Kiedyś miałem radziecką wiatrówkę. Bez szyny montażowej, ze sprężyną tak słabą, że gołym okiem widać było wylatujący śrut. Aż się odechciewało strzelać.
Po wymianie sprężyny ochota wróciła. Ale IŻ-38 już mi nie wystarczał. Marzeniem była Norica Marvic Gold, wiatrówka piękna i mocna. Potęga. I piękno. Dwa w jednym.
Gdy pewnego dnia, trochę przez przypadek stałem się jej właścicielem, poczułem tę siłę na własnym ciele – łokieć bolał od naciągania sprężyny a ramię od stopki uderzającej mnie z siłą nosorożca przy każdym strzale. Nieprzyzwyczajony do takich energii miałem nauczkę, iż powtarzalny i pewny chwyt broni to podstawa w strzelectwie…
Wiele od tamtego czasu już miałem karabinków, i sprężynowych, i PCP. Ale wciąż mam w pamięci uczucie radości, gdy przyniosłem „nornicę” po raz pierwszy do domu. Był to karabin inny niż wszystkie, z "rysowaną" lufą i przepiękną osadą, choć wykonaną z buku. Mam do niej taki sentyment i tak miłe po niej wspomnienia, jak po pierwszej szkolnej miłości.
Zdradziłem ją, wymieniłem na wyrób niemiecki. Nad temperament przedłożyłem dokładność. Nie mam już nieokiełznanej Hiszpanki.
I pewnie nigdy już mieć nie będę. Takich wiatrówek już nie ma. W moje ręce ostatnio trafiła Norica Marvic Gold Mk II. Ma inną osadę, chyba jeszcze piękniejszą niż we wcześniejszej wersji. Podczas badania prędkości wylotowych, każda śrucina JSB Exact przelatywała przez bramki Shooting Chrony z prędkością od 240 do 244 metrów na sekundę. Hiszpański temperament? Nie, to już jest raczej niemiecka precyzja…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz