Wóz zaprzężony w jednego konia przejechał obok posterunku przy pałacyku Szustra. W tym samym czasie patrol żandarmerii przeszukiwał młodą kobietę, wytrącając jej podczas tej czynności bańkę z mlekiem. W ciepłym, sierpniowym powietrzu czuć dziwne napięcie. W oddali słychać strzał. Potem kilka serii z peemów i chwila ciszy. Atmosfera staje się nie do zniesienia, powietrze jest aż ciężkie od strachu, grozy i nienawiści do okupanta.
Nagle wokół pałacyku rozpętuje się piekło. Strzelanina, wybuchy granatów, krzyki przebiegających z bronią ludzi w cywilnych ubraniach i jęki rannych żołnierzy niemieckich. Obok rozlanego mleka na ziemi pojawia się kałuża krwi…
Przesadziłem. Prawdziwa krew nie polała się podczas inscenizacji walk powstańczych. Ale wybuchów i krzyków była całkiem sporo. Trup słał się gęsto, choć w przeciwieństwie do zdarzeń sprzed sześćdziesięciu czterech lat, tym razem wszyscy tylko udawali.
Przesadziłem. Prawdziwa krew nie polała się podczas inscenizacji walk powstańczych. Ale wybuchów i krzyków była całkiem sporo. Trup słał się gęsto, choć w przeciwieństwie do zdarzeń sprzed sześćdziesięciu czterech lat, tym razem wszyscy tylko udawali.
Lekcja historii na żywo
Pierwszego sierpnia na Mokotowie, tak jak i w pozostałych dzielnicach Warszawy, rozpoczęło się powstanie. Jednak jego przebieg, właśnie tam miał trochę inny charakter. W tej dzielnicy było zdecydowanie więcej Niemców niż w którejkolwiek innej. Siedziba Gestapo w al. Szucha, garnizon niemiecki na Wyścigach. Na Mokotowie też jeszcze w październiku 1939 wysiedlono wielu Polaków, a w ich domach osiedlili się niemieccy żołnierze i uzbrojeni cywile, często z całymi rodzinami. W kilku miejscach były kwatery oddziałów żandarmerii czy SS. Dodatkowo szerokie ulice i stosunkowo luźna zabudowa nie sprzyjały typowej taktyce walki w mieście. Trudno było powstańcom niepostrzeżenie podejść i zdobyć niemiecką placówkę. W ciężkich walkach, słabo uzbrojeni powstańcy próbowali bezskutecznie wykonać zadanie. Wiele kompanii szturmowych Armii Krajowej praktycznie przestało istnieć.
To wszystko spowodowało, że po krótkotrwałych walkach 1 sierpnia część oddziałów powstańczych opuściła stolicę i ewakuowała się do lasów pod Warszawą. Ci, którzy zostali, próbowali zabezpieczyć zajęty teren, budowano barykady, organizowano normalne życie. Nawet, gdy ewakuowane oddziały wróciły spod Warszawy i włączyły się do walki o Mokotów, nigdy nie udało się powstańcom w sposób znaczący poszerzyć zajmowanego terenu, osiągając ledwie kilka lokalnych sukcesów. Powstańcy nie mieli na wyzwolenie całej dzielnicy dość sił, ani środków. Ograniczano się więc głównie do obrony.
Wróciło w miarę normalne życie. Organizowano koncerty, szkoły i szpitale, wprowadzano zarządzenia dla ludności cywilnej. Nigdzie indziej nie działała tak prężnie cywilna administracja, jak właśnie na Mokotowie. Charakter walk też był inny niż na Woli, czy na Starówce. Dopiero pod koniec września, gdy ostatecznie zlikwidowano opór powstańców na Czerniakowie, Niemcy przypuścili szturm na Mokotów, który w po kilku dniach niezwykle krwawych walk padł. O tych wydarzeniach właśnie opowiadała inscenizacja, ktorą mogłem obejrzeć miesiąc temu.
To wszystko spowodowało, że po krótkotrwałych walkach 1 sierpnia część oddziałów powstańczych opuściła stolicę i ewakuowała się do lasów pod Warszawą. Ci, którzy zostali, próbowali zabezpieczyć zajęty teren, budowano barykady, organizowano normalne życie. Nawet, gdy ewakuowane oddziały wróciły spod Warszawy i włączyły się do walki o Mokotów, nigdy nie udało się powstańcom w sposób znaczący poszerzyć zajmowanego terenu, osiągając ledwie kilka lokalnych sukcesów. Powstańcy nie mieli na wyzwolenie całej dzielnicy dość sił, ani środków. Ograniczano się więc głównie do obrony.
Wróciło w miarę normalne życie. Organizowano koncerty, szkoły i szpitale, wprowadzano zarządzenia dla ludności cywilnej. Nigdzie indziej nie działała tak prężnie cywilna administracja, jak właśnie na Mokotowie. Charakter walk też był inny niż na Woli, czy na Starówce. Dopiero pod koniec września, gdy ostatecznie zlikwidowano opór powstańców na Czerniakowie, Niemcy przypuścili szturm na Mokotów, który w po kilku dniach niezwykle krwawych walk padł. O tych wydarzeniach właśnie opowiadała inscenizacja, ktorą mogłem obejrzeć miesiąc temu.
Będzie Hitler?
Ze znalezieniem miejsca rekonstrukcji nie miałem żadnego problemu. Kiedy zaparkowałem samochód kilka przecznic od pałacyku Szustra, zewsząd w jego kierunku podążały grupki ludzi. Myślałem, że będę sprytny i jeśli przyjadę na czterdzieści minut przed rozpoczęciem imprezy, to znajdę bez kłopotu jakieś dobre miejsce, z którego wszystko będzie widać i będę miał możliwość robienia zdjęć. Nic bardziej mylnego. Takich cwanych jak ja, były setki, a jeszcze cwańszych, tych którzy już od godziny okupywali najlepsze miejscówki – dziesiątki.
W efekcie miałem do wyboru niewygodne miejsce na poręczy ławki albo całkiem niezłe w rogu placyku przed pałacem, z którego co prawda widać było mnóstwo niemieckich żołnierzy, ale za to pałac tylko za skutecznie zasłaniającymi drzewami, a wszystko to zza pleców bardzo wysokiego pana przede mną. Nie chciał się zamienić ze mną na miejsca, i wcale mu się nie dziwię, bowiem już na dwa kwadranse przed rozpoczęciem przedstawienie zapowiadało się bardzo interesująco.
Ludzie wciąż dochodzili. Gdyby nie organizatorzy, którzy wokół placu manewrowego poustawiali płoty i pilnujących ochroniarzy, żeby nikt po „scenie” nie chodził, to z pewnością „ludność cywilna” szybko zbratałaby się z „wojskami okupacyjnymi”. Każdy przepychał się do środka, jak mógł. W efekcie, moje wspaniałe miejsce przestało być dobre, kiedy tłum wokół mnie zgęstniał. Nie pozostało nic innego, jak wyjąć aparat fotograficzny, podnieść go góry i zastygnąć w tej pozycji. Wszędzie dookoła widać było podniesione ponad tłumem ręce z kamerami i aparatami, wycelowanymi w niemieckich żołnierzy przygotowujących się do inscenizacji.
Czuć było narastające zniecierpliwienie i podniecenie. Kiedy się zacznie? Czy ten Niemiec, który jedzie na motocyklu tylko sprawdza, czy motor dobrze pracuje, czy już się zaczęło? Szczególnie kilku chłopców stojących niedaleko mnie głośno wyrażało swój zachwyt tym, co widzieli dookoła. „Patrz, ma szmajsera”, „eee, co ty, to pepesza”. „Nie, mówię ci, to szmajser”. „A popatrz tam, widzisz, Niemcy w samochodzie. Ciekawe, czy Hitler też przyjedzie?” „Nie, Hitler już nie żyje, tata mi mówił, że popełnił samobójstwo w Berlinie”.
W efekcie miałem do wyboru niewygodne miejsce na poręczy ławki albo całkiem niezłe w rogu placyku przed pałacem, z którego co prawda widać było mnóstwo niemieckich żołnierzy, ale za to pałac tylko za skutecznie zasłaniającymi drzewami, a wszystko to zza pleców bardzo wysokiego pana przede mną. Nie chciał się zamienić ze mną na miejsca, i wcale mu się nie dziwię, bowiem już na dwa kwadranse przed rozpoczęciem przedstawienie zapowiadało się bardzo interesująco.
Ludzie wciąż dochodzili. Gdyby nie organizatorzy, którzy wokół placu manewrowego poustawiali płoty i pilnujących ochroniarzy, żeby nikt po „scenie” nie chodził, to z pewnością „ludność cywilna” szybko zbratałaby się z „wojskami okupacyjnymi”. Każdy przepychał się do środka, jak mógł. W efekcie, moje wspaniałe miejsce przestało być dobre, kiedy tłum wokół mnie zgęstniał. Nie pozostało nic innego, jak wyjąć aparat fotograficzny, podnieść go góry i zastygnąć w tej pozycji. Wszędzie dookoła widać było podniesione ponad tłumem ręce z kamerami i aparatami, wycelowanymi w niemieckich żołnierzy przygotowujących się do inscenizacji.
Czuć było narastające zniecierpliwienie i podniecenie. Kiedy się zacznie? Czy ten Niemiec, który jedzie na motocyklu tylko sprawdza, czy motor dobrze pracuje, czy już się zaczęło? Szczególnie kilku chłopców stojących niedaleko mnie głośno wyrażało swój zachwyt tym, co widzieli dookoła. „Patrz, ma szmajsera”, „eee, co ty, to pepesza”. „Nie, mówię ci, to szmajser”. „A popatrz tam, widzisz, Niemcy w samochodzie. Ciekawe, czy Hitler też przyjedzie?” „Nie, Hitler już nie żyje, tata mi mówił, że popełnił samobójstwo w Berlinie”.
Oto dziś…
Wreszcie się zaczęło. Przejechała niemiecka ciężarówka Opel Blitz, na pace kilku żołnierzy w mundurach lotników. Lektor wprowadza publiczność w atmosferę tamtych dni. Opowiada, jak po chwilowej panice pod koniec lipca, część niemieckich oddziałów i urzędów wraca do stolicy. Gubernator wydaje zarządzenie o zebraniu się stu tysięcy mężczyzn ludności cywilnej do kopania rowów przeciwko sowieckim czołgom. Na ulice wracają patrole żandarmerii.
To wszystko zgromadzona publiczność widzi na własne oczy. Oto idą pod rękę zakochani, zatrzymują się pod słupem ogłoszeniowym, na których widać plakat z zarządzeniem. Niemiecki patrol zatrzymuje przechodniów i poddaje szczegółowej rewizji kilku z nich. Ulicami przejeżdżają samochody z wojskiem, furmanka, motocykle. Rykszarz wozi pasażerów. Pod budką wartowniczą jakaś prostytutka flirtuje z niemieckim podoficerem. A lektor wciąż mówi. O młodzieży podążającej na pozycje wyjściowe z bronią lub tylko nadzieją na jej zdobycie. O przygotowaniach. O tym, że już od godziny 16 słychać strzały w całym mieście, że na pl. Napoleona już wre walka. Wreszcie zaczyna się też na Mokotowie. Padają pierwsze strzały. Wybucha pierwszy granat. „Hej, zobacz, nasi!”, krzyczą do siebie stojący obok mnie chłopcy. I rzeczywiście, między drzewami przebiegło dwóch schylonych cywili z bronią. Jeden z nich rzuca granat. Błysk, huk, chmura dymu. Niemcy ostrzeliwują się, ale nie wytrzymują impetu uderzenia i uciekają. Zabierają ze sobą kilku rannych, pozostawiają poległych. Zwycięstwo!
Hej, chłopcy…
Lektor znów snuje swoją opowieść, a zgromadzona wokół pałacyku publiczność widzi na własne oczy to, o czym mówi. Nie udało się zająć wszystkich wyznaczonych celów natarcia. Zdziesiątkowane bataliony powstańcze opuszczają dzielnicę, pozostawiając za sobą nieliczne oddziały osłonowe. Prawdopodobnie jedno zdecydowane natarcie Niemców, a Mokotów byłby ostatecznie stracony. Okupant jednak nie ma dość sił albo nie otrząsnął się jeszcze z zaskoczenia. Ogranicza się do bestialstwa i mordu na ludności cywilnej. Widzimy, jak żołnierze z różnych formacji przepędzają ludzi, selekcjonują, rozstrzeliwują mężczyzn i dzieci. A lektor opowiada, jak niedaleko od miejsca, w którym właśnie stoję, rozstrzelano dziesiątki dzieci z pobliskiego sierocińca. Kiedy jednak odziały AK wróciły do miasta, sytuacja się poprawia. Budowane są barykady, wydawane zarządzenia władz cywilnych. Choć na linii nie milkną strzały, to wewnątrz wyzwolonego fragmentu dzielnicy toczy się na pozór normalne życie. Ludzie spacerują, dozorcy sprzątają ulicę. Prostytutkę, która jeszcze niedawno flirtowała z niemieckim żołnierzem złapano i ogolono jej głowę na znak hańby.
Jednak walka toczy się dalej. Przebiega patrol z rannym. Po kilku chwilach widzimy, jak w innym placu odbywa się pogrzeb poległego powstańca. Kiedy wydaje się, że życie znów biegnie jak w czasie pokoju, słychać ryk nurkującego bombowca. Nie widać go, ale to tylko potęguje strach. Po chwili między drzewami przed pałacem wybuchają dwie bomby, a kolejnych rannych trzeba odnieść do szpitala.
A lektor opowiada. O walkach, o głodzie, o strachu. O bohaterskiej śmierci Doroty Krahelskiej, której twarz uwieczniono na pomniku warszawskiej syrenki. Otrzymała ona śmiertelną ranę, wyciągając rannego spod ostrzału. Ale słychać też bardziej radosne historie. W tle płynie piosenka o sanitariuszce Małgorzatce.
Z dymem pożarów
Kiedy w połowie września Niemcy przystąpili do ostatecznej likwidacji przyczółka na Czerniakowie, zajadłość walk w tamtym rejonie przypominała te sprzed miesiąca na Starym Mieście. Po kilku dniach, kiedy w posiadaniu powstańców pozostawały już tylko dwa domy, zapadła decyzja o ewakuacji. Części żołnierzy Zgrupowania Radosław udało się przebić do Śródmieścia, część przepłynęła Wisłę, wielu zginęło. Niektóre oddziały udało się ewakuować kanałami na Mokotów. Również i to zostało pokazane w ramach inscenizacji. Choć samego wyjścia z kanałów wobec tłumów zgromadzonej publiczności nie zauważyłem, to jednak z łatwością dostrzegłem żołnierzy i sanitariuszki w typowym dla staromiejskich żołnierzy umundurowaniu – niemieckich panterkach, hełmach i oporządzeniu zdobytym w magazynach SS na Stawkach. Brudni, nierzadko ranni i przeraźliwie zmęczeni, szybko pod ostrzałem przebiegli od włazu kanału pod pałacyk. „Co się stało? Czerniaków padł? Gdzie Sowieci, gdzie Niemcy” – słychać było w tych pytaniach powstańców z Mokotowa obawę, strach o to, co będzie dalej.
I słusznie. Nie trzeba było długo czekać, tak jak i we wrześniu 1944 nie czekano długo. Wkrótce Niemcy przystąpili do skoncentrowanego ataku. Na placu przed pałacykiem Szustra pojawił się niemiecki transporter opancerzony, za którym ukrywał się pluton żołnierzy niemieckich. Na patkach ich kołnierzy widoczne były charakterystyczne oznaczenia żołnierzy z batalionów wschodnich, okrytych złą sławą własowców.
Znów słychać było strzały. Krzyki walczących przeplatały się z jękiem rannych i konających. Za drzewem korespondent niemieckiej propagandy rejestrował kamerą ostatnie walki na Mokotowie. Wkrótce było po wszystkim. Tych powstańców, którzy nie padli w walce – dobito albo popędzono do niewoli. Tylko nielicznym udało się uciec kanałami do Śródmieścia, jedynego skrawka jeszcze polskiej, jeszcze walczącej stolicy.
Brawa i pamiątkowe zdjęcia
W inscenizacji brało udział kilkadziesiąt osób z różnych grup rekonstrukcyjnych. Zarówno oddziały niemieckie, jak i polskie świetnie przygotowały się do przedstawienia. Widać było, że wielotygodniowe ćwiczenia nie poszły na marne. Umundurowanie, uzbrojenie, a także taktyka, czy wreszcie pokaz musztry stały na najwyższym poziomie. Aż trudno uwierzyć, że to tylko przebierańcy, sympatycy wojskowości i entuzjaści żywej historii, a nie prawdziwi i wciąż młodzi uczestnicy tamtych wydarzeń.
Wszyscy, bez wyjątku – Niemcy i Polacy otrzymali gromkie brawa. Na twarzach kilku gości honorowych z powstańczymi opaskami na rękawach marynarek i sukienek widać było wzruszenie. Nawet ci chłopcy, którzy przez całe przedstawienie stali niedaleko mnie i zastanawiali się, czy przyjedzie Hitler, stali jacyś dziwnie poruszeni, bez słowa. Tylko klaskali. Widać było, że taka lekcja historii na żywo wywiera dużo większe wrażenie na małym odbiorcy niż nudna lekcja w murach szkolnych. Myślę, że nie żal odtwórcom ról tych wielu godzin poświęconych na ćwiczenia, czy walki o fundusze związane z przedstawieniem. W prasie jeszcze niedawno można było przeczytać, że urząd miasta nie ma pieniędzy na tę rekonstrukcję i obchody chciano zredukować do „wieczorku z piosenką powstańczą”. Na szczęście ktoś jednak doszedł do wniosku, że rekonstrukcja może być nie tylko świetną promocją dla dzielnicy, ale i wspaniałą lekcją historii i patriotyzmu.
Na koniec można było bliżej przyjrzeć się uczestnikom inscenizacji, podziwiać ich ekwipunek, zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie „z powstańcem”. Usłyszałem też, że podobno w przyszłym roku ma się odbyć podobna inscenizacja na Starówce. Mam nadzieję, że będzie równie udana.
Przegląd Strzelecki „Arsenał”, wrzesień 2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz