piątek, 9 września 2011

Osiołkowi w żłobie dano

Strzelanie z wiatrówki, choć jest świetnym sposobem na szarość dnia codziennego, też potrafi się znudzić. Bo ile można strzelać ciągle do tarczy albo metalowych figurek? Nie korciło Was czasem, żeby wygarnąć całą serię z karabinu do zwykłej puszki? Przeciąć kartonowe pudło? Mnie korciło. Za sprawą karabinu ASG jest to możliwe. I bardzo atrakcyjne.
Dzieci lubią strzelać. I te małe, i te duże, zupełnie dorosłe. A żona patrzy na nie – z politowaniem – na starsze, z troską i obawą o bezpieczeństwo tych młodszych. Ale że strzelać lubią, wypadało zadbać bardziej o ich bezpieczeństwo.
Śrut wystrzelony z wiatrówki potrafi zrobić krzywdę, pod tym względem ASG jest zdecydowanie bezpieczniejsze. Jeśli strzelanie będzie się odbywało pod opieką osoby dorosłej, to moment jej nieuwagi nie musi prowadzić do płaczu i wizyty u chirurga. Taki był plan – kupić karabin, z którego i dzieci na działce będą mogły postrzelać i tatuś będzie miał zabawkę. Ale jaki?
Wybór jest ogromny. W pięć minut spędzonych przed komputerem, znalazłem około 10 firm, których produkty są popularne w Polsce. Po kilku godzinach szukania w sieci, wiem, że jest ich dużo więcej. Jedne są lepsze, drugie cieszą się mniejszym uznaniem. Jeśli karabin wykonano w Japonii czy na Tajwanie, zwyczajowo uznawany jest za lepszy niż ten wyprodukowany w Chinach, choć zdarzają się chlubne wyjątki. Każda z tym firm produkuje przynajmniej kilka modeli karabinków szturmowych i wyborowych, każdy w przynajmniej kilku wersjach. Do tego różnią się dodatkowym wyposażeniem, które może być w zestawie lub można je dokupić osobno. Koniec końców repliki mogą się różnić sposobem zasilania. Innymi słowy, kulka może być wystrzeliwana na trzy, a nawet właściwie cztery różne sposoby, z których każdy ma swoje wady i zalety. Najtańsze są karabinki ASG sprężynowe, gdzie po każdym strzale trzeba naciągnąć sprężynę tłoka, podobnie zresztą jak w wiatrówkach sprężynowych, tyle że tu nie ma silnych sprężyn i wystarczy ściągnąć na przykład rączkę zamka do tyłu, by karabin był gotów do oddania strzału. Zaletą jest niewątpliwie niski koszt repliki. Poza tym strzelać można zawsze i wszędzie, nawet na środku pustyni, tak długo, jak nie sparcieją uszczelki, czy nie pęknie sprężyna, w praktyce przynajmniej kilka lat. Wada jest jedna, ale bardzo dotkliwa – nie ma szans na strzelanie seriami.
Seriami można strzelać z karabinków AEG, czyli Airsoft Electric Gun. Zasada działania jest podobna, ale tutaj "silniczek modelarski" napędza podajnik śrutu i napina sprężynę. Wygarnięcie serią do celu to wielka frajda, ale nie ma róży bez kolców. Wady karabinków na baterie widzę trzy. Po pierwsze strzelanie na deszczu może zakończyć się awarią. Dobrze, wiem, rzadko strzela się w czasie deszczu... Druga wada to nie do końca wierne odwzorowanie pracy prawdziwej broni. Tu też zdarzają się chlubne wyjątki, gdy replika do złudzenia przypomina ostrą broń, zarówno z wyglądu, jak i po ściągnięciu spustu, jednak takie modele nie są tanie. Trzecia wada to dźwięk silniczka, który przypomina odgłos wydawany przez silniczek elektryczny samochodu sterowanego przez radio. Zupełnie nie pasuje mi w przypadku karabinów.
Trzeci i czwarty sposób zasilania replik to sprężony gaz. Przeważnie jest to GreenGas, specjalna mieszanka propanu i silikonu, dodawanego jako środek smarująco-konserwujący. Zamiast GreenGas można stosować zwykły propan, trzeba tylko pamiętać o okresowym przesmarowaniu uszczelek, bowiem czysty propan jest suchy i uszczelki szybko się niszczą. Niemal wszystkie repliki zasilane gazem, dostępne na rynku, mają system bolt action, czyli zamek pracuje niemal tak jak w oryginale. Gaz z jednej strony wypycha kulkę przez lufę, z drugiej zaś służy jako pędnik dla napinacza zamka, który cofając się, pociąga za sobą tłok, następna kulka z magazynka wpada do komory, potem tłok jest zwalniany w kierunku lufy, spręża powietrze, kulka wylatuje. Takie perpetuum mobile. Powiedzmy, prawie. Zabawa kończy się wraz z ostatnią kulką w magazynku, lub wtedy, gdy ciśnienie gazu zgromadzonego w magazynku jest już za niskie. Czasem kończy się jeszcze szybciej, bowiem GreenGas ma pewną paskudną cechę – podczas rozprężania bardzo się schładza, jednocześnie mrożąc wszystko dookoła, czyli przede wszystkim metalowe części i uszczelki w karabinku. Jeśli do tego dodamy niską temperaturę na zewnątrz, to często powstaje zjawisko „syfonu”, czyli po naciśnięciu spustu pada strzał, ale jednocześnie przez zmrożone uszczelki uwalnia się cały gaz, jaki teoretycznie powinien nam starczyć jeszcze na wiele strzałów. Zjawisko przykre wiosną i jesienią, być może nie występuje latem, jednak zimą strzelanie z ASG zasilanego propanem to nieporozumienie, gdyż prędzej czy później prowadzi do awarii.
Lepiej pod tym kątem sprawdza się CO2 jako źródło zasilania. Nadal zimą może się zdarzyć, że cały gaz uleci w najmniej spodziewanym momencie, jednak szansa na to jest mniejsza. Dodatkowo trzeba się liczyć z tym, że replika zasilana dwutlenkiem węgla jest mocniejsza. Kulka opuszcza lufę o wiele szybciej i z większą energią. Chcąc stosować magazynki na CO2, należy albo wymienić zestaw tłoka na wzmocniony, albo od razu kupić replikę przystosowaną do tego rodzaju zasilania. Zwykłe karabinki mają za słaby tłok i szybko może dośjć do zniszczenia elementów wewnętrznych. Największą wadą tego sposobu zasilania jest koszt – repliki zasilane gazem są często droższe niż AEG, do tego trzeba płacić za gaz. W przypadku GreenGas koszt butli 1000 ml to około 30 zł. Nie jest to może dużo, z takiej butli można naładować wielokrotnie magazynek repliki, jednak ASG sprężynowe czy AEG są dużo tańsze w eksploatacji. CO2 to już szczyt szczytów, jeden nabój kosztuje około 2 zł (standardowy 12 g, taki jak do wiatrówek), a dobrze jest, jeśli uda się na nim wystrzelać dwa magazynki z M 16, co się przekłada na około 60 strzałów. Biorąc pod uwagę, że magazynek można opróżnić w kilka sekund, warto się zastanowić dwa razy przed zakupem, czy będzie nas później na to stać.

US ARMY czy „reszta świata”?
Firm mnóstwo, modeli tysiące. W tym gąszczu znaleźć coś dla siebie to prawdziwa sztuka. Jeśli marzymy o tym, żeby kupić karabinek ten jedyny, najlepszy, na zawsze – to pewnie się nie uda. Tyle tego jest, że każdy następny będzie jeszcze atrakcyjniejszy i ta zabawa może trwać w nieskończoność, tym bardziej że wciąż pojawiają się nowe zabawki na rynku, nowe rozwiązania techniczne, a nawet nowe firmy. ASG jest w tej chwili jednym z prężniej rozwijających się rynków. Jeszcze dziesięć lat temu można było kupić tylko pistolet sprężynowy – dziś kosztują czasem kilkanaście złotych...
Z góry skazany na porażkę, w poszukiwaniu tego jednego jedynego karabinka, zadałem sobie najpierw pytanie, czego właściwie oczekuję. Do strzelania precyzyjnego mam wiatrówkę. Jeśli trzeba będzie zastrzelić szerszenia, który usiadł na ścianie garażu, to wezmę Steyra LG 110 i jednym strzałem zakończę zabawę. Podobnie nie będę szedł na tor FT/HFT z karabinem na plastikowe kulki. ASG ma służyć wyłącznie do zabawy. Wyobrażam sobie tę zabawę tak: nadmuchać kilkanaście baloników, przywiązać je do drzew na działce, a potem w jak najkrótszym czasie rozstrzelać je z karabinka. Albo poustawiać kilka tarcz IPSC. Albo powiesić kilka puszek po coli. Może kiedyś wziąć udział w jakiejś strzelance ASG, gdzie podobno adrenaliny wydziela się tyle wśród zawodników, że można ją zbierać z krzaków. Do tego wszystkiego potrzebny mi był karabin, który może strzelać seriami. Krótki lub długimi, ale ASG sprężynowe, z powodu ograniczenia do jednego strzału, odpadły
w przedbiegach.
Pierwszym pytaniem, jakie sobie zadałem, to jaki model karabinka kupić? Coś klasycznego. To było dla mnie oczywiste. Kształty w stylu L 85 A2 czy FA-MAS jakoś do mnie nie przemawiają. Może dlatego, ze wychowany na filmach wojennych produkowanych albo w Hollywood albo w Polsce najczęściej mam w świadomości, że współczesny karabin to M 16 albo kałach, a z pistoletów maszynowych UZI albo MP 5.
Kałasznikow w klasycznej formie AK 74 odpadł z powodu masy. Pomny tego, że być może dzieci będą chciały też z niego czasem postrzelać, wolałem postawić na coś lżejszego. Z drugiej strony chciałem coś, co jednak wygląda dość poważnie, jest duże, metalowe i nie przypomina plastikowej zabaweczki. Chciałem karabin, który jest standardowym wyposażeniem US ARMY, ale jednocześnie jest dość popularny, żeby można było wcielić się kiedyś na jakiejś strzelance w żołnierza sił „reszty świata” bez obawy, że ktoś zakwestionuje wybór broni.
Powoli dochodziłem do jedynej słusznej możliwości, czyli konstrukcji opartej na znanym i popularnym M 16. Jednak ten model jest stanowczo za długi, żeby dzieci mogły się nim wygodnie posługiwać. Z kolei SCAR jest według mnie za krótki i nie podoba mi się parę szczegółów jego konstrukcji. Ostatecznie podjąłem decyzję – najlepszy dla mnie, najbardziej uniwersalny będzie M 4. Dość krótki, z regulowaną kolbą, klasyczny kształt, jednocześnie bardzo podatny na modyfikacje. Bez trudu można wymienić lufę na dłuższą, a dokładając stałą kolbę w razie potrzeby w kilka minut można przerobić na M 16. Liczba akcesoriów, jakie można dokupić do M 4 wprost poraża, prędzej czy później karabin będzie wyglądał i strzelał tak, jak tego po nim się spodziewam.

Gazem czy prądem?
Jak już wcześniej wspomniałem, karabin ma w założeniu działać głównie latem na działce. Może kiedyś zdarzy się pojechać na jakąś strzelankę, a jeśli tak, to raczej na wiosnę i na jesieni, kiedy grubsze ubranie zabezpieczające przed uderzeniem kulki nie będzie szczególnie uciążliwe. Tymczasem jednak zacząłem się zastanawiać, na czym mi bardziej zależy? Po dłuższych przemyśleniach doszedłem do wniosku, że najbardziej mi zależy na replice, która najwierniej odda wrażenie strzelania z prawdziwego M 4. W tym samym czasie miałem możliwość bawić się dwoma karabinkami. Jednym z nich było M 4 firmy Socom Gear, drugim... M 4 firmy Socom Gear. Przy czym jeden był zasilany GreenGas, a drugi był napędzany elektrycznie. Każdy dobry, na swój sposób.
Różnice między nimi widoczne są na każdym kroku. Gazowiec ma oznaczenia firmy Noveske, rzekomo w 99% jest zgodny z oryginałem. Nie wiem, na ile to prawda. Mnie trochę raził napis made in Tajwan na szkielecie, ale ogólnie wygląd mi odpowiada. Do tego wszystkie elementy sprawiają wrażenie niezwykle solidnych, lufa wydaje się być stalowa (choć zapewne jest to aluminium lub temu podobny stop, tylko lakierowany na kolor stalowy). Podobnie jest z uchwytem transportowym. Kolba jest plastikowa, niestety ma trochę luzu, zwłaszcza po wysunięciu nieprzyjemnie się kolebie na boki. Oczywiście można kolbę wymienić na coś z szerokiej oferty, a cała operacja zajmie góra pół minuty. I będzie kosztować nawet kilkaset złotych, ale przecież to hobby. Na hobby się nie oszczędza.
Podobnie zbyt dużo luzu mają okładziny przedniego chwytu, ale z tym można łatwo zawalczyć, podklejając je na łączeniu taśmą klejącą, która usztywni konstrukcję, niewidoczną z zewnątrz. Można też kupić inne okładziny. M 4 ma modułową konstrukcję i od nas tylko zależy, co tam będzie osłaniało lufę wewnętrzną. Do karabinku w zestawie dołączono klucz montażowy, przy którego pomocy bardzo łatwo można odkręcić kolbę i osłonę lufy, a także samą lufę. Tym sposobem można, o czym myślałem od samego początku, założyć dłuższą lufę z dłuższą osłoną, z tyłu stałą kolbę i w ten sposób wizualnie zmienić M 4 na M 16.
Karabin jest zasilany gazem. Tankuje się go bezpośrednio do magazynka, raz zatankowany magazynek wystarcza na dwa komplety kulek, czyli około 60 strzałów. To dużo, biorąc pod uwagę to, ile strzelam podczas jednego popołudnia z wiatrówki pneumatycznej. Ale bardzo mało, jak na karabin szturmowy. Wystrzelenie jednej serii to zaledwie kilka sekund.
Jednak to szybkostrzelność teoretyczna. W praktyce wystrzelenie długiej serii wiąże się z przymarzaniem uszczelek, nawet podczas strzelania w ciepłym pomieszczeniu. Zamek zaczyna pracować wolniej. Zdecydowanie lepiej strzelać krótkimi seriami. I używać dobrych kulek – tanie rozpadały mi się już w komorze zamkowej, co prowadziło do blokowania zamka. Nie wiem, co było przyczyną. Czy to, że kulki mroziło i nie wytrzymywały uderzenia podajnika? Nie mam pojęcia, jednak w skrajnym przypadku może to doprowadzić do zniszczenia uszczelki tłoka. Koszt naprawy może nie jest szczególnie dotkliwy, ale jeśli akurat nie mamy przy sobie zapasowych oringów, to trzeba przerwać zabawę i wracać do domu.
Karabinek bardzo łatwo przystosować do zasilania CO2. Wystarczy kupić dwie rzeczy – po pierwsze magazynek na CO2, po drugie wzmocniony zestaw tłoka. Standardowy nie wytrzyma pracy przy zwiększonym ciśnieniu i po paru strzałach z pewnością się posypie. Wymiana zespołu tłoka jest banalnie prosta – należy otworzyć górną pokrywę zamka, zupełnie zresztą tak jak w oryginale, wyciągamy przetyczkę umieszczoną w tylnej części, podnosimy pokrywę i naszym oczom ukazuje się wnętrze. Teraz jedynie trzeba wyjąć jeden element, wsadzić wzmocniony zamiennik i gotowe. Pozostaje już tylko pamiętać o tym, że o ile karabin zasilany GreenGas wystrzeliwuje kulkę z prędkością około 145 m/s, o tyle w przypadku zasilania CO2 prędkość może wzrosnąć nawet do 180–190 m/s. Wciąż za mało żeby zabić, jednak uderzenie kulki będzie o wiele bardziej bolesne.
Karabin ma blow-back, co oznacza, że podczas strzelania coś tam się szarpie w środku i zabawa bardziej przypomina strzelanie, a mniej grę komputerową. Widać zresztą w oknie wyrzutnika, jak zamek pracuje i przyznam, że gdy pierwszy raz to zobaczyłem, wywarło na mnie duże wrażenie. Według bardziej doświadczonego kolegi kopnięcie jest porównywalne ze strzelaniem z .22LR.
Dźwignia przeładowania działa podobnie jak w oryginale, trzeba ją pociągnąć mocno do tyłu, po czym zwolnić. W tym czasie otwiera się osłona okna wyrzutnika. Szczęk zamka jest niezwykle miły dla ucha, przywodzi na myśl ten, który wielokrotnie słyszało się podczas oglądania filmów wojennych.
Jeszcze jedna rzecz mi się bardzo spodobała – po wystrzeleniu ostatniej kulki zamek pozostaje w tylnym położeniu, a z lewej strony szkieletu odchyla się dźwignia zwana po angielsku Bolt Catch. W tym momencie trzeba wyjąć pusty magazynek, włożyć pełny, zupełnie jak na filmie, uderzyć dłonią (wystarczy palcem, ale uderzenie pełną dłonią zaobserwowałem w obrazie „Pluton”) w bolt catch. Słychać szczęk zamykanego zamka i karabin jest znów gotów do strzelania.
Po lewej stronie szkieletu znajduje się przełącznik selektora ognia. Można karabin zabezpieczyć (tylko wtedy, gdy jest gotów do strzału z kulką wprowadzoną do lufy), strzelać pojedynczo lub seriami. Co ważne, po prawej stronie szkieletu widać tył bolca przełącznika z wyraźnym nacięciem, więc w można bez odwracania karabinka zorientować się, w jakim położeniu znajduje się selektor.
M 4 AEG firmy Socom to zupełnie inna konstrukcja. Na wstępnie podkreślę, że dużo tańsza. Co mi się w nim podoba, to oznaczenia. Po lewej stronie szkieletu znajduje się napis Daniel Defence, który udzielił, podobnie jak wcześniej Noveske, swojej licencji. Karabin trzyma wymiary oryginału dość wiernie. Podobnie jak w gazowcu, także i tu szkielet, lufa i wiele innych elementów są wykonane z metalu, tylko chwyt, uchwyt przedni i kolba są zrobione z tworzywa tak jak w oryginale. Tu jednak nie mamy już złudzenia stali, wszystkie metalowe elementy są lakierowane na czarno. Także tutaj mamy możliwość wymiany lufy wewnętrznej na precyzyjną, osłony lufy, czy kolby. Można zdjąć uchwyt transportowy i w jego miejsce założyć któreś z dołączonych do zestawu akcesoriów: muszkę i szczerbinkę typu Knight, stałą szczerbinkę typu Tactical, stałą muszkę 416.
Do zestawu trzeba dokupić zasilacz i bateria. Tę ostatnią po naładowaniu wsadza się do środka chwytu przedniego i tu pojawia się pierwsza wada karabinka – bateria jest widoczna. Oczywiście można ją pomalować na czarny matowy kolor i wówczas nie będzie aż tak razić w oczy, niemniej pojawił się pierwszy zgrzyt. Drugi to brak blow-back. Są na rynku karabiny AEG z takim systemem, M 4 Socom Gear do nich nie należy. Trzeci zgrzyt to dźwignia przeładowania, która nie pracuje tak jak w oryginale. Można ją pociągnąć tylko kilka centymetrów do dołu. Sprawia dość tandetne wrażenie i choć jej pociągnięcie otwiera okno wyrzutnika, to jednak pozostaje spory niedosyt.
Karabin dobrze leży w dłoni, nic nie trzeszczy ponad normę. Ktoś stojący z boku może się nieźle przestraszyć, nie polecam chodzenia z taką atrapą w pobliżu banków czy gmachu Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Czar pryska po naciśnięciu spustu – słychać szum silnika, kulka wylatuje z pewnym opóźnieniem (zwłaszcza w porównaniu z wersją gazową), energia wylotowa kulki też jest niższa. Nie działa Bolt Catch, po wystrzeleniu ostatniej kulki nic nas o tym nie powiadamia. W zestawie są dwa magazynki High Cap o pojemności około 300 kulek każdy. Przy takiej pojemności czasem można zapomnieć o tym, że kulki się kiedyś kończą i trzeba przeładować. Chyba, że ktoś strzela na słuch, to znaczy tak długo, jak długo kulki grzechoczą w magazynku (taka przypadłość magazynków High Cap).

Podsumowanie
Generalnie replika elektryczna nie przekonała mnie do siebie. Gazowiec może jest droższy w chwili zakupu i podczas eksploatacji, może i zamarza zimą, ale jako replika prawdziwego karabinu jest o wiele lepszy. AEG ma tę zaletę, że strzela tak długo, jak ma sprawny mechanizm, naładowaną baterię i kulki w magazynku.
Wiele osób bardziej będzie sobie cenić AEG. Rzeczywiście, jest bardziej uniwersalny. Podczas testów ani razu nie zdarzyło mi się zacięcie, a w gazowcu przynajmniej kilka. Naciska się spust i strzela. Ma to znaczenie zwłaszcza w przypadku strzelanek ASG, gdzie wartości użytkowe mają o wiele większe znaczenie niż jakość repliki jako modelu dla kolekcjonerów. Jeśli ktoś myśli o bieganiu z karabinkiem i strzelaniu do innych biegających z karabinkami, to polecam AEG. Ja wybrałem gazowca. Cóż, urzekł mnie. A niezawodność? Cóż, prawdziwe M 16 czy M 4 też nie są bronią doskonałą, wcale bym się nie zdziwił, gdyby zacięcia w gazowcu były dokładnie skalkulowane i wprowadzone specjalnie, dla podniesienia realizmu. Tak czy inaczej M 4 Socom Gear zagości u mnie na dłużej, a w czasie letnich wyjazdów na działkę sprawdzimy jego celność i niezawodność podczas strzelania na czas do balonów.

Przegląd Strzelecki "Arsenał", luty 2010



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz