Zaczęło się spokojnie – łódź wypłynęła na wodę. Zaraz po niej druga. Po chwili jednak rozpętało się piekło – strzelanina, krzyki. Gdyby nie to, że łodzie skrywane były częściowo przez dym, zasnuwający Wisłę, pewnie nikt żywy na drugi brzeg by nie dopłynął. Ale i tak, gdzieś po godzinie, na prawy brzeg powrócili tylko nieliczni.
Długo świętowano w Warszawie kolejną, 65. rocznicę wybuchu powstania. Zaczęło się tradycyjnie – pierwszego sierpnia o godzinie 17 zawyły syreny. Jedni przystanęli na ulicy, inni nie wiedzieli o co chodzi, dla jeszcze innych rocznica i wycie syren nie miało żadnego znaczenia. Trudno się zresztą dziwić. Kilka plakatów na mieście i skąpe notatki prasowe patriotyzmu nie ukształtują. W ramach oficjalnych uroczystości składano, jak co roku, kwiaty pod pomnikiem Gloria Victis na Powązkach, pod pomnikiem Powstania Warszawskiego na placu Krasińskich i w wielu miejscach związanych z tym zrywem. Podobnie jak przed rokiem zakradła się w pamięć o poległych wielka polityka i bieżące swary w sposób nieodpowiedzialny przedkładano nad zwyczajną zadumę.
Tydzień później nie było już żadnej polityki. Była walka.
Rys historyczny
Chyba wielu zna, przynajmniej w ogólnych zarysach, historię Powstania Warszawskiego. Jak wiadomo, wybuchło 1 sierpnia 1944 roku na terenie całej Warszawy. W ciągu kilku dni powstańcy opanowali sporą część miasta, jednak nie zdołano zająć większości kluczowych punktów, jak również nie opanowano mostów. Co gorsza, nie udało się zapewnić stałej łączności między poszczególnymi dzielnicami. Na terenie Warszawy w rękach niemieckich pozostawała dzielnica rządowa, liczne placówki i koszary, całe osiedla na Mokotowie i Żoliborzu, a także okolice Dworca Gdańskiego i lotnisko na Okęciu. Miało to decydujący wpływ na przebieg walk, a możliwość bezkarnego poruszania się pociągiem pancernym i niemal swobodne niebo dla bombowców nurkujących sprawiło, że Niemcy bez oporów wykorzystywali przewagę ognia, bombardując punkty oporu żołnierzy AK i obracając kamienice w gruzy.
Z zaciekłością, niemal od początku powstania, warszawiacy walczyli o odzyskanie linii komunikacyjnych na osi wschód – zachód, próbując odzyskać kontakt operacyjny z jednostkami walczącymi z Rosjanami pod Radzyminem. Dlatego też, po zabezpieczeniu mostów i ich przedpoli, niemieckie oddziały zaczęły torować sobie drogę przez Wolę w kierunku Pragi. Po kilku dniach dzielnica padła, a tysiące mieszkańców cywilnych bestialsko wymordowano lub wypędzono z miasta.
Powoli przyszedł czas na Stare Miasto. Dla dowództwa AK utrzymanie dzielnicy miało olbrzymie znaczenie. Starówka leży bowiem zaraz nad Wisłą, zachowanie tych terenów dawało szansę nawiązania kontaktu z nadciągającymi wojskami sowieckimi, w tym także z żołnierzami Zygmunta Berlinga. Walki o Stare Miasto były niezwykle zaciekłe, walczono o każdy dom, piwnicę, później już tylko o kupy ruin. Mimo ogromnego poświęcenia powstańców, wobec dużych strat, braku lekarstw, wody i amunicji, w ostatnich dniach sierpnia zapadła decyzja o opuszczeniu Starówki. Po nieudanej próbie przebicia się górą przez ulice Bielańską i Senatorską żołnierze i ranni przeszli do Śródmieścia kanałami.
Niemcy koniecznie chcieli zdławić powstanie jak najszybciej. Walcząca Warszawa tkwiła niczym cierń w ich linii obrony. Kolejno padały Powiśle, Czerniaków, Mokotów, Żoliborz. Kapitulacja wojsk powstańczych w Śródmieściu nastąpiła 2 października, po 63 dniach walki.
O konieczności poddania miasta rozmawiano już wcześniej, prowadzono nawet wstępne rozmowy kapitulacyjne. Jednak zerwano je, gdy w połowie września wylądowały na Czerniakowie oddziały berlingowców. Wiązano z tym desantem wielkie nadzieje, jednak szybko okazało się, że na uratowanie powstania jest już za późno, a pomoc była niewystarczająca.
Desant
Przez cały weekend 8–9 sierpnia można było w Warszawie, choć przez chwilę, poczuć się jak uczestnik tamtych dni. A zaczęło się jeszcze wcześniej, w piątek wieczorem. Tego to właśnie dnia grupy rekonstrukcji historycznej: GH Zgrupowanie Radosław, Kalina Krasnaja, TGRH, PSRH X DOK Przemyśl, SRH AA7 i KG Lisa urządziły przedstawienia, mające na celu przybliżenie warszawiakom historię przeprawy berlingowców na lewy brzeg Wisły.
Zaczęło się dość niewinnie. Nacięto trochę gałęzi do zamaskowania łodzi. Robiono sobie pamiątkowe zdjęcia, oczywiście nie zabrakło klasyki gatunku, czyli żołnierz i dziewczyna. Około godziny 20, chwilę po zachodzie słońca coś się zaczęło dziać. Rzekę zasnuł dym. Następnie łodzie odbijały od brzegu. Najpierw jedna, po chwili druga, później kolejne. Z obu brzegów słychać było strzały. Co chwila wybuchał w wodzie kolejny granat. Jedna łódź zaczęła płonąć.
Po paru minutach część łodzi dopłynęła na drugi brzeg. Tam już czekali na nie przebierańcy w niemieckich mundurach, garstka powstańców i tłum warszawiaków. Bałagan był taki, że rekonstruktorzy zmieszali się z publicznością. „Niemcy” i „nasi” wymienili między sobą kilka strzałów, po czym „ranni” powstańcy wsiedli do łodzi i odpłynęli. Po kilkunastu minutach tłum oglądających rozstąpił się.
Baon Zośka
W sobotę pojechałem na Starówkę, wiedząc o tym, że przygotowano tam trzy barykady, przy których już od piątku pełnili wartę członkowie grup rekonstrukcyjnych. I rzeczywiście. Pierwsza, jaką zobaczyłem, była na Świętojańskiej u wylotu na plac Zamkowy. Ale zanim tam doszedłem, spotkałem kilku powstańców, którzy udali się do pobliskiego sklepu po coś do picia, a także dwa patrole niemieckie.
Barykadę trzymali „żołnierze” batalionu Zośka. Można było nie tylko zrobić sobie zdjęcie z powstańcem, ale także wziąć do ręki pm Sten czy MP 40. Niestety, to były tylko atrapy, ale trzeba przyznać, że już z odległości kilku kroków sprawiają wrażenie muzealnych eksponatów. Każdy chętny mógł poprosić o małą naklejkę w formie biało-czerwonej flagi z narysowaną na niej kotwicą – znakiem Polski Walczącej. Ludzi z takimi naklejkami spotykałem w sobotę na każdym kroku, zresztą nie tylko na Stary Mieście. Można też było dostać na pamiątkę pocztówkę ze stemplem poczty powstańczej, ze zdjęciem i tekstem poświęconym dzieciom i młodzieży – wszystkim młodym osobom, które w czasie powstania roznosiły pocztę polową.
Jako że na odcinku barykady batalionu „Zośka” było stosunkowo spokojnie, poszedłem zobaczyć, co się dzieje na innych.
Barykada na Długiej
Zanim doszedłem na plac Krasińskich, zobaczyłem szpital polowy. Łóżko z rannym powstańcem stało na chodniku, dookoła krzątały się sanitariuszki przebrane w panterki Waffen-SS z biało-czerwonymi opaskami na rękawach. Nieopodal suszyły się bandaże.
W pobliskiej bramie jakiś człowiek gotował zupę plujkę na małym piecyku, opalanym węglem. Kilka metrów dalej, u wylotu ulicy Długiej, był punkt zborny jakiegoś oddziału powstańczego, barykada, a obok niej stojący... zdobyczny transporter opancerzony!
Także tu można było pozować do zdjęcia z powstańcem albo pożyczyć od niego na chwilkę hełm i pistolet maszynowy, wdrapać się na transporter – z możliwości pozowania do takiego zdjęcia korzystały nie tylko dzieci, ale też ich ojcowie.
Na barykadzie był i karabin maszynowy, i rusznica przeciwpancerna PIAT. Prawie każdy członek grupy rekonstrukcyjnej miał przy sobie jakąś broń, choć z lektur i wspomnień wiadomo mi, że w rzeczywistości tylko nieliczni mieli pistolet maszynowy czy choćby rewolwer. Cóż, takie czasy. Nikt nie chciał być bezbronny wtedy, także i dziś lepiej mieć peem niż tylko butelkę z benzyną.
Strzelanina na Mostowej
Trochę bez przekonania szedłem w kierunku trzeciej barykady. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się zastać tam czegoś nowego, co najwyżej kilku innych rekonstruktorów. Kiedy jednak szedłem Mostową w dół, zobaczyłem, że patrol niemiecki skrada się, żołnierze wzajemnie się ubezpieczają, poruszają się chyłkiem i przemykają między samochodami. Czym prędzej poszedłem za nimi.
Kiedy przechodziliśmy na tyłach kamienicy przy Mostowej, rozpętało się piekło – zewsząd słychać było strzały i tupot nóg. Niemiecki patrol wpadł w zasadzkę – zatrzymany ogniem pistoletów maszynowych od przodu, ostrzelany przez żołnierzy AK batalionu „Parasol” z bram, a także drugiej grupy schowanej pod murem w krzakach. Część Niemców zginęła, kilku się poddało, reszta próbowała się wycofać, ostrzeliwując się. Gdy wydawało się, że powstańcy wygrali, kolejny niemiecki patrol, który nie tylko ja przeoczyłem, ale także akowcy, zaszedł pozycje Polaków od tyłu i strzelanina zaczęła się na nowo. Czułem się jak korespondent wojenny w centrum ognia.
Strzelanina nagle ucichła. Tak byłem zaaferowany tym, co widziałem, że szczerze mówiąc, nawet nie wiem „kto wygrał”. Obie strony spotkały się pod dębem, chwilkę podyskutowały, po czym Niemcy odeszli, zapowiadając swój powrót za godzinę, gdy coś zjedzą.
Najbardziej rozśmieszył mnie widok dwójki turystów z Dalekiego Wschodu. Stali oni z aparatami i szeroko otwartymi ustami. Ich oczy były zupełnie okrągłe, zupełnie nie skośne...
Twierdza Zmartwychwstanek
W niedzielę posterunki i barykady na Starówce zostały uprzątnięte. Nie był to jednak koniec atrakcji przygotowanych przez grupy rekonstrukcji historycznej. W niedzielę wieczorem odbyło się największe przedstawienie, próba odtworzenia walk powstańczych na Żoliborzu.
Historia powstania na Żoliborzu nie jest powszechnie znana. Wszyscy słyszeli o rzezi na Woli, o walkach na Starówce, o upadku Czerniakowa. Żoliborz w opowieściach powstańczych przewija się rzadko. A przecież i tu toczyły się walki, wcale nie mniej zaciekłe. To stąd szturmowano pozycje niemieckie w okolicach Dworca Gdańskiego, i to dwukrotnie, próbując pomóc płonącej Starówce.
Jednym z miejsc, które przewija się czasem w opowieściach jest twierdza Zmartwychwstanek. Zespół klasztorno-szkolny, początkowo jeszcze w czasach okupacji był przeznaczony na szpital polowy. Jednak już 18 sierpnia, na skutek walk z dnia poprzedniego, szpital został ewakuowany, a budynek przeznaczono na twierdzę powstańczą. Solidne mury oparły się ostrzałowi pociągu pancernego i pociskom czołgowym. Powstańcy byli dodatkowo chronieni przez miny ułożone na przedpolu. Niemcom nigdy nie udało się zdobyć tej twierdzy. Nawet po szturmie, jaki przeprowadzono 29 września, nie odważyli się wejść na teren klasztoru, obawiając się min-pułapek. W walkach o ten gmach brało udział 117 żołnierzy AK, AL i OW PPS, przeżyło około 40, powstrzymując ataki około 2000 żołnierzy różnych formacji wroga.
O tych wydarzeniach przypominano w czasie przedstawienia. Tego, co się działo – opowiedzieć nie sposób. Przeplatały się krzyki żołnierzy i wrzask rannych. Ryk motocykli i transportera opancerzonego (dzień wcześniej stał na ul. Długiej jako zdobyczny) zagłuszał ich czasem, ale ponad tym górował huk wybuchających granatów i szczęk pistoletów maszynowych. Oczywiście granaty nie siały odłamkami po publiczności i walczących, a naboje w pistoletach maszynowych były ślepe.
Co pewien czas walki przerywano, by na podeście postawionym na wprost głównej widowni odegrać scenkę rodzajową w stylu „odprawa przed natarciem na Dworzec Gdański”.
Brak informacji
Grupy rekonstrukcji historycznej spisały się na medal. Można by się oczywiście czepiać szczegółów, że każdy powstaniec ma broń, albo że mało który berlingowiec miał Mosina, raczej większość uzbrojona była w niemieckie Mausery. To detale, wieczorem, z daleka i tak nie widać takich drobiazgów. Kilkaset osób włożyło dużo wysiłku w to, by przybliżyć warszawiakom historię ich miasta.
Czego mi zabrakło? Wydaje mi się, że reklama takich imprez była stanowczo zbyt mała. Teksty zapowiadające przedstawienia, nawet te ukazujące się w największych dziennikach, były zdawkowe, ukryte gdzieś na stronach. Brakowało mi plakatów i billboardów. W piątek chodzili zagubieni ludzie, którzy wiedzieli, że coś się będzie działo, ale co i kiedy dokładnie? Tego już nie byli świadomi.
Na całym świecie takie imprezy organizowane są z wielkim rozmachem. U nas przedstawienia tego typu chyba wciąż są traktowane po macoszemu, zarówno przez władze samorządowe, jak i lokalne media. Mam nadzieję, że to się zmieni. Nie chciałbym oczywiście, żeby codziennie ktoś gdzieś strzelał na mieście, bo w takim hałasie żyć by się nie dało, ale marzy mi się impreza, na której będzie zapewnione dobre miejsce dla publiczności (nie tylko dla zaproszonych gości i oficjeli), impreza, która będzie dobrze rozreklamowana.
Przegląd Strzelecki "Arsenał", sierpień 2009
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz