piątek, 28 października 2011

Wiatr ze wschodu

















Rosyjska myśl techniczna zwykle kojarzy się z kopiowaniem sprawdzonych wzorców, wystarczy wymienić chociażby samochody Pobieda i samoloty Tu-154. W przypadku broni najsławniejszy karabin AK 47 przynajmniej z zewnątrz jako żywo przypomina niemiecki Sturmgewehr z czasów II wojny światowej. Czasem jednak myśl braci ze Wschodu idzie w innym kierunku niż ogólnoświatowe trendy. Tak było z radzieckimi czołgami, dziś podobnie jest z rosyjskim śrutem do wiatrówek.

Kiedy spotkałem się z propozycją testu śrutów Kwintor, wpadłem w przerażenie. Oczami wyobraźni widziałem coś na kształt śrutu Apollo, gdzie żaden pocisk nie jest podobny do drugiego, a powtarzalność produkcji nie jest znana nawet jako hasło marketingowców zatrudnionych przez producenta do głoszenia chwały produktu. Myślałem też, że będzie to śrut, który albo zapcha mi lufę, albo zniszczy gwint, albo będą to takie wynalazki, jak śrut wybuchający, gdzie odrobina piorunianu rtęci na główce tworzy niezapomniane widowisko z cyklu „światło i dźwięk” podczas zabawy. Zabawy, bowiem nie będzie co liczyć na celne strzelanie z czegoś, co tylko z nazwy jest śrutem.

Pomyliłem się. Trochę, ale jednak się pomyliłem. Ocenę ogólną produktów Kwintor pozostawię na koniec, jednak już na wstępie trzeba jasno powiedzieć – nic się nie zakleszczyło w lufie, gwint pozostał nieuszkodzony, zabawa była przednia. A co do celności, to wobec niskich oczekiwań, byłem raczej pozytywnie zaskoczony. Choć również na wstępie trzeba powiedzieć, że szkoda Kwintora na tarcze, podobnie jak szkoda pocisków ze zubożonym uranem na strzelanie do wiewiórek.

Wszystkie Kwintory pakowane są w praktyczne plastikowe płaskie pudełka. Szkoda, że nie są zakręcane, jednak i tak są o niebo lepsze niż standardowa puszka, choćby z tej przyczyny, że łatwo je zamknąć i nie otworzą się same w kieszeni.

Drotik
Zacznę od największego cudaka w tym teście. Pamiętają Państwo czasy głębokiej komuny, gdy w wesołych miasteczkach można było ustrzelić na strzelnicy wiatrówkowej pluszowego misia albo czerwony balonik? Co prawda rzadko się tam bawiłem i nigdy nie ustrzeliłem dość punktów na misia, ku ogromnemu żalowi mojej ówczesnej kilkunastoletniej narzeczonej, jednak jakiś ślad w pamięci po takich strzelnicach pozostał. Chodzą nawet słuchy, że te obwoźne strzelnice funkcjonują po dziś dzień i wciąż są misie.

Pocisk wsadzany wówczas do lufy przypominał lotkę od dmuchawy Indian Amazonki – z przodu grot, z tyłu piórka. Leciało to bez ładu i składu mniej więcej w kierunku celu. Takie pociski wciąż można kupić, bodajże nazywają się strzałki. 

Drotik jest zdecydowanie formą rozwojową tamtych konstrukcji. Odporny na warunki atmosferyczne, bowiem nie ma z tyłu piórek. Całość przypomina bardziej bełt kuszy – w plastikowym długim trzpieniu osadzono miedziany grot. Pocisk jest równie morderczy, co bełt wystrzelony z kuszy. Lufę opuszczał z prędkością około 270 m/s, a siłę przebicia ma tak ogromną, że gdy z kilkunastu metrów strzeliłem w dębową deskę, wbił się tak głęboko, że widać było tylko ostatnie dwa milimetry plastikowego stabilizatora. Biorąc pod uwagę, że całość ma około 3 cm długości, to wynik jest więcej niż zadowalający.

Celność? Bez przesady – ten pocisk został zaprojektowany z myślą o głębokiej penetracji celu, celność ma w tym momencie mniejsze znaczenie. To, że pocisk przechodzi na wylot przez trzy jabłka i kartofel całkowicie przyćmiewa fakt, że w tarczę na 30 m trafić łatwo, ale raczej w ósemkę lub dziewiątkę, dychę pozostawia dla innych produktów. 

Tornado
Mój ulubieniec. Śrut niepodobny do niczego. Wydawałoby się, że zrobienie czegoś innego niż produkty konkurencji jest w tej dziedzinie niemożliwe, a jednak. Ołowiana kulka, średnicy około 2 mm została zatopiona w plastikowej osnowie. Niby nic nowego, można powiedzieć, przecież już od lat na rynku są śruty typu High Power z takim właśnie rozwiązaniem. A czy na brzegu plastikowej główki zrobiono na nim nacięcia w formie blanek na murach obronnych? Kiedy stoi się obok linii strzelania, słychać jak śrut gwiżdże podczas lotu niczym nurkujący Stukas. Śmiesznie też wygląda ślad po pocisku na tarczy, bowiem dziura jest dość regularna, ale wokół niej widać odciśnięty kształt przypominający koło zębate. 

Śrut jest lekko podkalibrowy. O ile wsadzany do lufy wiatrówki sprężynowej nie stanowi problemu, o tyle z magazynka HW 100 wylatywał i potrafił się zaklinować. Szkoda, bowiem celność nie była najgorsza i ze sprężynowej HW 100 wystrzelałem 90 punktów na 100 na dystansie 40 m. Wcześniej jednak trzeba było na nowo wyzerować lunetę, bo śrut, choć dużo lżejszy od JSB (a na tym śrucie zerowałem przyrządy celownicze), spadał dużo niżej. Cóż, z pewnością pogorszenie balistyki to cena, jaką należy zapłacić za niepowtarzalne zjawisko, jakie robią gwiżdżące pociski. 

Penetracja jest na średnim poziomie. O ile przez deskę dębową pocisk nie ma dość energii, żeby się przebić na 20 m, o tyle z jabłek robi jabłecznik, a z kartofli purée ziemniaczane. 

Tornado Magnum
Zawodnik wagi piórkowej z piorunującym uderzeniem Marka Tysona. Występuje w dwóch wariantach – dłuższej i krótszej. Zasadniczo jest to wersja rozwojowa wspomnianych wcześniej śrutów typu High Power. W plastikowej osnowie zatopiony jest grot. W odróżnieniu jednak od śrutów HP tutaj grot nie jest ani stalowy, ani miedziany, tylko ołowiany. Pociski są ciężkie, wariant krótszy waży 0,58g, dłuższy aż 0,78g. Aż strach pomyśleć, ile by to ważyło, gdyby nie plastikowa osnowa. 

Wada? Cóż, znajdzie się kilka. Największą jest to, że długi za żadne skarby nie mieścił się do magazynków w HW 100, AirArms S 410 i tych standardowych 16-strzałowych FX. Krótszy mieścił się co prawda, ale przesuwał bardzo ciężko i w każdej chwili groził jakimś zacięciem. 

Trudno też mówić o powtarzalności produkcji, bowiem widać gołym okiem wyraźne nadlewki z formy, zarówno na plastiku, jak i na ołowianej części pocisku. Śrut jest jednak na tyle ciężki, że strzelaniem nim z limitowej wiatrówki na większe odległości nie ma większego sensu z powodu dość dużego opadu. Na 30 m okazał się nad podziw celny, niszcząc tarczę w okolicach dziesiątki, a także deskę do której była przyczepiona. Owszem, ołowiana główka nie jest tak twarda jak miedziana w Drotiku, a pocisk nie wbija się na 3 cm w dębową dechę. Wbija się na jakieś 2 cm co i tak wystarczy, żeby podczas strzelania na działce do celów różnych narazić się żonie za przestrzelenie ulubionej donicy na kwiatki. Jak sama nazwa wskazuje, mamy tu do czynienia z tornadem w wersji magnum, więc lepiej uważać, w co się celuje, bo skutki mogą być przykre.

Alfa
Mieli Państwo kiedyś w rękach śrut marki Kovohhute? Jeśli tak, to w tym miejscu proszę przejść do dalszej części tekstu, gdzie opisuję śrut Beta. 

Jeśli nie, to tytułem wstępu: śrut Kovohute to wyrób czeskiej firmy, która robi śrut od lat. Słynie z tego, że jest dobry i tani, a że coś takiego w przyrodzie poza tanim winem nie występuje, przyjmijmy zatem, że to śrut tani. Wsadzić do lufy się da? Da. Wystrzelić bez ryzyka zacięcia? A i owszem. Trafi, gdzie miał trafić? Z dokładnością centymetra na 40 m pewnie tak, na więcej bym nie liczył. Warto też razem ze śrutem kupić mydło i zapewnić sobie dostęp do bieżącej wody, bowiem śrut brudzi palce. Zapewne również lufę. 

Tyle o Kovohute. A Alfa? Brudzi palce, da się trafić w cel wielkości nakrętki od plastikowej butelki z odległości 40 m. Do tarczy nie ma co strzelać, bo śrut z płaską główką i ryflowanym kielichem na taką odległość celnie nie ma szans polecieć. Do 15 m i owszem, choć z pewnością na olimpiadzie tego śrutu nie zobaczmy. 

W deskę się źle wbija, bo jest wykonany z raczej miękkiego stopu, jednak płaska główka robi piękną sieczkę z owoców i innych celów delikatniejszych niż drewno. Doskonały do drylowania wiśni – trzeba położyć owoce na desce kilkanaście metrów od stanowiska strzeleckiego, następnie strzałami kolejno wystrzeliwać z nich pestki. Tylko nie polecam konsumpcji wiśni po strzelaniu, bo istnieje zagrożenie zachorowania na ołowicę. 

Śrut Alfa to produkt z niskiej półki, poprawny i bez wodotrysków. Gdyby nie brudził palców, pewnie dałbym mu wyższą notę, jednak myśląc o czyszczeniu lufy po strzelaniu, nie wypada mi powiedzieć więcej niż dwa słowa: może być.

Beta
Jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B, a po Alfie następuje Beta. Śrut obdarzony wszystkimi wadami i zaletami poprzednika. Z tą różnicą, że jako śrut ciężki będzie też odpowiedni do drylowania mirabelek i małych śliwek węgierek. Od Alfy różni się masą i kształtem główki, wokół której ma dwa pierścienie, a nie jeden. Kielich jest ryflowany, główka płaska, celność na podobnym poziomie, przebijalność deski troszkę lepsza. Masakruje jabłka i ziemniaki w stopniu dużym, niestety podobnie jak lżejszy brat pozostawia osad na palcach.

Kwintor
Przyznam się, że bardzo długo myślałem nad tytułem tego artykułu. Myśli krążyły wokół postaci Kwinto z filmu Vabank, budziły się także skojarzenia z powiedzeniem „nos na kwintę”. Niestety, nic nie wymyśliłem i tytuł jest nudny, a nazwa Kwintor pozostanie bez komentarza. Nawet nie będę sprawdzał, co to oznacza po rosyjsku. 

W każdym razie śrutów o tej nazwie dostałem do ręki pięć. Nie śrucin oczywiście, tylko pięć rodzajów pocisków. Każdy inny i każdy na swój sposób ciekawy.

Pierwszy z nich jako żywo przypomina śrut JSB Exact Express. Ma zaokrągloną główkę, jest dość krótki. Jednak przewyższa masą Express, bo waży 0,53g, czyli niemal tyle, co zwykły JSB Exact. Niestety, nie może się z nim równać pod względem wykonania, wyraźnie widoczna linia spawu na kielichu ma swój wpływ na tor lotu pocisku, skutkując pogorszeniem celności na większe dystanse. Z drugiej strony kształt główki zdaje się wskazywać, że właśnie do strzelania na większe odległości ten śrut został stworzony. Sprawdza się na 30 m. Jeśli zależy nam na bardzo dobrym skupieniu powyżej tej odległości, to lepiej pomyśleć nad inną amunicją. Śrut ma bardzo delikatny szpic na końcu główki i o dziwo – nie brudzi rąk. 

W przeciwieństwie do drugiego rodzaju amunicji o wdzięcznej nazwie Kwintor. Ten także przypomina trochę z wyglądu JSB Exact Express. Masę ma identyczną, różnice można zauważyć w kształcie główki, która tu jest bardziej spłaszczona i właśnie w rodzaju stopu użytego do produkcji. Brudzi palce, zapewne także warto czasem po nim wyczyścić lufę. Celność pozostaje na podobnym, raczej średnim poziomie, dość miękki śrut w deskę się wbija, wiadro przestrzelił z 15 m, prawdziwy lwi pazur pokazuje podczas strzelania do celów nabytych w sklepach warzywno-owocowych. Sałatka z pomidorów to jego specjalność.

Trzeci i czwarty Kwintor to kolejne wariacje na temat kształtu główki. Trzeci jest płaski, a czwarty typu szpic. Jednym słowem trzeci bardziej się nadaje do strzelania do tarczy na małe odległości, choć z celnością różnie bywa, czwarty w zamyśle człowieka, który wymyślił szpic w śrucie, służy do przebijania. Czego? A co tylko dusza zapragnie. Może być wiadro, skoro wcześniej już podziurawiłem Tornadem, to co mi zależy. Może być gliniana donica. Jedynie z drewnianym krzesłem ogrodowym średnio sobie radził, zapewne za sprawą miękkiego stopu. 

Co ciekawe, te śruty też są wykonane z dwóch różnych stopów, z których jeden brudzi palce, a drugi nie. Zaczynam się nawet zastanawiać, czy to nie jest przypadkiem tak, że choć nazwę mają taką samą, to powstają w dwóch różnych zakładach? Czytając o radzieckiej produkcji zbrojeniowej pod płaszczykiem fabryki ołówków, takie podejrzenie zaczyna mieć sens, oczywiście pod warunkiem, że Federacja Rosyjska przejęła tę tradycję po Związku Radzieckim.

Piąty rodzaj śrutu, także pod nazwą Kwintor, ochrzciłbym moim ulubieńcem, gdybym wcześniej nie zrobił tego z Tornado. Cudak to mało powiedziane. Pamiętają Państwo test śrutu Norica Killer? Pociski typu dum-dum w wiatrówce? Proszę bardzo, killer ma godnego przeciwnika w tej kategorii. Piąty Kwintor jest śrutem typu szpic z gładkim kielichem, dość poprawnie odlanym, choć widać linię spawu. Na główce są cztery wycięcia, na tyle szerokie, że patrząc na niego od przodu, całość przypomina krzyż równoramienny. Nie radzę nikomu, żeby znalazł się kiedykolwiek na jego drodze. Z tego, co udało mi się zaobserwować, pocisk wbija się najpierw na jakiś centymetr w deskę, po czym zaczyna ekspandować. Prawdopodobnie to samo dzieje się w owocach i warzywach, choć trudno mi to potwierdzić, bowiem „rana wylotowa” to wielka wyrwa, po której nie sposób coś jednoznacznie określić. W każdym razie masakruje cel. Na próbę też strzeliłem w kawałek karkówki. Piękna dziura na wylot. To samo po trafieniu w żeberka. Pocisk stworzony do niszczenia, ale nie do strzelania tarczowego. Na 30 m potrafi chybić nawet o 1 cm. 

Podobnie jak reszta Kwintorów, także i tu masa pocisku wynosi około 0,53 g. Zależne jest to jednak o tego, ile pozostało nadlewek na spawach dwóch połówek pocisku. Kwintor Piąty niestety brudzi palce...

BB
Aż żal, że kulki nie zostały jakoś nazwane. BB brzmi tak zwyczajnie, jak Crosman BB czy Kovohute BB. Czyż nie lepiej brzmiałoby Szarik? Już trudno, niech będzie BB. Ciekawostką tej amunicji jest to, że wykonano ją w kalibrze 4,5 mm, kiedy zwykle miedziane lub stalowe kulki mają kaliber 4,46. Choć dokładnie 4,5 mm to chyba nie jest. Podobnie jak zdecydowana większość Kwintorów, są lekko podkalibrowe, to jednak są wyraźnie większe od standardowych kulek. Cóż można o nich powiedzieć? Są miedziane, okrągłe, dość dobrze latają, choć kulka nigdy nie będzie tak celna jak śrut diabolo. Po uderzeniu w cel nie zniekształcają się, a jeśli, to w minimalnym stopniu i tylko wtedy, gdy cel był pancerny. Oczywiście nie brudzą rąk, choć pozostawione na dworze na całą noc, pokryły się dziwnym nalotem. 

Podsumowanie
Test dobiegł końca, ale nosa na kwintę nikt nie spuścił. Ani ja, osoba testująca, ani kilka osób, które miały przy okazji do czynienia z tym śrutem. Ale i producent nie musi się kajać. Owszem, są śruty lepsze, na rynku nierzadko w tej samej lub niewiele wyższej cenie. Pamiętać przy tym należy, że towary z Rosji objęte są cłem, więc jeśli ktoś zza wschodniej granicy czyta ten tekst, to niech nie zwraca uwagi na zdania poświęcone kosztom tej amunicji w Polsce. 

Kwintory to niższa lub średnia półka przy średniej lub trochę wyższej cenie. Płacimy za coś, co czasem nie ma odpowiednika wśród popularnych śrutów niemieckich, hiszpańskich czy czeskich. Wynalazki w stylu Tornado, Drotik czy Kwintor dum-dum są na tyle ciekawe, że warto się z nimi choćby zapoznać. Owszem, nie nadają się do tarczowego strzelania, na zawody FT/HFT pewnie też nie trafią. Polowanie z wiatrówką w Polsce jest zabronione. Jednak w kategorii „rekreacyjne niszczenie wszystkiego, na co nam przyjdzie ochota” nie mają zbyt dużej konkurencji. Jest kilka produktów typu High Power, jest Norica Killer, kilka rodzajów amunicji typu Hollow Point czy szpic. I są Kwintory, które wiele rzeczy mogą zniszczyć, podziurawić czy posiekać na kawałki. Czasem radość z powodu zdewastowania czegoś są bezcenne...


Przegląd Strzelecki "Arsenał", styczeń 2010