To będzie trzeci już raz, jak piszę o karabinku Steyr LG 110 HP. Nie bez powodu, bowiem za każdym razem to jest zupełnie inny karabin. Choć niby wciąż ten sam...
Paskuda. Tak w pierwszych słowach określiłem wiatrówkę, która do dziś rozpala wyobraźnię strzelców. Różne są wiatrówki na rynku, brzydkie i niecelne, ładne i niecelne, brzydkie i celne oraz ładne i celne. Firm produkujących karabiny pneumatyczne są dziesiątki, modeli setki, jeśli nie tysiące. A jednak bardzo często pojawia się na forach dyskusyjnych wypowiedź w stylu „jak chcesz celnie strzelać i robić skupienie, to kup sobie Steyra”. Karabin Air Arms S 400 jest wzorcem lekkiej, celnej i taniej wiatrówki PCP. Produkty Daystate są często traktowane jako wzorzec piękna, zaś wiatrówka LG 110 to powszechnie uznany wzór celności. Wiele w tym racji. Obok takich konstrukcji, jak Walther Dominator czy AirArms EV 2 Steyr jest równie precyzyjny, a jednak trochę tańszy. Zwłaszcza w wersji HP, która jednak ma kilka istotnych wad dotyczących ergonomii.
Kolba w tym karabinku jest zwyczajnie do niczego. Jeśli założy się bardzo niski montaż to istnieje szansa, by policzek opierał się o coś, co z dużą dozą optymizmu można próbować nazwać baką. Przy wyższym montażu policzek wisi właściwie w powietrzu, co oczywiście nie sprzyja powtarzalnemu złożeniu się do strzału. To z kolei może skutkować tym, że oko schodzi z osi optycznej lunety, zaznajamiając strzelca z takim pojęciem jak błąd paralaksy. Na zawodach HFT skutek będzie taki, że podium obejrzy się wyłącznie z boku, i to z dużej odległości. Dużo lepszą opcją jest kupno Steyra w wersji FT, z regulowaną stopką, baką, forendem czy spustem. To jednak wybór o wiele bardziej kosztowny.
Innym rozwiązaniem jest osada typu custom. Już raz pisałem o kolbie wykonywanej przez kolegę, który zaprogramował maszynę CNC tak, by wycinała z kawałka drewna kolby i forendy do Steyrów. Są nawet dwa wzory. Stary, który już prezentowaliśmy na łamach ARSENAŁU i nowy, o futurystycznym kształcie i ze sporym zakresem regulacji. Tamte osady mają oprócz niewątpliwych zalet, jak cena czy czas realizacji i jedną podstawową wadę – to wciąż produkt uniwersalny, który ma odpowiadać maksymalnie dużej liczbie strzelców. Tym samym kolba jest tak zwymiarowana, by pasowała przeciętnemu Kowalskiemu. Zakres regulacji tego i owego oczywiście w tym pomaga, ale już kąt ustawienia chwytu czy długość kolby – niekoniecznie. I choć można coś poprawić, to wszystkiego się nie da.
A co ze strzelcami, którzy tak jak ja mają na przykład stosunkowo długie ręce i palce? Czy skazani są na dopasowywanie siebie do karabinka, zamiast karabinka do siebie? Nie. Choć z góry ostrzegę, że rozwiązanie nie jest tanie...
Przymiarka
Po kilku latach strzelania z przeróżnych karabinów doszedłem do jednego wniosku – nie ma konstrukcji idealnej. W każdej wiatrówce coś mi przeszkadza, coś uznaję za wadę. Także w tych, które posiadałem. IŻ 38 był dobry, ale nie mogłem do niego założyć lunety. Norica Marvic Gold była śliczna, ale trochę za mocna i zbyt narowista, by myśleć o startach w zawodach HFT 2. HW 97 K było celne, ale wykończyło mnie psychicznie kilkukrotne ustawianie długości sprężyny, by uzyskać dokładnie 16,3 J energii wylotowej pocisku. Po przesiadce na wiatrówki PCP cały rok nieodmiennie podobała mi się S 400. Aż do czasu, gdy na mstrzostwach Polski raz, jeden jedyny zawiodła mnie, wypluwając śrut z mniejszą niż zwykle prędkością. Było to pudło na miarę utraty trzeciego miejsca na podium i decyzji o wymianie wiatrówki na coś z lepszą powtarzalnością strzału. Wybór padł na Daystate Mk 4, który oprócz tego, że był piękny, to jeszcze celny i bardzo przyjemny w obsłudze. Do czasu, gdy nagle, bez ostrzeżenia prędkość wylotowa spadła z 239 m/s do 229 m/s. Niewiele myśląc wymieniłem „bateryjkę” (Mk 4 ma elektroniczny spust) na Steyra. Walcząc z jego ergonomią, a właściwie jej brakiem, startowałem przez ponad rok na zawodach HFT. Do tego teoretycznie został zaprojektowany i tu się sprawdzał. Z czasem jednak brak regulowanej baki czy nieszczególnie wygodny chwyt zaczęły mi przeszkadzać. Po krótkiej przygodzie z kolbą wycinaną maszynowo przyszedł czas na ręcznie wykonaną osadę custom, krojoną na miarę.
Pierwszy e-mail z pytaniem wysłałem do Łukasza Pietruszki, znanego i cenione wśród braci wiatrówkowej specjalisty od ręcznie robionych osad. Kolejnych e-maili już nie trzeba było wysyłać, bo odpowiedź Łukasza była w pełni satysfakcjonująca. Szybko dogadaliśmy się, jak powinna wyglądać osada, z czego ma być wykonana, okazało się, że w kwestiach artystycznych nadajemy na tych samych falach. Uzgodniliśmy wstępnie kilka szczegółów i po tygodniu miałem pierwszy projekt.
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom – z kilkoma wyjątkami karabin na rysunku wyglądał niemal tak, jak sobie w myślach wyobrażałem. Dość agresywna linia kolby, kilka „przetłoczeń”, wycięcie na kciuk. Do tego forend pod systemem utrzymany w podobnej stylistyce. Całość spodobała mi się na tyle, że pewnie przyjąłbym ją bez mrugnięcia okiem, gdyby takie fabrycznie proponowano. Ale przecież tak od razu przyjąć projektu nie wypadało. Uzgodniliśmy kilka drobnych zmian w ogólnym wyglądzie przyszłej kolby, także kształt forendu uległ pewnej modyfikacji i Łukasz mógł przystąpić do pracy. Wtedy zaczęły się schody...
Zapalenie
Zaczęło się od zapalenia oskrzeli. Zamiast siedzieć w warsztacie i dłubać w drewnie, Łukasz siedział w łóżku i przyjmował lekarstwa. Termin wykonania pracy, wstępnie określony na koniec roku oddalał się. Tymczasem ja byłem coraz bardziej „zapalony na osadę”. Cały czas próbowałem sobie wyobrazić, jak to, co widzę tylko na kartce papieru, sprawdzi się podczas strzelania w terenie.
Nie pozostawało mi jednak nic poza cierpliwym czekaniem na powrót Łukasza do pracy. W końcu nadszedł dzień, gdy kurier przyniósł do redakcji pudło z karabinem. Nie, nie gotowym produktem. Była to ręcznie wystrugana kolba i forend, przymocowane byle jak do wiatrówki. Wykonane z lichego drewna model i wysłane do odbiorcy, czyli do mnie, żebym sam nie musiał jeździć za Zieloną Górę i czekać tam kilka dni, aż Łukasz wystruga coś na moją miarę z docelowego materiału.
Model był niemal w pełni funkcjonalny. Niestety, podczas prób dopasowania baki puściła śruba na gwincie. Całe szczęście, że zdążyłem się wcześniej zorientować, że zarówno kształt, jak i zakres regulacji są niemal idealne. Choć pewien niesmak pozostał...
Kilka rzeczy, oprócz wspomnianej śruby, trzeba było zmienić. Przede wszystkim chwyt. Zaznaczyłem na osadzie wszystkie elementy, które moim zdaniem trzeba poprawić – to dodać trochę drewna, tam odjąć, tu wydłużyć, gdzie indziej skrócić. Następnie zapakowałem karabin wraz z klonowym modelem i odesłałem Łukaszowi.
Następny etap objęty jest tajemnicą producenta, dlatego mogę opisać go tylko w przybliżeniu. Łukasz opatentował maszynę do ręcznego kopiowania. W praktyce wygląda to tak, że w oparciu o zatwierdzony model, wykonany z taniego drewna, wycina kształt osady z docelowego materiału - w moim przypadku był to drewniany dwukolorowy laminat. Dzięki temu nie eksperymentuje się na drogim drewnie, tylko wykrawa gotowy kształt. Ma to sens nie tylko w przypadku laminatu, ale także bardziej szlachetnych gatunków drewna. Szkoda byłoby zepsuć kawał drewna z karpy orzecha włoskiego o wartości, dajmy na to 1000 euro...
W tym konkretnym przypadku kopiowanie było utrudnione. Łukasz do tej pory stosował ten patent podczas kopiowania długich osad, tymczasem do Steyra robił tylko stosunkowo krótką kolbę i palmrest. Przyrząd okazał się nie do końca przystosowany do takiego zadania. W efekcie czego kolbę udało się skopiować po wielkich trudach, a palmrest... Cóż. Gdy Łukasz po raz kolejny wyleczył się, tym razem z zapalenia płuc, wyciął palmrest jeszcze raz, od początku, jedynie na kształt i podobieństwo tego, który wykonał wcześniej z klonu.
Finisz
Urządzenie kopiuje wiernie, ale tylko z grubsza. Po wycięciu ogólnego kształtu trzeba wziąć pilniki, dłutka, papiery ścierne i całość obrabiać. Laminat nie jest niestety łatwym materiałem. Kilkanaście warstw drewna złączonych ze sobą za sprawą klejów i innych związków chemicznych ma dużo większą wytrzymałość niż naturalne drewno, nie wspominając nawet o tym, że są dużo one trudniejsze w obróbce.
Prace przedłużały się. W tym czasie dostawca drobnych części wykonał nową tuleję i śrubę do regulacji baki. Tym razem nie była aluminiowa tylko stalowa. Pomyślałem, że lepiej spełni swoje zadanie. Gdy w końcu przyszły niezbędne komponenty, trzeba było tylko odciąć bakę, zainstalować regulację, także pod forendem i...
Zalakierować. Oj, nie było łatwo. W założeniu osada miała być maksymalnie wytrzymała. Mając to na uwadze, Łukasz kupił specjalny lakier o większej wytrzymałości na uszkodzenia mechaniczne i promieniowanie UV. Tyle tylko, że lakier jest gęsty, a jego nakładanie wymaga specjalnej techniki. Koniec końców udało się, a efekt jest według mnie więcej niż zadowalający.
Grey Phantom
Założenia były takie – karabin z regulowaną baką, stopką (góra – dół) i forendem, o osadzie dłuższej od fabrycznej (w wersji HP) o jakieś 2 cm. Osada miała być maksymalnie wytrzymała, ale jednocześnie całość – na ile to możliwe – lekka. Kształt forendu nie jest przypadkowy. Odznacza się lekkością, łatwo go chwycić w powtarzalny sposób zarówno z przodu (wygodniej się tak strzela z pozycji klęczącej), jak i z tyłu (strzelając z pozycji stojącej). Chwyt miał być ustawiony pod moją dłoń. W tym celu wysyłałem Łukaszowi informację o długości wszystkich palców i szerokości dłoni, na tyle dokładne, że w razie potrzeby zrekonstruowanie mojej prawej dłoni nie sprawiłoby chyba większego kłopotu. Karabin miał mieć kosmiczny, agresywny wygląd, niczym broń z jakiejś odległej planety. Laminat, bardziej wytrzymały od drewna, nasuwał się jako materiał właściwie od razu. Wybór kolorystyki też nie był szczególnie trudny, jako że zarówna mnie, jak i Łukaszowi tylko szaro-czarny wydawał się odpowiedni do srebrnego systemu i lufy Sterya.
Gdy pierwszy raz, jeszcze na zdjęciach, zobaczyłem, jak układają się warstwy kolorystyczne laminatu, nazwa dla mojej wiatrówki narzuciła mi się sama. Duch, zjawa, miraż... Paskuda umarła, dalej będzie Szara Zjawa. „Grey Phantom”.
Karabin jest lekki, jednocześnie bardzo składny. Nawet gdy podjąłem decyzję o zmianie sposobu strzelania i zmianie konkurencji z HFT na FT – ten kształt osady wciąż się sprawdza. Złożenie się do strzału nie wymaga ekwilibrystyki, osada leży dokładnie tak jak powinna. Wady? Gdzieniegdzie nie udało się zmatowić lakieru i jeszcze trochę za bardzo się świeci, zwłaszcza w trudno dostępnych załamaniach. Podczas ustawiania baki musiałem jeszcze raz wkleić w nią tuleję, bo wklejana w ostatniej chwili przez Łukasza nie trzymała się wystarczająco mocno. Trzeba było podkleić cienką gumą podstawę mocowania kolby w systemi, żeby się nie ślizgała i nie luzowała podczas użytkowania.
Natomiast reszta to same zalety. Co najważniejsze, mój karabin w tej chwili nabrał bardzo indywidualnego wyglądu. Nie sposób go pomylić z żadnym innym. Obym tylko, jako świeżo upieczony strzelec FT, nie okazał się niegodnym jego posiadania...
Przegląd Strzelecki "Arsenał", sierpień 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz