czwartek, 8 września 2011

Łuk i dodatki

Zabawy w Indian i kowbojów miały to do siebie, że jeden biegał w kapeluszu na głowie z plastikowym pistoletem w garści, drugi zaś z piórkiem we włosach i patykiem ze sznurkiem przywiązanym do obu końców, udającym łuk. Jeśli ktoś miał prawdziwy łuk, to był na podwórku niemal bogiem, a wszyscy chcieli się z nim zaprzyjaźnić. A czy dorosły facet nadal może sobie czasem postrzelać z łuku? Jak najbardziej, warto jednak pokusić się o zakup czegoś poważniejszego.
Kiedy kilka lat temu postanowiłem kupić swój pierwszy „poważny” łuk. Długo zastanawiałem się, jaki powinien on być. W końcu zdecydowałem się na kupno łuku sportowego, składanego. Zaletą tej konstrukcji było to, że po rozłożeniu łuk mieścił się do małej torby. Można go było wraz ze strzałami przewozić choćby w autobusie bez zwracania na siebie uwagi.
Ten pierwszy łuk spodobał się zresztą nie tylko mnie, ale i wielu znajomym na działkach pod Warszawą. Zaletą jest również to, że właściwie każdy może  z niego strzelać, zarówno osoba dorosła, która znajdzie dość siły, by napiąć do końca cięciwę, jak i dziecko, które tylko trochę pociągnie „za ten sznurek”, a strzała i tak poleci w kierunku celu.
Wszyscy mieliśmy doskonałą zabawę, a jednak z czasem zaczęło mi czegoś brakować. 26 funtów naciągu wystarczy, żeby celnie strzelać nawet na większe odległości, ale strzała wówczas ma bardzo zakrzywiony tor lotu. Uznałem, że przyszedł czas na większe prędkości i większe siły. Kupiłem łuk bloczkowy, z angielska zwany compound.
Nie była to jakaś szczególnie zaawansowana konstrukcja. Ot – majdan wykonany z aluminium, ramiona z włókna węglowego, bloczki z polimeru, stalowa linka naciągu i zwykła cięciwa. Zwykły łuk, a jednocześnie mała siłownia. Po stu strzałach zwykle trzeba było odpocząć.
Strzelałem do wszystkiego – do pustych butelek PET, do starych płyt CD. Każdy cel, który było widać z odległości kilkudziesięciu metrów i który można było położyć na wale ziemnym (koniecznym ze względów bezpieczeństwa) był dobry. Powiedzmy, prawie każdy. Nie sprawdzały się grube klocki drewna, wyjmowanie strzały wbitej na wiele centymetrów w drewno nie należy ani do łatwych czynności, ani przyjemnych. Co najwyżej kosztownych, bo łatwo taką strzałę uszkodzić lub złamać.
Kiedyś jednak ktoś powiedział, że to wszystko, całe to moje strzelanie to taka partyzantka. Warto mieć lepszy łuk, z koniecznym osprzętem oraz właściwie dobrane strzały i cel, z którego wyciąganie strzał będzie łatwiejsze niż z drewna i mniej będzie on szkodził strzałom niż wał ziemny. I co? I muszę przyznać, że ten ktoś miał rację. Łuk, dobry łuk, wcale nie musi być drogi, a jednak zakup zestawu, w którym poszczególne komponenty są dobrane w sposób przemyślany, da nam nie tylko satysfakcję jako użytkownikowi, ale też pozwoli doskonalić swoje umiejętności strzeleckie. I nawet, jeśli jest to tylko hobby i nie wybieramy się na olimpiadę, to moim zdaniem warto. A co powinno wchodzić w skład takiego zestawu? Cóż, trzeba to chyba wymieniać po kolei.
Najważniejszy będzie...

Łuk
O konstrukcji łuków bloczkowych pisaliśmy się już w poprzednich numerach Arsenału. Ogólnie rzecz biorąc wygląda to tak, że mamy majdan wykonany ze sztywnego materiału (aluminium, kompozyt, czasem drewno), do niego przykręcone ramiona. Na końcach ramion mamy kuliste lub elipsoidalne bloczki, dzięki którym trzeba użyć o wiele mniej siły do naciągnięcia cięciwy, niż z pozoru by się wydawało, a przede wszystkim łatwiej jest celować, kiedy siły działające na cięciwę są osłabione właśnie za pomocą bloczków.
To jednak wcale nie oznacza, że siły te są małe i każdy da radę strzelać z każdego łuku. Zdecydowanie nie. Dzieciom nie poleca się łuków compound o sile naciągu większej niż 20–25 funtów , a i to często jest za dużo. Dla młodzieży 30–40 funtów będzie w sam raz. Wiele kobiet, ale także mężczyznom w zupełności wystarczy łuk o sile naciągu 45–50 funtów. Przed zakupem silniejszej konstrukcji trzeba się dobrze zastanowić, a najlepiej umówić z kimś, kto posiada taki łuk i spróbować własnych sił. Wielu strzelców szybko się zniechęca do strzelania, kiedy bezskutecznie szarpie się z cięciwą próbując ją naciągnąć, bo i rzeczywiście, ani nie jest to przyjemne, ani bezpieczne. Owszem, z czasem nabiera się wprawy, właściwej techniki, wzmacniają się mięsnie, ale kto ma tyle cierpliwości?
Czy zatem kryterium siły naciągu jest najważniejsze przy wyborze? Moim zdaniem tak. Drugim ważnym punktem jest długość naciągu. Ktoś o krótkich rękach i wąskich ramionach nie będzie znajdował przyjemności w strzelaniu z łuku o długości naciągu 29 cali i większej. Podobnie, duży mężczyzna o ramionach takich, że bez mała jest w  stanie objąć dąb Bartek nie będzie miał poprawnej postawy strzeleckiej, strzelając z łuku o krótszym naciągu. Dobierać to trzeba indywidualnie, najlepiej zdać się w tym zakresie na doświadczenie sprzedawcy w sklepie łuczniczym, który w zależności od budowy naszego ciała, umiejętności i cech konstrukcyjnych danego łuku właściwie dobierze dla nas zestaw. Warto tylko wiedzieć, że wiele współczesnych konstrukcji ma regulację długości naciągu, zwykle w zakresie 2–3 cali i że regulować można zwykle w chwili zakupu.
Na co jeszcze trzeba zwrócić uwagę? Warto przyjrzeć się samym bloczkom. Łuki z bloczkami elipsoidalnymi są nazywane szybszymi, z bloczkami okrągłymi są wolniejsze. Co to oznacza dla nas w praktyce? Łuk z bloczkami okrągłymi jest polecany dla osób początkujących. Łatwiej go naciągnąć, łatwiej utrzymać w stanie naciągniętym podczas celowania. Mówi się, że łatwiej wybacza błędy. Strzała jest wypuszczana z mniejszą prędkością, a zatem i trochę mniejszą ma energię i bardziej zakrzywiony tor lotu, ale różnice nie są duże.
Z kolei łuk z eliptycznymi bloczkami jest bardziej wymagający. W łuku bloczkowym podczas naciągania trzeba pokonać pewien próg, za którym utrzymanie napiętej cięciwy nie wymaga już takiego wysiłku. Jednak przy eliptycznych bloczkach małe odpuszczenie cięciwy powoduje, że zaraz padnie strzał i tylko szybkie, zdecydowane szarpnięcie do tyłu pozwoli nam jeszcze utrzymać cięciwę napiętą. Sama strzała wylatuje z większą prędkością, ma większą energię i płaski lot, co z pewnością docenią doświadczeni strzelcy, ale początkującym szybki strzał może sprawić sporo kłopotów.
Reszta dodatków to już tylko widzimisię producenta lub posiadacza. Łuk może być wyposażony w tłumiki drgań mocowane na cięciwie, między dzielonymi ramionami . Może mieć amortyzator, mniejszy lub większy, przykręcany z przodu majdanu. Nie są to elementy konieczne, choć oczywiście poprawiają komfort użytkowania. Czasem są to tylko bajery, ale ze wszystkim tak jest, bowiem łuk musi być wyposażony w dwa dodatkowe akcesoria.
Jednym z nich jest...

Podstawka
Jak sama nazwa wskazuje, jest to element, na którym spoczywa strzała w trakcie naciągania cięciwy, potem podczas celowania, wreszcie stanowi swego rodzaju prowadnicę podczas strzału. W przypadku łuków bloczkowych najczęściej spotykanymi konstrukcjami są te, które wyglądają jak dwa wąsy przymocowane do ramienia wkręcanego w majdan. Wąsy te są ruchome, a siłę, jaką trzeba włożyć w odchylenie, można regulować, w zależności od masy strzał, jakich używamy, która z kolei wynika z siły naciągu łuku, z jakiego strzelamy. To kolejny przykład na to, jak ważne jest prawidłowe zgranie wszystkich elementów sprzętu.
Czasem spotyka się na wąsach gumowe nakładki. Wbrew pozorom nie służą one ochronie strzały, a jedynie tłumią odgłos strzału.
Innym rozwiązaniem jest obręcz montowana do majdanu, z gęstym włosiem ułożonym promieniście w kierunku środka. W środku tej jakby ściany z włosia jest pusta przestrzeń, w którą wkłada się promień strzały (czyli ten drewniany, aluminiowy lub węglowy „patyk”). Rozwiązanie polecane jest mniej wprawnym strzelcom, jako że strzała podczas naciągania łuku z pewnością nie zsunie się z wąsów podstawki i zawsze będzie w środku obręczy. Z drugiej strony jednak lotki strzał z czasem zniszczą włosie w podstawce, a włosie tymczasem zniszczy lotki strzał. Poza tym wielu strzelców uważa, że strzała ocierając się lotkami o włosie jest destabilizowana i oddanie celnego strzału jest trochę loterią. Nie ma to może większego znaczenia podczas polowania z łukiem, jednak w Polsce takie polowania są zabronione. Ja w każdym razie wybrałem podstawkę z wąsami.
Absolutnie nie polecam zakładania do silnych łuków bloczkowych plastykowych podstawek przeznaczonych do lekkich sportowych konstrukcji. Niszczą lotki strzał, jednocześnie same są narażone na szybkie uszkodzenie. Siły, jakie działają w łuku bloczkowym są zbyt duże, by taka podstawka przetrwała kilka miesięcy dość systematycznego strzelania. Koniec końców szybko się okaże, że droższa, ale przeznaczona do compoundów konstrukcja będzie bardziej opłacalna.
Drugim ważnym akcesorium jest

Odciągacz naciągu
To w sumie nic innego, jak kawał pręta przymocowanego z tyłu majdanu, po którym na specjalnej prowadnicy przesuwa się naciąg. W pierwszym łuku bloczkowym nie miałem tego elementu, szybko jednak dokupiłem i zamontowałem. Okazało się, że gumowe lotki strzał po iluś strzałach potrafią przeciąć nie tylko gumową osłonę kabla naciągu, ale i samą stalową linkę. I proszę mi wierzyć, nie ma nic bardziej przerażającego, jak świst pękniętej linki naciągu podczas naciągania cięciwy.
Nie ma jakichś specjalnych warunków stawianych odciągaczowi naciągu. Warto, żeby był lekki i wytrzymały. Świetnie sprawdzają się konstrukcje węglowe. Nie może być za krótki, by prowadnica się z niego nie zsuwała, nie może też być za długi, bo... będzie nam niewygodnie. Zwykle nowe łuki w sklepach mają ten element montowany fabrycznie, więc jeden kłopot przy kompletowaniu mamy z głowy.
Żeby celnie strzelać, nie wystarczą tylko majdan, ramiona, bloczki, naciąg i cięciwa. Konieczny też będzie jakiś...

Celownik
Różne są konstrukcje. Zdarza się nawet, że niektórzy montują do łuku celowniki optyczne. Do strzelania do tarczy na odległość 50–70 metrów nie będzie nam chyba jednak potrzebna lupa, wystarczą bardziej tradycyjne rozwiązania. 
W łukach bloczkowych stosuje zwykle jeden z dwóch rodzajów celownika – sportowy lub myśliwski. I nawet jeśli polować nie wolno, to chyba częściej montowany jest celownik myśliwski. Charakteryzuje się tym, że brak w nim dokładnych podziałek, miarek w milimetrach, suwaków. To prosta konstrukcja, choć prosta jest tylko z pozoru. Na okręgu, czasem w kwadracie lub prostokącie, są umocowane regulowane w pionie i poziomie wskaźniki. Często wskaźniki te wykonano z różnokolorowych kawałków tworzywa typu TruGlo, czyli świecącego w trudniejszych warunkach oświetleniowych.
Zwykle jest od trzech do pięciu wskaźników, choć zdarzają się konstrukcje z mniejszą lub większą ilością. Jak wspomniałem, regulować można je zarówno w pionie, jak i poziomie, nie ma więc najmniejszego kłopotu, by ustawić celownik tak, by przykładowo – zielonym wskaźnikiem celować
w cel oddalony o dwadzieścia metrów, czerwonym w cel na trzydziestym metrze, a żółtym w cel na czterdziestu metrach.
Żeby jednak zachować jakąś powtarzalność strzału, konieczny jest jeszcze jeden element, tak zwany peep sight. To oczko, montowane na cięciwie, które podczas celowania po naciągnięciu cięciwy działa tak samo jak przeziernik w wiatrówce matchowej.
Oprócz kolorowych wskaźników na celownikach często znajdują się jeszcze poziomice. Warto ich używać, utrzymanie łuku zawsze idealnie w takiej samej pozycji ma tak samo duże znaczenie dla oddania celnego strzału, jak to się dzieje podczas strzelania z wiatrówki i każdej innej broni.
Czasem spotyka się też na cięciwie, mocowaną mniej więcej w połowie długości cięciwy pętelkę. Czemu ona służy? To zaczep. Może być wykonana z mocnej linki albo z tworzywa lub nawet z metalu. Utrzymanie łuku bloczkowego naciągniętego palcami nie jest łatwe, naciągnięcie palcami silnego łuku – bardzo trudne. Używa się do tego specjalnego przyrządu, którym jest

Spust
Różne są konstrukcje, różni producenci, a i ceny potrafią się różnić diametralnie. Mogą być regulowane lub nie, mogą być mocowane do nadgarstka lub w formie uchwytu trzymanego w zaciśniętej dłoni. Założenie jest jedno – mają nam ułatwić naciąganie oraz poprawiać osiągi podczas strzelania. Na zdjęciach widać, że nie bez kozery nazywane jest to spustem – widoczny jest nawet język spustowy. 
Zwykle jest tak, że zaczepia się spust o pętlę na cięciwie, nakłada strzałę na cięciwę, kładzie ją na podstawce, następnie ciągnie za uchwyt, trzymając go mocno w ręku (ale z palcem z dala od języka spustu). Potem już tylko trzeba wycelować, nacisnąć spust i... huk, świst, a po chwili można się przekonać, czy trafiliśmy w cel. A co może być tym celem?

W co strzelać?
Nie polecam mat słomianych przeznaczonych dla łucznictwa sportowego. Strzała wypuszczona z bloczków o sile 50–70 funtów przebije ją na wylot, przy okazji zniszczą się lotki. Z tego samego powodu średnio się sprawdzają maty z pianki. Nie, do łuków typu compound trzeba stosować bloki z twardej pianki, które wytrzymują uderzenia strzał lecących z bardzo dużą prędkością. Nawet jeśli strzała taki blok przebije na wylot, to prawdopodobieństwo że przeleci przez niego jest bardzo małe. Lotki są w miarę bezpieczne.
Można też zaszaleć i kupić sobie cel typu 3D, w postaci jakiegoś jelenia, niedźwiedzia czy choćby susła. Wykonane z twardej pianki posłużą wiele miesięcy, a może i lat, co jest o tyle istotne, że tanie nie są, warto więc, by służyły jak najdłużej. 
Cel warto postawić gdzieś przed wałem ziemnym. Dobrze by było, aby wał był w miarę wysoki i o pionowych ściankach, co zwiększy bezpieczeństwo osób postronnych, a nam zaoszczędzi szukania strzał. Idealnie, gdyby nie był obrośnięty wysoką trawą i krzakami, w przeciwnym wypadku szukanie strzały może zająć nam bardzo dużo czasu, niezależnie od tego, jak bardzo kolorowe lotki mamy na niej naklejone. Unikałbym też terenów zadrzewionych – każdy, kto choć raz wyciągał strzałę z drzewa przyzna mi tu chyba rację. Przydaje się do tego kawałek gumy, dzięki któremu strzała nie ślizga się nam w dłoniach, ale i tak szansa, że uda się ją wyjąć bez uszkodzenia jest bliska zeru.

Czym strzelać?
Cóż, jak wiadomo, z łuku strzela się strzałami. Jednak rodzajów strzał mogą być tysiące... 
Zacznijmy od długości. Z pewnością nie mogą być za krótkie, bo jeśli podczas naciągania cięciwy spadną z podstawki, to grozi wypadkiem, nie wspominając nawet o tym, że celność spada na łeb, na szyję. Nie warto też mieć strzał zbyt długich, bo stabilność w locie wcale się nie poprawia, a ryzyko uszkodzenia wzrasta z każdym centymetrem. Według wielu znawców, długość strzały idealnej to długość taka, gdy po naciągnięciu cięciwy wystaje nam przed majdanem jeszcze około 8–12 cm promienia strzały wraz z grotem.
Grot. W strzelectwie rekreacyjnym najlepiej sprawdzi się sportowy, ostry szpic bez żadnych zadziorów. Nie potnie nam niepotrzebnie tarczy, nie zniszczy za szybko bloku z pianki czy zwierzaka. Owszem, groty myśliwskie wyglądają o wiele bardziej profesjonalnie, groźniej i dostojniej, ale są zwyczajnie niepraktyczne podczas strzelania do tarczy, nie wspominając już o tym, że przecież też nie są tanie. Dobrym rozwiązaniem jest montowanie do promienia strzały specjalnych insertów, w które można wkręcać dowolne groty, w zależności od humoru i potrzeb.
Promień strzały może być wykonany z różnych materiałów, jednak do compound nie polecam włókien szklanych ani drewna. Najlepsze strzały są z aluminium lub włókna węglowego. Jedne i drugie mają swoich zagorzałych zwolenników i przeciwników, niewątpliwie, te wykonane z carbonu są bardziej narażone na złamanie, te z aluminium zaś na wygięcie.
Na końcu strzały znajduje się nasadka i lotki. Wielkość lotki zależna jest od masy strzały, i prędkości, z jaką będzie lecieć, także od przeznaczenia. Im większa lotka, tym stabilniejszy lot strzały, ale jednocześnie większy opór stawia w powietrzu i bliżej upada. Lotki też mogą być wykonane z różnych materiałów, jednak w przypadku bloczków chyba najlepiej sprawdzają się wykonane z gumy. Im bardziej jaskrawy kolor wybierzemy, tym lepiej – łatwiej taką strzałę znaleźć. To samo zresztą dotyczy nasadki. Warto też pamiętać o tym, żeby jedna lotka miała inny kolor (zwłaszcza, jeśli przyklejamy trzy do promienia). Ułatwi to nam szybkie, niemal intuicyjne nakładanie strzały na cięciwę.
Strzała nie może być za lekka, grozi to uszkodzeniem łuku. Jest to element, który koniecznie trzeba skonsultować ze sprzedawcą, który na podstawie różnych tabel z pewnością dobierze dla nas ich optymalną długość i masę.

Bezpieczeństwo i wygoda
Właściwie konieczny jest zakup ochraniacza na przedramię. Owszem, wielokrotnie słyszałem, że cięciwa tylko wtedy uderza o rękę trzymającą łuk, gdy źle jest dobrana długość naciągu łuku do naszej budowy ciała lub gdy mamy złą technikę strzelania. Niezależnie jednak od tego, co było przyczyną uderzenia, jedno trzeba powiedzieć – boli bardzo. Jeśli z powodu jednego nieudanego strzału mamy mieć zdartą skórę na przedramieniu i siniaka, który nie chce zejść przez tydzień, to chyba warto zainwestować parę złotych i kupić ochraniacz.
Podobnie przyda się kołczan. Kształt, kolor i pojemność dowolna. Chodzi o to, żeby nie wbijać strzał przed sobą jak średniowieczni łucznicy angielscy, bo często ziemia przykleja się do grotu i strzał wcale nie musi być taki celny, jak by się wydawało. Można oczywiście kłaść strzały przed sobą, ale zapewniam, że samo naciąganie cięciwy potrafi zmęczyć na tyle, że ćwiczenie skłonów nie jest już nam do niczego potrzebne.

Podsumowanie
Myślę, że taki zestaw na początek w zupełności wystarczy. Ile to kosztuje? Wbrew pozorom to wcale nie muszą być takie duże pieniądze. Owszem, są na rynku łuki, które kosztują pięć tysięcy złotych i więcej. Są strzały, które kosztują około stu złotych za sztukę. Ale to oferta przeznaczona dla wyczynowców lub ludzi, którzy nie muszą oglądać każdej złotówki przed jej wydaniem. Można się skupić na tańszych zestawach, gdzie łuk wraz z kompletem dziesięciu strzał nie będzie kosztował więcej niż dwa, dwa i pół tysiąca złotych. Taki zestaw może nam służyć wiele lat, dostarczając niezapomnianych emocji, a przy okazji będąc poniekąd naszą małą, przenośną siłownią do ćwiczenia mięśni barków i rąk. 

Przegląd Strzelecki "Arsenał", marzec 2010

Bushnell Elite 6500 2,5-16x42 MD

Trudno znaleźć coś takiego, jak idealną lunetę do wiatrówki. Jeszcze trudniej znaleźć ideał, jeśli jeździ się na zawody HFT. Fizyki nie da się oszukać, bo albo luneta będzie miała za duży błąd paralaksy, albo będzie za ciemna, albo będzie miała za małą głębię ostrości, albo nie będzie ostrzyła od 8 m do 41. Ideału nie ma, ale kilku producentom udało się do niego zbliżyć, wypuszczając na rynek modele, które wśród strzelców HFT cieszą się sporą popularnością. Jedną z takich lunet jest Bushnell Elite 6500 2,5-16x42.
Kiedy prawie dwa lata temu kupowałem lunetę celowniczą do wiatrówki, w założeniu miała ona służyć zarówno do rekreacyjnego strzelania, jak i do startów w zawodach. Mój wybór padł na lunetę Bushnell Elite z serii 4200 6-24x40 SF. Litery SF oznaczają Side Focus, czyli pokrętło umieszczone po lewej stronie tubusa, służące do regulowania ostrości obrazu. Takie rozwiązanie cenię sobie o wiele bardziej niż regulację w formie pokrętła na obiektywie lunety, gdyż łatwiej do niego sięgnąć, a luneta z SF zwykle jest krótsza od równorzędnej z regulacją na obiektywie. Ponadto zwykle stosuję zakrywki typu flip open, a niewiele jest lunet, gdzie podczas ustawiania ostrości zakrywka się nie porusza wraz z pokrętłem.
Bushnell Elite 4200 6-24x40 SF dał mi się poznać jako luneta z dość dobrą rozdzielczością obrazu (dużo powyżej jakości lunet, takich jak Hawke, Viper czy innych popularnych), dobrą jasnością obrazu, wygodną w obsłudze, lekką i bardzo dobrze wykonaną. Miała jednak jak dla mnie dwie wady. Pierwszą był brak fabrycznego sunshadera, czyli dokręcanego na obiektyw kawałka rury, dzięki któremu w słoneczny dzień unika się refleksów świetlnych w obiektywie, a podczas deszczu nie pada na szkło. Wielu kolegów rozwiązało ten problem we własnym zakresie, jednak druga wada była o wiele gorsza. Luneta nominalnie ostrzy od 25 yd, to jest od jakiś 22 m. Oczywiście na największym powiększeniu, przy mniejszych wartościach można było dość ostro widzieć cel nawet od dziesiątego metra, jednak poniżej tej wartości obraz był już za bardzo rozmazany.
Jedno z drugim spowodowało, że zacząłem rozglądać się za nową optyką. A jako że produkt firmy Bushnell wyjątkowo przypadł mi do gustu, postanowiłem kupić lunetę z nowszej serii 6500. Ostatecznie wybrałem model z powiększeniami od 2,5 do 16, średnicą obiektywu 42 i średnicą tubusu 30 mm. Wiązało się to automatycznie także ze zmianą montażu, jako że poprzednia luneta miała średnicę tubusu 1 cal.

Pierwsze spojrzenie
Luneta przyjechała do mnie zapakowana w wielki gruby karton, wypełniony jakimiś pakułami. W środku oprócz ścinków papieru i innych odpadków było duże, czarne pudełko. O wiele większe, niż wcześniej było potrzebne przy 4200. Jest to zresztą o tyle dziwne, że luneta jest tylko nieznacznie większa, a samo dołączenie sunshadera aż tak popytu na miejsce w środku nie powinno zwiększyć. Może zatem chodzi o coś innego? Opakowanie podkreśla często klasę zawartości, a jednak linia 6500 plasowana jest o stopień wyżej od 4200 i dwa kroki dalej niż 3200. Tak czy inaczej, nie zastanawiając się dłużej nad przyczynami, dla których pudło było tak wielkie, śpiesznie wyjąłem lunetę.
Pierwsze, co zwróciło moją uwagę, to fakt, że lunety są niemal identyczne, jeśli chodzi o masę i długość. Elite 6500 2,5-16x42 waży 491 g, podczas gdy Elite 4200 6-24x40 SF waży 496 g. Długość 6500 2,5-16x42 wynosi 343 mm, Elite 4200 6-24x40 SF jest krótszy około 1 cm. Natomiast Elite 6500 wygląda jakoś poważniej, zapewne za sprawą większej średnicy tubusu, jak i z powodu wyraźnie większych pokręteł czy minimalnie większej średnicy obiektywu.
Także jakość obrazu jest moim zdaniem na porównywalnym poziomie. Rozdzielczość podczas badań laboratoryjnych na tablicach podobnych do tych, jakimi badane są obiektywy fotograficzne była minimalnie lepsza w Elite 6500 2,5-16x42, ale różnica zbyt mała, żeby można było się nią zachwycać podczas strzelania. Jasność obrazu już wyraźnie lepsza jest w 6500, większa powierzchnia szkła w obiektywie wpuszcza do środka więcej światła.
Obraz jest porównywalny, krzyż też. W obu modelach miałem krzyż typu MillDot. W 6500 kreski są minimalnie cieńsze niż w 4200, jednak znów trudno mówić o jakiejś drastycznej różnicy. Przyznam od razu, że krzyż mógłby być jeszcze cieńszy. Ten, który zastosowano, czasem bardziej przeszkadza niż pomaga i na przykład kulek od ASG, mojego ulubionego celu do „strzelań precyzyjnych”, już na 50. metrze prawie nie widać, są przesłonięte przez nitki krzyża.
To, co było lepsze w 4200, to regulacja krzyża. Jednak kliki co 1/8 MOA to dwa razy precyzyjniejsza regulacja niż co ¼ MOA, jak to jest w Elitce 6500. Można oczywiście powiedzieć, że więcej nie trzeba i kiedy ustawiamy krzyż, mając 1 mm na jeden klik, można bardzo dobrze i precyzyjnie wyzerować lubnetę. Jednak pewien niedosyt pozostał, tym bardziej, że w tubusie 30 mm większy zakres regulacji spokojnie by się zmieścił. Inna rzecz, że Elite 4200 6-24x40 SF krytykowana jest za bardzo mały zakres regulacji, co skutkuje tym, że często są kłopoty z wyzerowaniem lunety na większe odległości, do czego wymagane są specjalne montaże z mikroskosem. Cóż, klasyczne coś za coś.
Świetnie też działa regulacja korekty wzroku. Znajduje się oczywiście na okularze, a działa tak, że trzeba odrobinę poluzować jeden pierścień, następnie wyregulować ostrość i dokręcić pierścień. Nic dodać, nic ująć.
Luneta może się podobać. Czarny, lakierowany proszkowo matowy tubus, do tego złote oznaczenia modelu i złote logo Bushnella na pokrętle paralaksy są bardzo eleganckie. Wykończenie jest wysokiej klasy, nie ma żadnych niedokładności, czy to w malowaniu, czy spasowaniu elementów. Producent pozycjonuje lunety z serii 6500 na najwyższej półce wśród swojego asortymentu i to widać, gdy weźmie się lunetę do ręki.
Jedno, co może przysporzyć pewnych trudności, to stosunkowo mała odległość między rozszerzeniem na obiektyw a rozszerzeniem na okular. Ten kawałek prostej rury tubusu ma tylko 127 mm, co wobec 200 mm w Elicie 4200 6-24x40 SF stanowi sporą różnicę. Może się okazać, że aby zamocować lunetę, trzeba mieć specjalny montaż z przedłużonym ramieniem, na przykład firmy BKL model 302.
Lunety z serii 6500, podobnie zresztą jak z poprzedniej 4200, mają szkła pokryte specjalną powłoką, zwaną przez producenta Rain Guard. W skrócie, ma to polegać na tym, że w lunecie będzie widać cel nawet wówczas, gdy napada na szkła deszcz. W 6500 nie miałem okazji przetestować tego wynalazku, ale w 4200 działał i choć oczywiście obraz nie był krystalicznie czysty jak na suchych szkłach, to jednak było widać więcej niż w lunetach bez takich powłok.
Jaką jeszcze da się zobaczyć różnicę? Cóż, Elite 6500 2,5-16x42 ma wyraźnie większe pole widzenia niż 4200 6-24x40 SF.

Zerowanie i strzelanie
Kiedy już zamontowałem lunetę na karabinku i wstępnie wyzerowałem, przyszedł czas na dokładne ustawienia. Postanowiłem wyzerować ją na 20 m. Taka odległość wydała mi się idealna, ze względu na pewne wytyczne regulaminu zawodów HFT, dotyczące wielkości stref kill zone czy odległości, na jakich mogą stać figurki FT. Po zakończeniu sezonu muszę stwierdzić, że chyba dobrze dobrałem wartości.
Samo zerowanie jest bardzo łatwe. Należy odkręcić zakrywki na wieżach, następnie kręcić pokrętłami według wskazań naznaczonych na wieżyczkach. Kliki są wyraźne, pokrętła chodzą z lekkim, wyczuwalnym oporem, ale nie trzeba wkładać w obracanie nimi zbyt dużo siły. Najlepsze jest zerowanie lunet, w mojej ocenie to swoiste mistrzostwo świata – wystarczy lekko odciągnąć pokrętło, ustawić żądaną wartość na podziałce i puścić. Rewelacja, nie potrzeba do tego żadnych kluczy, nie ma żadnych dodatkowych zakrętek, niczego zbędnego.
Po wyzerowaniu przyszedł czas na ustawienie takiej wartości ostrości obrazu, by w miarę ostro i wyraźnie widzieć cały tor FT. Taką wartość znalazłem, ustawiając paralaksę na 20 yd, to jest około 18 m. Figurki na 8. metrze są dość wyraźne, by bez problemu dało się zobaczyć strefę kill zone, podobnie jest z figurkami na 41. metrze. A to wszystko przy powiększeniu razy dziesięć. Przy takiej wartości powiększenia w lunecie występuje tak zwany true MillDot, czyli wyskalowanie odległości między kropkami naniesionymi na krzyżu.
Co znaczy w miarę ostro i wyraźnie? Luneta ma bardzo dobre szkła. Widać w nich wszystko co trzeba, można liczyć liście na drzewach odległych o setki metrów, dobrze widać ciemną, nieodmalowaną killzonę na ciemnych figurkach stojących w cieniu. Obraz jest wyraźny i czysty zarówno na środku, jak i na obrzeżach, dystorsja (zakrzywienie obrazu na krawędziach) właściwie nie występuje. Na zawodach można docenić stosunkowo szerokie pole widzenia, trochę ponad 2 m na dystansie 100 m przy powiększeniu x16.
Oczywiście są lunety z jeszcze lepszym obrazem, ale muszę powiedzieć, że Bushnell Elite 6500 2,5-16x42 nie ma się czego wstydzić.
Luneta celownicza przeznaczona do strzelania z wiatrówki, a już szczególnie luneta dla zawodnika, nie może mieć dużego błędu paralaksy. Inaczej strzelec, który ma kłopot z prawidłowym i powtarzalnym złożeniem się do strzału, będzie miał problem z osiągnięciem dobrego skupienia na tarczy czy z położeniem pozornie prostej figurki na torze HFT. Jak to jest z Bushnellem?
W modelu 2.5-16x42 błąd oczywiście występuje, ale nie jest duży, a co najważniejsze łatwo go okiełznać. W skrajnych przypadkach, podczas strzelania na 10 m można się pomylić i spudłować około 1 cm, jeśli oko za bardzo przesunie się w bok z osi optycznej lunety. Jednak trzeba się postarać, żeby to zrobić, bowiem obraz w lunecie bardzo szybko się zaciemnia. Po założeniu „świńskiego ucha” błąd zostaje praktycznie wyeliminowany.
Niezbędnym akcesorium okazał się sunshader i dopiero po założeniu go na nową lunetę zrozumiałem, jak bardzo mi go brakowało wcześniej. Przykład? Na zawodach FT/HFT w Zbicznie organizatorzy ustawili figurkę w cieniu hangaru. Dodatkowo była piękna pogoda, a słońce świeciło znad hangaru niemal prosto w obiektyw lunety. Wielu kolegów posiłkowało się pomocą innych uczestników, którzy próbowali tak stanąć, by choć troszkę ocienić obiektyw lunety zupełnie oślepionego strzelającego zawodnika. Mnie ten problem właściwie nie dotyczył – z jednej strony sunshader, z drugiej (na okularze) gumowa osłona (tak zwane świńskie ucho) spowodowały, że widziałem cel bardzo wyraźnie, bez korzystania z pomocy kolegów.
Niestety, tę osłonę trzeba już kupować osobno. Podobnie jak zakrywki typu flip open, bowiem Bushnell sprzedawany jest z zakrywkami na gumce (tak zwane stringi), które choć spełniają swoją funkcję podczas transportu, to na zawodach są trochę niepraktyczne.

Podsumowanie
Luneta sprowadzana prywatnie zza oceanu kosztuje około 1600–1800 zł (w zależności od sklepu i kursu dolara). Polski dystrybutor, zależny od dość specyficznej polityki firmy Bushnell i sporej różnicy cen między lunetami kupowanymi w Europie i w Stanach Zjednoczonych sprzedaje Bushnell Elite 6500 2,5-16x42 za ponad 2500 zł. To dużo. Za te pieniądze można już kupić niemal kultową wśród strzelców HFT lunetę Lightstream. Wydaje mi się jednak, że Bushnell wart jest swojej ceny. Bardzo wysoka jakość wykonania, bardzo dobre parametry optyczne, spory zakres regulacji krzyża i wyjątkowa użyteczność tej lunety na zawodach HFT, czyni z niej bardzo ciekawą pozycję na rynku. Widać to zresztą na torach zawodów HFT, gdzie ten model jest coraz bardziej popularny.
Na dodatek można kupić ją w kilku wersjach. Jedną z nich jest opisywany egzemplarz z krzyżem typu MillDot. Jednak wybrać można także krzyż typu duplex lub DOA. Ten trzeci to nowy patent Bushnella, polegający na tym, że krzyżem można mierzyć odległość od celu, wykorzystując do tego poziome kreski krzyża. Co prawda w materiałach reklamowych poziomymi kreskami ma się mierzyć odległość od jelenia na podstawie odległości między jego rogami, ale wydaje mi się, że równie dobrze zamiast poroża można mierzyć wielkość stref KZ. Ja jednak wolę krzyż MillDot.

Przegląd Strzelecki "Arsenał", listopad 2009