wtorek, 13 września 2011

Pancernik














W dzisiejszych czasach pancerniki, potężne okręty wyposażone w działa wielkiego kalibru odchodzą do lamusa. O zwycięstwie na morzu decydują lotniskowce i zgromadzone na ich pokładach samoloty. Rakiety kierowane są o wiele potężniejszą i skuteczną bronią niż pociski armatnie. Jednak swoją wielkością pancerniki nadal wzbudzają podziw. Tak samo, jak Theoben Vanquish.
Wszyscy już chyba z niecierpliwością czekamy na nadejście wiosny. Kiedy wreszcie zrobi się ciepło? Kiedy będzie można bez obawy o odmrożenie dłoni postrzelać z wiatrówki? Kiedy na drzewach pojawią się pierwsze liście
i trawa pokryje polowe strzelnice? Długa ta zima. Zaczynam mieć jej dość, łatwo się denerwuję i staję się zgryźliwy. Szczerze mówiąc, miałem wielką ochotę przyczepić się do testowanego Theobena. Wynaleźć kilka problemów, rozdmuchać je do niebotycznych rozmiarów i poużywać sobie. Niestety, przedwiosenna depresja będzie musiała poczekać, bo na dobrą sprawę nie mam się do czego przyczepić.
Ale po kolei…

Wygląd
Karabin robi wrażenie. Osada z laminatu sprawia wrażenie solidnej. Choć laminat jest niemal identyczny w kolorze jak w testowanym niedawno przez kilku kolegów Daystate Mk 4 Grand Prix (ARSENAŁ 1/58), to jednak przypomina tamtą wiatrówkę tylko w niewielkim stopniu. Przede wszystkim jest potężniejsza i cięższa. Po drugie nie ma tak szerokiego zakresu regulacji. Na dobrą sprawę można tylko przesunąć stopkę w górę lub w dół, a także można podnieść trochę bakę. To wszystko.
Z przodu, pod lufą można zamontować bipod lub inne akcesoria. Jest specjalna szyna. Niestety, jest za krótka, żeby dało się założyć palmrest.
Osada jest typu thumbhole, z wycięciem na dłoń. Muszę przyznać, że mimo braku regulacji, karabin trzyma się bardzo wygodnie. Ciąży trochę na lufę, ale tu trudno się dziwić. Po pierwsze, całość waży ponad 7 kg
i to bez lunety, a po drugie – cóż to za lufa! Armata po prostu, wielka i gruba jak sztucer na słonie. Co ja mówię – na mamuty! Średnica grubo ponad 3 cm sprawia wrażenie, otwór wylotowy wydaje się za mały, żeby śrut się w nim zmieścił.
Osady z laminatu mogą się podobać lub nie. Osobiście wolę piękna doszukiwać się w niepowtarzalnym układzie słoi drewna orzechowego. Jednak trzeba przyznać, że laminat ma jedną niezaprzeczalną zaletę – odporność. Po pierwsze nie chłonie tak wilgoci, po drugie trudniej go zarysować. Tym samym karabin zdaje się być wymarzoną wiatrówką na zawody. Tylko jakie? W której konkurencji?
Dystrybutor zachwala go jako narzędzie do wygrywania w kategorii FT. Zdaje się temu służyć spora masa wiatrówki. Do HFT jest zwyczajnie za ciężka. W tej dyscyplinie, gdzie większość celów ostrzeliwuje się zwykle z pozycji leżącej, tak ciężka broń nie jest potrzebna, tylko się człowiek nadźwiga. Co innego w FT – zawodnik tej konkurencji doceni tę cechę, dzięki której karabin podczas celowania jest bardziej stabilny. Jednak zawodnikowi FT będzie w Theobenie brakowało palmrestu, bez którego celowanie
w pozycji siedzącej jest po prostu niewygodne. Strzelec niepotrzebnie się kuli, kurczy, nie mając jak oprzeć wiatrówki na kolanie. Ha! - Znalazłem wadę. Nareszcie mam się do czego przyczepić. Brak długiej szyny to jest to!
System i osłona lufy pokryte są oksydą. Widać na niej świetnie odciski palców, ale w zasadzie nie sprawia większych kłopotów w konserwacji, a przy okazji wydaje się trwała. Kartusz można ładować, zarówno po odkręceniu korka na końcu, jak i wykręcając cały z systemu, i podłączając do butli bądź pompki. Kartusz powinno ładować się do 200 Br. Mało? W zupełności wystarczy. Jest na tyle duży, że wystarczy powietrza na ponad 100 strzałów.
Do tego strzelania zaraz wrócę. Na koniec jeszcze zastanowię się, po co właściwie jest ta szyna pod osadą? Na początku wspomniałem, że można do niej przymocować dwójnóg. Z takim bipodem karabin z miejsca nabiera taktycznego wyglądu. Gdyby laminat był czarny, można by wręcz pomyśleć, że to jakiś nawy model karabinu snajperskiego dla jednostek specjalnych. Może to i dobrze, że osada jest niebieskoszara? Przypadkowy przechodzień, który zobaczy nas strzelających przynajmniej nie wezwie brygady antyterrorystycznej. Wiatrówka robi wrażenie! Po zamontowaniu sporych rozmiarów lunety Optisan Viper 8-32x60 (bardziej szczegółowy test opublikujemy w przyszłym numerze) karabin waży ponad 6,5 kg!

Strzelanie
Po załadowaniu kartusza powietrzem warto sięgnąć po magazynek. Mieści się w nim 17 sztuk śrutu diabolo. Swoją konstrukcją przypomina trochę magazynki szwedzkiej firmy FX, tyle że tamte są 16-strzałowe (dla kalibru 4,5 mm, dla 5,5 mm są 12-strzałowe). Podobna konstrukcja, czyli też podobna wada. Pierwszy załadowany śrut przez moment robi za stoper dla sprężyny magazynka. Nie ma z tym kłopotów, gdy ładujemy twardy śrut Haendler & Natermann. W przypadku miękkiego JSB Exact śrut ten może ulec uszkodzeniu, czyli delikatnemu zgnieceniu kielicha. I na ogół to właśnie się dzieje. Skutkiem tego siedemnasty strzał rzadko kiedy pada tam, gdzie chcieliśmy trafić.
Skoro karabin jest polecany także dla zawodników FT, to przydałaby się jakaś wkładka 1-strzałowa. W ofercie dystrybutora nie znalazłem niczego takiego. Na stronie producenta owszem, jest. Kawałek plastiku, do kupienia za kilkanaście funtów w najtańszym sklepie internetowym w Anglii wydał mi się jednak nie wart żądanej kwoty. Kupując Theobena Vanquish z myślą o zawodach, należy liczyć się z tym, że po każdym strzale trzeba będzie wyjąć magazynek lub o wydaniu dodatkowych funtów do już i tak nietaniej wiatrówki. Konkurencyjny Daystate lepiej to rozwiązał, tam dostajemy w zestawie i magazynek, i wkładkę.
Magazynek ma jeszcze tę cechę, że po ostatnim strzale zamka nie da się domknąć. To znak, że trzeba pomyśleć o załadowaniu kolejnych siedemnastu śrucin. Ale o liczbie pozostałych strzałów informują też cyferki wymalowane na ruchomej części magazynka.
Po włożeniu magazynka i zamknięciu zamka, śrut zostaje automatycznie wprowadzony do lufy. Należy o tym pamiętać! Trochę nie podoba mi się to rozwiązanie. Skutek jest taki, że albo szybko strzelimy, albo mamy w ręku wiatrówkę z niedomkniętym zamkiem (i naciągniętą sprężyną zbijaka), albo wiatrówkę gotową do strzału, nawet jeśli dopiero urządzamy się na stanowisku strzeleckim. Całe szczęście, że jest bezpiecznik. Jednak do jego działania też jakoś nie jestem przekonany. Dodatkowa dźwignia przed spustem chodzi bardzo lekko, delikatne stuknięcie i przeskakuje w położenie odbezpieczone. To zdecydowanie nie jest wiatrówka dla osób, którym zdarzają się chwile nieuwagi...
No dobrze, a jak to strzela? Przede wszystkim bardzo stabilnie. Po poprzednich testach, polegających na ważeniu śrutu (ARSENAŁ 2/59), miałem jeszcze pewien zapas JSB Exact, gdzie każda śrucina miała taką samą masę. Po załadowaniu całego magazynka i wystrzeleniu przez chrono jednego pocisku za drugim, odniosłem wrażenie, że coś się zepsuło w tym sprytnym urządzeniu do mierzeniu prędkości wylotowych. Zacięło się i stale wskazywało 243,1 m/s. Oprócz ostatniego strzału, który miał 242,9. Oj, takiego wyniku nie obserwowałem nawet w reklamowanym jako cud techniki Daystate Mk 4 Grand Prix! Po prostu wspaniały wynik.
Na tarczy już niestety wypadło to trochę gorzej. I nie wiem czemu, testowałem karabin na różnych śrutach. Zdecydowanie najlepiej wypadł JSB Exact 4,51, ale skupienie na 50 m wyniosło 1,9 cm podczas strzelania w zamkniętej hali z karabinkiem unieruchomionym w imadle. To nie jest wartość, która powalałaby na kolana, zwłaszcza, że jak już wspomniałem, karabin rzekomo przeznaczony jest dla strzelców FT, a w dodatku do tanich nie należy. Z drugiej strony taki wynik nie jest też zły. Można znaleźć wiele wiatrówek PCP na rynku, które nawet się do takiego skupienia nie zbliżą... Jednak na zawodach FT Vanquish, jeśli już się pojawi, będzie raczej ciekawostką dla zawodników strzelających z takich karabinków jak Steyr 110 FT, czy Walther Dominator, które kosztując praktycznie tyle samo, pozwalają liczyć na lepsze wyniki.

Próba oceny
Chciałem się poprzyczepiać i jednak znalazłem kilka punktów, do których przyczepić się można. Przede wszystkim wiatrówka jest droga. Przy szalejących obecnie kursach walut kosztuje ponad 8000 zł. To dużo.
Jednak za tę kwotę dostajemy naprawdę solidny sprzęt. Przede wszystkim jej wygląd sprawia, że trudno obok tej wiatrówki przejść obojętnie. Potężna lufa, wielka i ciężka osada sprawiają, że karabin wydaje się być czymś więcej niż zwykłą wiatrówką, strzelającą w dozwolonym w Polsce limicie 17 J. Jej masa sprawia, że po zamontowaniu jakiegoś dwójnogu mamy bardzo solidny karabin snajperski. Celny. Może nie oszałamiająco celny, ale jednak trafienie na 50 m figurki FT, kapsla od butelki, czy nawet mniejszych celów nie powinno sprawić większego problemu. Wiatrówka może się podobać.
Strzelanie z niej to prawdziwa przyjemność. Zamek typu bolt action chodzi lekko, bez zacięć. Dokładnie tak, jak chodzić powinien. Spust jest regulowany, można ustawić na przysłowiowe kichnięcie komara, ale można i po myśliwsku, z wyraźną drogą pierwszego stopnia i delikatnym oporem przed oddaniem strzału. Jeszcze gdyby nie był wykonany z tworzywa...
Podobnie ładowanie powietrzem jest czynnością prostą. Po odkręceniu kapturka wystarczy nałożyć końcówkę ładowania, sprawdzić połączenie i odkręcić śrubę w butli. O ilości powietrza w kartuszu informuje nas na bieżąco manometr umieszczony od spodu osady.
Pewne zastrzeżenia można mieć do konstrukcji magazynka, celność też mogłaby być lepsza, ale ogólnie muszę powiedzieć, że Vanquish to moim zdaniem udana konstrukcja.
Swego czasu każdy szanujący się kraj, mający flotę okrętów wojennych za punkt honoru stawiał sobie posiadanie najpotężniejszego, i niezatapialnego pancernika. Często były to okręty flagowe. Większość z tych niezatapialnych jednostek leży już gdzieś na dnie mórz i oceanów, jednak potrzeba podniesienia prestiżu pozostała. Nie wiem, czy Vanqiush jest niezatapialny. Szczerze w to wątpię. Jednak spokojnie można go nazwać flagowym modelem firmy Theoben - w zupełności zasługuje na ten tytuł. Nadaję mu imię HMS Vanquish!

Przegląd Strzelecki "Arsenał", marzec 2009



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz