prasie jeszcze niedawno można było przeczytać, że urząd miasta nie ma pieniędzy na tę rekonstrukcję i obchody chciano zredukować do „wieczorku z piosenką powstańczą”. Na szczęście ktoś jednak doszedł do wniosku, że rekonstrukcja może być nie tylko świetną promocją dla dzielnicy, ale i wspaniałą lekcją historii i patriotyzmu.
Na koniec można było bliżej przyjrzeć się uczestnikom inscenizacji, podziwiać ich ekwipunek, zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie „z powstańcem”. Usłyszałem też, że podobno w przyszłym roku ma się odbyć podobna inscenizacja na Starówce. Mam nadzieję, że będzie równie udana.

Przegląd Strzelecki „Arsenał”, wrzesień 2008