piątek, 30 września 2011

Paskuda custom

Kiedy ostatecznie rozstałem się z angielską piękną wiatrówką Daystate Mk 4 i postanowiłem kupić austriacki wytwór o nazwie Steyr LG 100, wciąż nachodziła mnie tylko jedna myśl: może to jest i dobra wiatrówka. Ale czemu taka brzydka? Od pierwszych chwil, gdy tylko stałem się jej posiadaczem, kombinowałem, co tu zrobić, żeby wyglądała trochę inaczej.
O karabinku Steyr LG 110 już pisaliśmy na łamach ARSENAŁU (7/18 2005). Paweł Papis opisywał jednak wersję LG 110 FT, droższą i cięższą, przeznaczoną dla strzelców startujących na zawodach w kategorii FT 1. Mnie zaś bardziej zainteresowała wersja LG 110 HP, gdzie litery HP są skrótem od High Power, choć przez niektórych rozwijanych jako „Hiper Paskuda”.
I rzeczywiście – karabin może się podobać zwolennikom nowoczesnych technologii, jednak miłośnicy tradycyjnej broni patrzą na steyra z pewnym niedowierzaniem, a często i odrazą. Aluminiowe łoże, stalowa, niklowana lufa. Parę plastikowych elementów, do tego drewniana kolba, ale pomalowana na czarno lakierem sprawia wrażenie, jakby była z plastiku. Karabiny sprzedawane są w kilku wariantach kolorystycznych. Osada może być srebrna lub czarna. Kartusz na sprężone powietrze może być srebrny, czarny lub niebieski, choć ostatnio spotkałem się też z czerwonym, być może robionym na specjalne zamówienie pewnej znanej zawodniczki. Lufa przeważnie jest srebrna, niklowana, ale zdarzają się też czarne – na zamówienie lub przejęte wprost z wersji LG 110 HP Hunting.
Innymi słowy karabin może być cały srebrny z czarną kolbą, srebrny z niebieskim kartuszem i czarną kolbą, cały czarny albo w każdej dowolnej konfiguracji. O ile uda się taki zamówić, bowiem steyr jest ciekawym karabinkiem w Polsce nie tylko dlatego, że celnie strzela. Jest to karabin, który właściwie nie ma systemu dystrybucji. Nie ma sklepu, do którego można pójść, wziąć z półki i przymierzyć się do niego. Polski dystrybutor, Ostrowski Arms, co prawda sprzedaje karabinki i akcesoria, ale nie w sklepie, tylko z dowozem do klienta albo pocztą...
Mnie się udało, nie powiem, wszystko się odbyło miło i szybko. Karabin przyjechał do mnie do redakcji i tak stałem się właścicielem srebrnego LG 110.

Pierwsze próby
Karabin sprzedawany jest w czarnym plastikowym futerale, który wyglada ładnie i solidnie, jednak jego przydatność jest wątpliwa. Wystarczy założyć jakąś duża lunetę z bocznym kołem albo na wysokim montażu i karabin przestaje się mieścić w środku. Oprócz karabinu w futerale miałem jeszcze zestaw kluczy do regulacji tego i owego, i końcówkę do ładowania kartusza. Powinna też być instrukcja z testową kartą przestrzeleń (seria dziesięciu strzałów pokazująca skupienie), ale jakoś nie dojechała wraz z karabinkiem, ani nigdy później…
Oprócz tego był jeszcze certyfikat, w którym stwierdza się, że karabin nie jest bronią, gdyś energia strzału nie przekracza 17 J.
Karabin ma dość szczególny wygląd. Jak już wspomniałem, stałem się właścicielem wersji srebrnej. Karabin, wbrew temu, że wygląda jak kawał spawanej rury, jest dość lekki, nawet lżejszy do Daystate Mk 4. Dość wygodnie się też go trzyma, choć trzeba się przyzwyczaić do trzech rzeczy.
Po pierwsze, pod osadą wzdłuż lufy biegnie szyna. Można dzięki niej przymocować do karabinki bipod, albo palmrest, podstawkę, bączek do pasa czy latarkę na specjalnym montażu. Szyna może nie wrzyna się w dłoń trzymającą karabin, ale trzeba się z nią oswoić.
Po drugie, osada jest aluminiowa. Latem nie ma to większego znaczenia, ale gdy jest zimno, lepiej ją trzymać przez rękawiczkę. Dłoń o wiele szybciej marznie, niż podczas strzelania z karabinka w drewnianej czy choćby nawet plastikowej osadzie.
No i na koniec – w tym karabinie właściwie nie ma baki. Z tyłu mocowana jest kolba w jednym kawałku
z chwytem. Chwyt jest równie wygodny dla osób leworęcznych, jak i praworęcznych. Albo równie niewygodny, zależy, jakie wyznaczymy standardy ergonomii. Z początku uwierał mnie trochę, jednak już po kilkunastu strzałach uznałem, że może w tym szaleństwie jest metoda. Wyprofilowanie umożliwia pewny i powtarzalny chwyt, a przecież właśnie o to chodzi. Podobnie jest z baką – karabin właściwie jest jej pozbawiony. Strzelanie z lunetą na wysokim montażu nie należy do wygodnych, policzek niemal wisi w powietrzu. W tym momencie pod względem ergonomii zdecydowanie wygrywa wersja LG 110 FT, gdzie wysokość i kąt nachylenia baki mogą być regulowane. W HP nie ma takiej możliwości. A szkoda, w przypadku gdy luneta charakteryzuje się dużym błędem paralaksy można się pomylić podczas strzelania i spudłować pozornie łatwy cel.
W „hapeku” regulować za wiele nie można. Właściwie tylko spust i prędkość początkową. Za to jak przyjemna może być taka regulacja… Zacznę od spustu. Język spustowy mocowany jest na ramieniu. Istota tego rozwiązania polega na tym, że możemy je przykręcić na prawej lub lewej prowadnicy tego ramienia, bliżej lub dalej od chwytu. Efekt? Każdy może dobrać optymalne dla siebie ustawienie – i praworęczny, i mańkut, i pianista z długimi palcami, i piekarz z łapami jak niedźwiedź, nawet E.T. też dałby radę. Regulować też można długość drogi pierwszego stopnia, siłę nacisku. W wersji HFT w tym miejscu zakres regulacji spustu się kończy, w FT jeszcze można sam język opuścić i przekręcić w pionie i poziomie. Jednym słowem – bajka.
Regulacja prędkości wylotowej też jest bardzo prosta. Trzeba tylko odkręcić śrubę i zdjąć chwyt, potem odsłonić mechanizm śruby regulacyjnej i gotowe. Dokręcając śrubę, podnosimy prędkość wylotową, odkręcając, osłabiamy karabinek. Dzięki regulatorowi prędkość strzałów jest bardzo stabilna, na ważonym i smarowanym śrucie różnica w prędkości między jednym a drugim strzałem nigdy nie wyniosła więcej niż 1 m/s, a to zdecydowanie zbyt mało, żeby odczuć to później na tarczy, choćby ustawionej na pięćdziesiątym metrze. Ważne też jest, że karabin trzyma prędkość właściwie przez cały czas, gdy tylko ma odpowiednie ciśnienie powietrza w kartuszu.
Kartusz ładuje się wykręcając go z karabinka i mocując do butli nurkowej przez specjalną końcówkę do ładowania. Steyr sprzedawany jest wraz z końcówką na butle 200- barowe. Oczywiście można ładować karabin z butli o takim ciśnieniu, jednak jest to dość niepraktyczne. Zdecydowanie na dłużej starczy powietrza w butli nurkowej 300 barów, ale żeby z takiej butli móc zatankować kartusz steyra, trzeba mieć inną końcówkę lub przejściówkę. Kosztuje kilkadziesiąt złotych, a ułatwia życie. Taka końcówka była moją pierwszą inwestycją dodatkową. Ale nie jedyną.
Drugą był tłumik. Zamówiony u kolegi poznanego na forum internetowym, miał na celu obniżyć dźwięk strzału i poprawić wygląd. Steyr ma standardowo dość krótką lufą, która niewiele wystaje poza obrys kartusza. Ma to swój sens. Karabin dzięki temu ma bardziej kompaktowy charakter, jest składny i łatwiej nim manewrować w terenie, zwłaszcza między drzewami. Jednak moje doświadczenia wskazują, że czasem warto mieć dłuższą lufę w karabinku, dzięki czemu łatwej zająć zgodną z regulaminem pozycję strzelecką na torze HFT. Jednak tłumik przede wszystkim miał tłumić i poprawić wygląd. Wojtek osiągnął to, budując tłumik, będący jednocześnie atrapą separatora. W środku zachował budowę klasycznego trójkomorowego tłumika na wiatrówkę, a na jego końcu nawiercił kilka otworów, przeprowadził rurkę, którą leci śrut i tę dodatkowo też nawiercił. Wiele osób pytało się mnie, czy prawie separator poprawia skupienie? Myślę, że nie, w każdym razie nie zauważyłem lepszych wyników na tarczy, ale też trudno byłoby zauważyć poprawę skupienia, gdy na 40 m karabin w serii dziesięciu strzałów wycina jedną dziurę śrutem JSB Exact 4,50. Myślę więc, że nie poprawia, ale też nie psuje. A tłumi. Choć nie zupełnie i takie zresztą było założenie. Steyr ma dość paskudny dźwięk strzału. Karabin w dużym stopniu wykonano z aluminium, dźwięk sprężyny zbijaka, który rozlega się po naciśnięciu spustu jest brzydki. Tłumik miał stłumić strzał (jeden z najgłośniejszych w wiatrówkach limitowych, jaki słyszałem), ale tylko o tyle, żeby jeszcze choć odrobinę zagłuszał dźwięk sprężyny zbijaka.
I to się Wojtkowi udało osiągnąć.
Tłumik nasuwany jest na lufę i montowany dodatkowo dwiema śrubami. Minus takiego rozwiązania jest jeden – karabin z tłumikiem już się w fabrycznym futerale nie ma szansy zmieścić.
Namnożyło się ostatnio steyrów na torach zawodów w Polsce. A każdy wygląda prawie tak samo, srebrny lub czarny, z przewagą tych srebrnych. Tu nie ma miejsca na jakieś różnice w usłojeniu drewnianej osady. Każdy srebrny. Co zrobić, żeby się nie pomylić, nie wziąć przypadkiem karabinka kolegi? Chyba najlepiej jest podpisać. Ale przecież nie flamastrem, jest trwalszy sposób.
Trzeba było w tym celu poprosić innego kolegę z forum, Darka, o wykonanie nowego zakończenia rączki przeładowania karabinka. Klasyczna dźwignia side-lever w oryginale zakończona jest plastikową czarną rączką. Darek wykonał na wzór i podobieństwo nową z aluminium. Pozostawił ją srebrną, dodatkowo stosując font podobny do firmowego, wygrawerował na niej mój Nick z forum internetowego iweb, poświęconego strzelectwu. Teraz już się nie pomylę.
Trzecim, drobnym elementem, także wykonanym ręcznie, był bączek do pasa. Znów robota Wojtka. Bączek montowany na szynę montażową wyfrezowaną w osadzie łatwo zdemontować, a w razie potrzeby przesunąć do przodu lub do tyłu, można do niego przymocować bipod.
Na tym zakończył się pierwszy etap prac.


Kolejne stopnie
Udział w zawodach pucharu PFTA daje olbrzymie doświadczenie. I nie chodzi tylko o samą umiejętność strzelania. Człowiek zyskuje także wiedzę na temat swoich potrzeb i oczekiwań względem sprzętu.
Cały sezon 2008 przeżyłem na zawodach, nosząc karabin w pokrowcu. Powód był prosty i dość prozaiczny. Nie chciałem wiercić otworów w osadzie, żeby zamontować bączek do pasa. Szkoda mi było pięknego orzechowego drewna.
W przypadku steyra montaż pasa nie wymaga wiercenia otworów. Z jednej strony mamy kolbę z wielkich uchem, do którego można pas przyczepić, z drugiej miałem bączek wykonany przez Wojtka i sprawa wydawała się zamknięta. Jednak zawody trwają kilka godzin. Owszem, pas jest wygodny, karabin dość lekki, jednak noszenie wiatrówki ważącej z lunetą i przyległościami około 4 kilogramów przez 6 godzin po lesie pod koniec dnia do najprzyjemniejszych nie należy. Odłożyć karabin w trawie albo w błocie? Nie, to kiepski pomysł. Odstawić też nie ma jak. Czy jednak rzeczywiście?
Szybko okazało się, że Wojtek potrafi nie tylko wykonać prosty tłumik czy bączek mocowany do szyny, ale także skopiować i poprawić bipod, wykonywany przez pewną niemiecką firmę. Modernizacja markowej konstrukcji polegała na poprawie działania, a także wkręceniu w blok montażowy bączka do pasa. Dzięki temu stary mogłem wykręcić, nowe ustrojstwo założyć i dziś, jak mi się nie chce stać z karabinem na ramieniu, to w każdej chwili mogę go odstawić gdzieś na boku tak, by nikomu nie przeszkadzał.
W końcu postanowiłem zawalczyć z błędem paralaksy w lunecie i problemem ze złożeniem się do lunety. Niska baka coraz bardziej mi doskwierała, zwłaszcza, że na zawodach wiele celów ostrzeliwuje się w górę lub z góry, a w takich warunkach trudno zachować powtarzalność postawy.
Pierwszą próbą ograniczenia błędu paralaksy było kupno „ucha”. To kawałek gumy, montowany na okularze lunety. Właściwie zamontowany sprawia, że patrzymy w lunetę przez swego rodzaju tunel. Kilkadziesiąt złotych, a szybko wyczułem różnicę i doceniłem komfort strzelania ze zwiększoną powtarzalnością. Jednak czułem, że to jeszcze nie jest to, o co chodziło.
Koniec końców przyszedł czas na istotniejsze zmiany. I znów kolega Darek stanął na wysokości zadania. Zamówił na moje potrzeby system regulacji baki (także owoc polskiego rzemiosła, firmy MT) oraz regulowaną na wysokość stopkę Morgana. Sam wykonał resztę, czyli nową drewnianą kolbę do Steyra. Nie obeszło się bez kilku kłopotów. Na przykład trzeba było dorobić nową śrubę mocującą, bowiem oryginalna z jakichś powodów nie pasowała. Ja sam parę tygodni poświęciłem na dopasowaniu chwytu, szlifowaniu, wreszcie lakierowaniu na czarno kawałka drewna. Założenie było takie, jakie zapewne przyświecało producentowi – kolba ma być niewrażliwa na warunki atmosferyczne i drobne urazy mechaniczne. Po trzech warstwach różnych lakierów dziś wiem, że to się udało – kolba jest zupełnie niewrażliwa na wodę, a i zarysować ją jest bardzo trudno. Najpierw dwie warstwy lakieru do drewna, nakładane pędzlem, a kiedy już niemal zasychał, dodatkowo ugniatane suchym pędzlem dla uzyskania charakterystycznej nierównej powierzchni. Później położyłem jeszcze jedną warstwę, ale tym razem lakieru do metalowych bram i furtek o wysokiej odporności na zarysowania.


Więcej i więcej
Czy to koniec zmian? Zdecydowanie nie. To wciąga. Ulepszanie karabinka stało się ciekawszym zajęciem, niż samo strzelanie z niego. Przyznam się, że strzelanie ze steyra robi się nudne – jeśli się zna odległość do celu i to, jaką trzeba wziąć poprawkę w lunecie, i jeśli akurat nie wieje huragan, to właściwie zawsze się trafia w cel. Ostatecznie nie bez powodu karabin cieszy się opinią celnej bestii
i wiele osób stara się go kupić, pomimo kłopotów z dystrybucją w Polsce. Ale zawsze można coś poprawić.
Nowa kolba, mimo że bardzo dobrze wygląda i dość dobrze leży, jeszcze mnie nie do końca satysfakcjonuje. Popełniłem błąd, prosząc Darka o ryflowanie powierzchni pod palcami. Nie chcąc zepsuć jego pracy, wszelkie poprawki, jakich tam dokonywałem, musiałem ograniczyć, żeby nie zepsuć efektów wizualnych jego pracy. Innymi słowy chwyt jest wygodny, ale jeszcze nie tak, jakby mógł być. Dlatego też myślę nad tym, żeby przerobić oryginalną kolbę, wycinając z niej klocek drewna, który po założeniu mechanizmu od MT będzie z powodzeniem pracował jako regulowana na wysokość baka. To na początek. Kolejnym etapem będzie zapewne przeróbka spustu, a dokładnie wykonanie nowego języka spustowego, regulowanego tak jak w wersji LG 110 FT dodatkowo w dwóch płaszczyznach.
Co jeszcze można zmienić? Właściwie od tego można było zacząć – kolor! Aluminium można anodyzować na kilka kolorów, może się więc kiedyś okazać, że mój steyr będzie zielony.


Podsumowanie
Karabin Steyr 110 HP pozornie jest zamknięta konstrukcją. Lekki, składny, z regulowanym spustem i wystarczy. Jakby się jednak zastanowić, możliwości jego tuningu są niemal nieograniczone. Od zakładania prostych dodatków, przez bardziej rozbudowane, aż po całkowitą zmianę koncepcji. Są też koledzy, którzy wykonują pełne drewniane łoże do tych karabinków.
Dzięki kilku kolegom stałem się właścicielem wiatrówki, która nie tylko jest celna, ale także wyróżnia się z tłumu wielu innych, takich samych srebrnych zimnych i wydawało by się – bezdusznych urządzeń strzelających. Paskuda, którą kiedyś kupiłem, dziś wciąż się rozwija. Motylem nie zostanie, to pewne, ale wydaje mi się, że warto było tchnąć w nią trochę ducha.


Przegląd Strzelecki "Arsenał", październik 2009