niedziela, 4 września 2011

Być jak John Wayne :-)








Marzenia rzadko się spełniają. Są jednak i takie, które mogą się ziścić. Jednym z nich jest posiadanie własnego Winchestera. No, może nie zupełnie takiego jak z Dzikiego Zachodu, ale który też strzela. I to jak…
Umarex raz na jakiś czas zaskakuje nas kolejną repliką broni wypuszczaną na rynek. Zwykl esą to pistolety takie jak Beretta FS 92 czy Walther PPK. W 2002 roku, na targach IWA swoją premierę miała pierwsza replika karabinka Winchester. Jednocześnie Walther Lever Action jest jedyną wiatrówką będącą repliką broni westernowej, ale też Umarex bardzo wysoko zawiesił poprzeczkę.

Wygląd
Karabinek już na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie broni z wyższej półki. Piękna, drewniana osada, metalowy szkielet, zamek, doskonała czerń. Wrażenie psują jedynie plastikowe elementy takie jak plastikowa stopka kolby, plastikowe łączniki na lufie, plastikowa muszka i szczerbinka. Ta ostatnia, to kuriozum w przypadku broni za ponad 1200 zł. Plastikowa szczerbinka suwana po plastikowej szynie dystansowej w niczym nie przystaje do wizerunku broni z XIX wieku. Ponadto szczerbinkę da się zsunąć z listwy. Pół biedy, gdy zrobimy to sami, ale jeśli spadnie gdzieś podczas dynamicznego strzelania w terenie, to pozostanie nam tylko kupić nową, kupić celownik optyczny (do broni westernowej!) lub celować po lufie.
Karabinek występuje w czterech wersjach. Dwie z metalowym i oksydowanym na czarno zamkiem, z długą lub krótką lufą. Ponadto są też karabinki w ekskluzywnej wersji Fargo, również z lufą krótką lub długą. Fargo od wersji podstawowej różni się tym, że zamek jest miedziany, ze złotym połyskiem, z wygrawerowanym po lewej stronie dyliżansem. W materiałach reklamowych można spotkać się z informacją, że oryginalna wersja Fargo była wykonana na zamówienie firmy pocztowej jako broń dla ochraniarzy dyliżansów. Tak duży wybór sprawia, że każdy może znaleźć wersję dla siebie.
Wszystkie elementy są wykonane i spasowane w sposób bliski ideałowi. Nic nie lata, nic nie grzechocze. Tak jak powinno być. Szkoda tylko, że w ramach oszczędności materiałowych i technologicznych użyto tu i ówdzie plastiku. Broń z metalowym suwakiem i szczerbinką, czy metalową muszką byłaby jeszcze piękniejsza…
W tym miejscu mała uwaga. W tekście kilkukrotnie zostanie użyte słowo replika. Niejako na wyrost, bowiem Umarex Walther Lever Action nie jest repliką jakiegoś konkretnego modelu Winchestera. Lufa jest podobna do jednego, zamek do innego, dźwignia przeładowywania do jeszcze innego modelu. Całość jednak tworzy obraz broni, o której już na pierwszy rzut oka myślimy, że to broń Johna Wayna. I chyba o to właśnie producentowi chodziło

ObsługaKarabinek jest ośmiostrzałowy, zasilany z dwóch 12-gramowych nabojów CO2, montowanych we wnętrzu kolby. Po otwarciu atrapy stopki kolby wysuwa się specjalny wózek, w którym umieszcza się dwa naboje i przykręca śrubą. Wózek umieszcza się z powrotem wsuwając go do środka po specjalnych szynach wewnątrz kolby. W testowanym modelu ciężko to chodziło, może jest to kwestia wyrobienia, a może dotyczyło to tylko testowanego egzemplarza, tak czy inaczej ocena obsługi byłaby wyższa, gdyby układ się nie przycinał.
Karabinek strzela śrutem typu diabolo, podawanym ze standardowego wianuszkowego magazynka Umarex, takiego samego jak w replikach pistoletów CP 99 czy Colt 1911. Żeby magazynek wyjąć należy nacisnąć przycisk po prawej stronie zamka. Odchyla się łapa i już można wyjąć magazynek lub załadować bez zdejmowania z rolki. Zwraca uwagę plastikowy czerwony element. To doskonały wskaźnik obecności magazynka w karabinie. Kiedy magazynek jest w środku, plastikowy element lekko wystaje ponad powierzchnię zamka, wystarczy przesunąć palcem, żeby upewnić się, czy broń jest potencjalnie załadowana czy nie. Zabawa zabawą, ale bezpieczeństwo ponad wszystko, nie należy bowiem zapominać o tym, że nawet wiatrówką na CO2 można wyrządzić krzywdę.
Po włożeniu magazynka ze śrutem zatrzaskujemy łapę na powrót do zamka i broń jest załadowana. Teraz tylko trzeba odciągnąć dźwignię przeładowania, dokładnie tak samo, jak robili to kowboje na filmie Rio Bravo, czyli dźwignię w dół, w górę i już można strzelać. Jedyna różnica, że podczas przeładowywania nie trzeba podnosić lufy do góry. Do takiego sposobu przeładowywania trzeba się co prawda przyzwyczaić, jednak już po kilku seriach wszystko jest intuicyjne.
Ruchy dźwignią przekręcają magazynek ze śrutem. Wydawałoby się więc, że pierwszy strzał można oddać jedynie odciągając kurek do tyłu. I tak, i nie, bowiem raz na kilka razy sztuka ta mi się udała, a kilka razy nie i do dziś nie wiem, czemu. Lepiej więc chyba przeładowywać za każdym razem dźwignią przed oddaniem strzału.
Jeśli jednak rozmyśliliśmy się, to mamy dwa sposoby na zabezpieczenie się przed niekontrolowanym wystrzałem. Pierwszy to przetykowy bezpiecznik, który umieszczono po lewej stronie zamka. Drugi sposób, to zrzucenie napiętego kurka, czyli znów dokładnie tak samo jak w oryginalnych Winchesterach.

StrzelaniePierwsza myśl po wzięciu karabinka do rąk to: „o rany, jaki on jest składny”. Broń idealnie leży, jest doskonale wyważona, przynajmniej w wersji z długą lufą. Krótka wersja jest za to bardziej poręczna. Przyrządy celownicze są na właściwym miejscu, muszka niejako sama łapie cel. Broń jest lekka, drewniane chwyty bardzo wygodne. Szybkie namierzanie celu to prawdziwa przyjemność.
Spust chodzi lekko, a co najważniejsze jest przewidywalny – dokładnie wiadomo, w którym momencie nastąpi strzał. Ale prawdziwą wartość karabin pokazuje przy testach celności.
Niezależnie od tego, czy cel był ustawiony w odległości 10, 15 czy 20 metrów, strzelałem do niego bez nanoszenia żadnych poprawek. Jakie było moje zdziwienie, gdy po ostrzelaniu tarcz stwierdziłem, że w tym zakresie odległości praktycznie nie występuje zjawisko opadu śrutu. Żałuję, że nie miałem możliwości sprawdzić na chronografie prędkości wylotowej śrutu, jednak wierzę, że podawana przez producenta wartość 170 metrów na sekundę jest zgodna z prawdą. Przy strzelaniu na większe odległości, oczywiście, należy już brać pod uwagę grawitację, jednak nie należy zapominać, że cały czas mówimy o karabinku na CO2.
Lufy produkcji Walthera cieszą się szczególnym uznaniem wśród strzelców wiatrówkowych. I chyba słusznie, bowiem testowany karabin jest naprawdę bardzo celny. Dodatkowym atutem jest tu też system High Power. Według zapewnień producenta, dzięki temu systemowi można oddać 60 strzałów o takiej samej prędkości wylotowej. Co prawda wydaje mi się, że każdy następny strzał był zawsze trochę cichszy od poprzedniego, ale oglądając tarcze zauważyłem, że przestrzeliny układały się zawsze wokół środka, niezależnie od tego, czy była to pierwsza czy piąta seria. Wydaje się więc, że i tu producent nas nie oszukuje. Dodam jeszcze tylko, że w lesie, przy bezwietrznej pogodzie tych stabilnych strzałów oddanych z karabinka z długą lufą było nawet 80.
Jak już wspomniałem, karabin jest celny. Na 20 metrów nie jest wyzwaniem trafienie w środek tarczy po długim i dokładnym wycelowaniu. Ale to, co sprawiło mi największą przyjemność podczas strzelania, to strzelanie dynamiczne do kilku celów rozstawionych w różnej odległości od stanowiska strzeleckiego i pod różnymi kątami. Nie jest w tym momencie istotne, czy w wyobraźni strzelamy do Indian, bandytów czy butelek whisky w saloonie. Zapewniam, że im mniej czasu zajmie nam trafienie we wszystkie wyznaczone cele, tym większą będziemy mieli satysfakcję. A obserwujący z boku pomyślą, że właśnie kręcą w okolicy kolejny western.

OcenaNie da się ukryć, że jestem oczarowany tą repliką. Celny karabinek, dający wiele radości podczas użytkowania, pięknie wykonany i co najważniejsze – utrzymany w klimacie Dzikiego Zachodu. Sądzę, że może stać się ozdobą każdej kolekcji broni wiatrówkowej, niezależnie od tego, czy kupimy wersję czarną czy bardziej elegancką – Fargo.
Wady? Oczywiście są. Plastikowe elementy wykończenia zupełnie mi nie pasują. To replika broni XIX-wiecznej, już wolałbym, żeby zrobili muszkę z cyny niż z plastiku. Przed właścicielami tych replik, którzy mają podstawowe narzędzia i umiejętności manualne otwierają się tu spore możliwości tuningu broni.
Miałem problem z ładowaniem nabojów CO2 do kolby, choć zdaję sobie sprawę z tego, że może to dotyczyć wyłącznie testowanego egzemplarza, że problem zniknąłby z czasem lub po delikatnym przeszlifowaniu prowadnic.
Karabinek raczej nie będzie wykorzystywany podczas zawodów FT czy HFT, ze względu na ograniczenia, jakie narzuca sposób zasilania dwutlenkiem węgla. Nie ma co marzyć o trafieniu z odległości 40 metrów celu z kill zone 25 mm z wiatrówki o prędkości wylotowej śrutu na poziomie 170 metrów na sekundę i z otwartych przyrządów celowniczych. Oczywiście strzelanie na większe odległości też jest możliwe. W ofercie handlowej można spotkać się z Waltherem Lever Action z celownikiem optycznym. Nie przypominam sobie filmu, w którym John Wayne chodziłby z winchesterem z celownikiem optycznym, ale jeśli ktoś chce, to może, czemu nie…
Jednak wypad na działkę i strzelanie tam z Walthera Lever Action stwarza mniej problemów, niż wożenie ze sobą wiatrówki PCP i butli nurkowej, czy naciąganie wiatrówki sprężynowej. Szybko okaże się, że strzelamy z niego nie tylko my, ale jeszcze żona i dziecko, rodzice i cała gromada sąsiadów. I wtedy mogą się pojawić wymówki, że zabraliśmy za mało śrutu i nabojów CO2. W tym momencie wzrastają koszty eksploatacyjne, ale czego nie robi się dla swojego hobby?
Dla mnie karabinek ten pozostanie synonimem dobrej zabawy, broni wygodnej i przyjemnej w obsłudze. To replika, która podbiła moje serce, tak jak prawdziwy winchester był bronią, która podbiła Dziki Zachód.

Przegląd Strzelecki „Arsenał”, marzec 2007


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz