Od pewnego czasu publikujemy w Arsenale porady na temat tego, co zrobić, żeby lepiej strzelać. Doradzaliśmy już, jak dobrać śrut. Jak wyzerować lunetę, nie zapominając o prawidłowym wypoziomowaniu. Dziś spróbuję przybliżyć czytelnikom kwestię przygotowania śrutu, graniczącą z magią tajemną.
Wiatrówki to nieprawdopodobnie celne urządzenia do miotania pocisków na odległość. Nie jest żadnym problemem uzyskanie skupienia na 50 m około 4-5 centymetrów. Z dobrej wiatrówki PCP to skupienie będzie jeszcze lepsze, nawet na poziomie 2 cm. Czy można chcieć czegoś więcej? Choć może to niektórych zdziwi, ale odpowiedź brzmi tak.
Mycie
Każdy śrut wykonany jest ze stopów metali. Czasem znajduje się w nim więcej ołowiu – łatwo to poznać, bo bardzo brudzi ręce. Częściej spotyka się taki stop, w którego skład wchodzi więcej cyny, taki śrut jest jaśniejszy i twardszy. Skład chemiczny to często pilnie chroniona tajemnica producenta. Jakikolwiek by jednak był, zawsze w każdej puszce oprócz śrutu można znaleźć jeszcze coś - pył, brud, kurz. Właściwie nie wiem, jak to nazwać, czy jest to pozostałość po produkcji, czy brud z magazynu. Tak czy inaczej te drobiny brudu podczas strzału mogą osadzać się w lufie i z czasem tak zabrudzą gwint w naszej wiatrówce, że zacznie ona zauważalnie mniej celnie strzelać. Żeby tego uniknąć, warto umyć śrut przed strzelaniem.
W tym celu najlepiej zaopatrzyć się w benzynę ekstrakcyjną i jakiś pojemnik lub słoik. Bardzo delikatnie wsypujemy śrut do słoika, zalewamy benzyną, zakręcamy i przez jakiś czas powoli obracamy słoik w rękach. Nie radzę wstrząsać. Oprócz wyrobów Haendler & Natermann większość śrucin jest stosunkowo miękka. Jeśli będziemy się z nim nieostrożnie obchodzić, cała nasza praca przyniesie więcej szkody niż pożytku. Śrut z pogiętym, czy choćby tylko lekko spłaszczonym kielichem, nigdy już nie poleci dokładnie tam, gdzie chcielibyśmy go posłać.
Oprócz benzyny można też stosować inne środki, jak na przykład aceton, rozcieńczalniki do farb. Słyszałem nawet o ludziach, którzy myją śrut w płynie hamulcowym. Nie wiem, jakie to przynosi efekty, przytaczam jednak jako ciekawostkę.
Podczas mycia, na ściankach słoika szybko zobaczymy cały ten brud, który zmył się ze śrutu.
Co teraz? Kiedy już jesteśmy pewni, że dłuższe moczenie nabojów nie przyniesie korzyści, należy delikatnie je odcedzić. Najlepiej sprawdza się do tego sitko do makaronu, choć nie radzę tego zabierać z kuchni żonie lub matce, skutki mogą być opłakane.
Z własnego doświadczenia wiem, że próba użycia przyrządów kuchennym spotyka się ze stanowczym sprzeciwem. I słusznie, jeszcze by potem makaron „pachniał” benzyną ekstrakcyjną. Stąd wniosek, że warto zaopatrzyć się we własne narzędzia.
Już odcedzony śrut pozostawiamy do wyschnięcia. Można go jeszcze dla pewności przepłukać czystą wodą, ale chyba nie jest to konieczne. Ważne, żeby śrut wysechł. Nie radzę wsadzać choćby wilgotnego do lufy! Jeśli do lufy dostanie się odrobina benzyny, to może wybuchnąć podczas strzału. Woda z kolei może doprowadzić do korozji. Śrut ma być idealnie suchy i basta. Po paru godzinach można już zwykle strzelać. Czy da nam lepsze skupienie? Nawet jeśli nie, to przynajmniej nie będzie tak brudził lufy i zatykał gwintu.
W tym celu najlepiej zaopatrzyć się w benzynę ekstrakcyjną i jakiś pojemnik lub słoik. Bardzo delikatnie wsypujemy śrut do słoika, zalewamy benzyną, zakręcamy i przez jakiś czas powoli obracamy słoik w rękach. Nie radzę wstrząsać. Oprócz wyrobów Haendler & Natermann większość śrucin jest stosunkowo miękka. Jeśli będziemy się z nim nieostrożnie obchodzić, cała nasza praca przyniesie więcej szkody niż pożytku. Śrut z pogiętym, czy choćby tylko lekko spłaszczonym kielichem, nigdy już nie poleci dokładnie tam, gdzie chcielibyśmy go posłać.
Oprócz benzyny można też stosować inne środki, jak na przykład aceton, rozcieńczalniki do farb. Słyszałem nawet o ludziach, którzy myją śrut w płynie hamulcowym. Nie wiem, jakie to przynosi efekty, przytaczam jednak jako ciekawostkę.
Podczas mycia, na ściankach słoika szybko zobaczymy cały ten brud, który zmył się ze śrutu.
Co teraz? Kiedy już jesteśmy pewni, że dłuższe moczenie nabojów nie przyniesie korzyści, należy delikatnie je odcedzić. Najlepiej sprawdza się do tego sitko do makaronu, choć nie radzę tego zabierać z kuchni żonie lub matce, skutki mogą być opłakane.
Z własnego doświadczenia wiem, że próba użycia przyrządów kuchennym spotyka się ze stanowczym sprzeciwem. I słusznie, jeszcze by potem makaron „pachniał” benzyną ekstrakcyjną. Stąd wniosek, że warto zaopatrzyć się we własne narzędzia.
Już odcedzony śrut pozostawiamy do wyschnięcia. Można go jeszcze dla pewności przepłukać czystą wodą, ale chyba nie jest to konieczne. Ważne, żeby śrut wysechł. Nie radzę wsadzać choćby wilgotnego do lufy! Jeśli do lufy dostanie się odrobina benzyny, to może wybuchnąć podczas strzału. Woda z kolei może doprowadzić do korozji. Śrut ma być idealnie suchy i basta. Po paru godzinach można już zwykle strzelać. Czy da nam lepsze skupienie? Nawet jeśli nie, to przynajmniej nie będzie tak brudził lufy i zatykał gwintu.
Ważenie
Wiatrówki są tym celniejsze, im bardziej powtarzalna jest prędkość wylotowa śrutu. Dobra wiatrówka PCP
z regulatorem potrafi tak dobierać dawkę powietrza, by każdy strzał był oddawany z taką samą prędkością, z wahnięciem jednego metra. Innymi słowy, można założyć, że prędkość początkowa to 240-242 m/s. Tak małe rozbieżności powodują, że na 50. metrze bardzo trudno zobaczyć jakąś różnicę w opadzie między „wolniejszym” a „szybszym” strzałem. Żeby jednak osiągnąć tak doskonałe wyniki, warto trochę pomóc swojej wiatrówce. Jak? Ładując śrut zawsze o takiej samej masie.
To, o czym teraz będę pisał, od dłuższego czasu budzi ożywioną dyskusję wśród naprawdę dobrych strzelców HFT czy FT. Czy warto poświęcać czas na ważenie śrutu? Przyjrzyjmy się najpierw faktom.
Kiedy bierze się standardową paczkę śrutu JSB Exact, to można by przypuszczać, że masa każdej śruciny będzie taka sama, jak deklarowana przez producenta 0,544 grama. Otóż tak nie jest – 0,544 to tylko uśredniona wartość. Zależna od kalibru (4,50 mm będzie zwykle troszkę lżejszy niż 4,53 mm), od matrycy, na jakiej produkowano śrut i zapewne jeszcze od wielu innych czynników, których możemy się tylko domyślać. Zdarza się, że w tej samej paczce śrut może mieć masę 0,529, a jego sąsiad 0,569. Cóż to za różnica, można pomyśleć. Setne części grama przecież chyba nie mogą mieć żadnego znaczenia. Teoretycznie jednak mają. Według symulacji komputerowej tak cięższy śrut na 50 metrze będzie parę milimetrów większy opad. O ile? Zależy to od prędkości początkowej, od odległości, na jaką mamy wyzerowaną lunetę, gęstości powietrza, temperatury.
Czy warto poświęcać czas na ważenie śrutu, żeby poprawić skupienie o parę milimetrów? To zależy.
W przypadku strzelców HFT, którzy na zawodach strzelają do figurek stojących maksymalnie na 41 metrze – zdecydowanie nie. Tylko się narobimy, a efektu i tak nie sposób zauważyć. A strzelcy FT? Sam nie wiem. Symulacja komputerowa wykazuje, że warto. Praktyczny test też zdaje się to potwierdzać. Na czym polegał test?
Wziąłem trzy grupy śrutu z tej samej paczki, myte, ważone i smarowane. Grupa najlżejsza (0,532-0,534), średnia (0,543-0,545) oraz najcięższa (0,552-0,554) – z każdej po około 40 sztuk. Karabin Daystate Mk 4, postawiony w imadle, na potrzeby testu kartusz nabiłem do 200 barów. Wcześniejsze testy tej wiatrówki (publikowane w ARSENALE 57) dały mi pewność, że prędkości wylotowe będą bardzo stabilne. Ustawiłem tarcze w hali na 30, 40 i 50 metrach. Po jednej dla każdej grupy śrutu. Każdy strzał miał zmierzoną prędkość śrutu.
z regulatorem potrafi tak dobierać dawkę powietrza, by każdy strzał był oddawany z taką samą prędkością, z wahnięciem jednego metra. Innymi słowy, można założyć, że prędkość początkowa to 240-242 m/s. Tak małe rozbieżności powodują, że na 50. metrze bardzo trudno zobaczyć jakąś różnicę w opadzie między „wolniejszym” a „szybszym” strzałem. Żeby jednak osiągnąć tak doskonałe wyniki, warto trochę pomóc swojej wiatrówce. Jak? Ładując śrut zawsze o takiej samej masie.
To, o czym teraz będę pisał, od dłuższego czasu budzi ożywioną dyskusję wśród naprawdę dobrych strzelców HFT czy FT. Czy warto poświęcać czas na ważenie śrutu? Przyjrzyjmy się najpierw faktom.
Kiedy bierze się standardową paczkę śrutu JSB Exact, to można by przypuszczać, że masa każdej śruciny będzie taka sama, jak deklarowana przez producenta 0,544 grama. Otóż tak nie jest – 0,544 to tylko uśredniona wartość. Zależna od kalibru (4,50 mm będzie zwykle troszkę lżejszy niż 4,53 mm), od matrycy, na jakiej produkowano śrut i zapewne jeszcze od wielu innych czynników, których możemy się tylko domyślać. Zdarza się, że w tej samej paczce śrut może mieć masę 0,529, a jego sąsiad 0,569. Cóż to za różnica, można pomyśleć. Setne części grama przecież chyba nie mogą mieć żadnego znaczenia. Teoretycznie jednak mają. Według symulacji komputerowej tak cięższy śrut na 50 metrze będzie parę milimetrów większy opad. O ile? Zależy to od prędkości początkowej, od odległości, na jaką mamy wyzerowaną lunetę, gęstości powietrza, temperatury.
Czy warto poświęcać czas na ważenie śrutu, żeby poprawić skupienie o parę milimetrów? To zależy.
W przypadku strzelców HFT, którzy na zawodach strzelają do figurek stojących maksymalnie na 41 metrze – zdecydowanie nie. Tylko się narobimy, a efektu i tak nie sposób zauważyć. A strzelcy FT? Sam nie wiem. Symulacja komputerowa wykazuje, że warto. Praktyczny test też zdaje się to potwierdzać. Na czym polegał test?
Wziąłem trzy grupy śrutu z tej samej paczki, myte, ważone i smarowane. Grupa najlżejsza (0,532-0,534), średnia (0,543-0,545) oraz najcięższa (0,552-0,554) – z każdej po około 40 sztuk. Karabin Daystate Mk 4, postawiony w imadle, na potrzeby testu kartusz nabiłem do 200 barów. Wcześniejsze testy tej wiatrówki (publikowane w ARSENALE 57) dały mi pewność, że prędkości wylotowe będą bardzo stabilne. Ustawiłem tarcze w hali na 30, 40 i 50 metrach. Po jednej dla każdej grupy śrutu. Każdy strzał miał zmierzoną prędkość śrutu.
Nie wdając się w nudne szczegóły, przejdą od razu do wniosków. Otóż – śrut z pierwszej grupy latał najszybciej, a z trzeciej grupy najwolniej. Różnice między skrajnymi grupami wynosiły kilka metrów na sekundę. Różnic między poszczególnymi strzałami w obrębie tej samej grupy właściwie nie było. Innymi słowy, można by powiedzieć, że test praktyczny wykazał słuszność wyliczeń komputerowych. Wszystkie tarcze na 30 metrze wykazywały dokładnie takie same skupienie. Podobnie takie same skupienie było na tarczach na 40 metrze. Na 50 też poszczególne grupy przestrzelin były takie same. Najcięższy śrut spadał około 6 mm niżej niż najlżejszy.
I na koniec – energia pocisku, obliczana na podstawie masy i prędkości wylotowej, była zawsze niemal taka sama, niezależnie od grupy wagowej. Lżejszy śrut wylatywał szybciej, ale miał taką samą energię kinetyczną, jak cięższy i wolniejszy.
Jako leniwa osoba strzelająca HFT, której nie chce się spędzać nad elektroniczną wagą nawet 5 minut, od tej pory już nie będę tego robił. Ważenie śrutu ma chyba tylko takie znaczenie, że zawodnik jest pewny, że zrobił wszystko co konieczne, żeby zapewnić sobie dobrą amunicję na zawody. Powtarzalną, przewidywalną. Jeśli mu się nie powiedzie, to nie będzie się zastanawiał, czy aby nie jest to wina śrutu bądź karabinka.
Taki komfort psychiczny na zawodach jest trudny do przecenienia… Zawodnik FT przed zawodami może zacząć bawić się w aptekarza, w przypadku strzelania na 50 metrów różnica w opadzie na poziomie 6 mm, w połączeniu z własnym błędem w ocenie odległości może w ostatecznych rachunku oznaczać pudło.
I na koniec – energia pocisku, obliczana na podstawie masy i prędkości wylotowej, była zawsze niemal taka sama, niezależnie od grupy wagowej. Lżejszy śrut wylatywał szybciej, ale miał taką samą energię kinetyczną, jak cięższy i wolniejszy.
Jako leniwa osoba strzelająca HFT, której nie chce się spędzać nad elektroniczną wagą nawet 5 minut, od tej pory już nie będę tego robił. Ważenie śrutu ma chyba tylko takie znaczenie, że zawodnik jest pewny, że zrobił wszystko co konieczne, żeby zapewnić sobie dobrą amunicję na zawody. Powtarzalną, przewidywalną. Jeśli mu się nie powiedzie, to nie będzie się zastanawiał, czy aby nie jest to wina śrutu bądź karabinka.
Taki komfort psychiczny na zawodach jest trudny do przecenienia… Zawodnik FT przed zawodami może zacząć bawić się w aptekarza, w przypadku strzelania na 50 metrów różnica w opadzie na poziomie 6 mm, w połączeniu z własnym błędem w ocenie odległości może w ostatecznych rachunku oznaczać pudło.
Smarowanie
Wspomniałem o smarowaniu śrutu. O co tu chodzi? Jest kilku producentów preparatów do smarowania diabolo. Na naszym rynku najłatwiej kupić smar Napier Pellet i PL 9. Oba angielskie. Oba dość drogie. Oba według zapewnień producentów i dystrybutorów mają zapewnić poprawę skupienia o kilkadziesiąt procent.
Użycie ich jest stosunkowo proste. Wystarczy kilka kropel Napiera wycisnąć z buteleczki na gąbkę, przeturlać po tym śruciny kilka razy i już będą miały na sobie delikatny film olejowy. Można też przelać olej do jakiegoś atomizera, postawić śruciny główkami do góry na jakiejś kartce papieru i niezbyt obficie spryskać. PL 9 sprzedawany jest od razu w butelce z atomizerem.
Czy warto się w to bawić? Moim zdaniem tak. Zauważyłem wzrost celności, zarówno podczas strzelania z AirArms S 400/410/510, HW 100, jak i Daystate Mk 4 ST/MK 4 GP, a także Theobena Vanquish. Doprawdy trudno ocenić tę poprawę w procentach, jednak grupy przestrzelin ze śrutu smarowanego były wyraźnie ciaśniejsze niż te ze śrutu „nieczarowanego”. Warto. Jednak nie zaleca się smarowania śrutu w przypadku strzelania z wiatrówek sprężynowych. Istnieje ryzyko, minimalne, ale jednak, że jakaś odrobina smaru ze śrutu przedostanie się na uszczelkę tłoka, doprowadzi do dieslowania, a w konsekwencji do uszkodzenia uszczelki. Moim zdaniem szanse na to są minimalne, wspominam dla porządku.
Użycie ich jest stosunkowo proste. Wystarczy kilka kropel Napiera wycisnąć z buteleczki na gąbkę, przeturlać po tym śruciny kilka razy i już będą miały na sobie delikatny film olejowy. Można też przelać olej do jakiegoś atomizera, postawić śruciny główkami do góry na jakiejś kartce papieru i niezbyt obficie spryskać. PL 9 sprzedawany jest od razu w butelce z atomizerem.
Czy warto się w to bawić? Moim zdaniem tak. Zauważyłem wzrost celności, zarówno podczas strzelania z AirArms S 400/410/510, HW 100, jak i Daystate Mk 4 ST/MK 4 GP, a także Theobena Vanquish. Doprawdy trudno ocenić tę poprawę w procentach, jednak grupy przestrzelin ze śrutu smarowanego były wyraźnie ciaśniejsze niż te ze śrutu „nieczarowanego”. Warto. Jednak nie zaleca się smarowania śrutu w przypadku strzelania z wiatrówek sprężynowych. Istnieje ryzyko, minimalne, ale jednak, że jakaś odrobina smaru ze śrutu przedostanie się na uszczelkę tłoka, doprowadzi do dieslowania, a w konsekwencji do uszkodzenia uszczelki. Moim zdaniem szanse na to są minimalne, wspominam dla porządku.
Podsumowanie
Kiedy już umyjemy, przeważymy i nasmarujemy śrut, wszystkie tory na zawodach FT/HFT stoją przed nami otworem. Można stawać w szranki z przekonaniem o tym, że mamy najlepszą amunicję pod słońcem i nikt nam nie dorówna kroku. Dobrany odpowiedni kaliber, odprawione czary – nic tylko wygrywać. Od tej pory liczą się już tylko nasze umiejętności.
Prawie. Napiszemy jeszcze w Arsenale, co można poprawić lub zmienić w karabinku, żeby był jeszcze celniejszy, bardziej ergonomiczny i był naszym największym sprzymierzeńcem na zawodach.
Prawie. Napiszemy jeszcze w Arsenale, co można poprawić lub zmienić w karabinku, żeby był jeszcze celniejszy, bardziej ergonomiczny i był naszym największym sprzymierzeńcem na zawodach.
Przegląd Strzelecki "Arsenał", luty 2009
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz