Pistolety UZI to kawał historii i legenda, to broń, o której długo jeszcze pewnie będzie głośno na świecie. UZI, MiniUZI czy MicroUZI , będące na wyposażeniu jednostek policji, wojska czy wreszcie terrorystów i bandytów słyną z niezawodności i dużej szybkostrzelności. Dzięki węgierskiej firmie Keserü każdy z nas może doświadczyć wrażeń wystrzelania w kilka sekund całego magazynka amunicji. W przeciwieństwie jednak do prawdziwych UZI strzelających nabojami 9 mm, wiatrówkowicze muszą zadowolić się amunicją 4,5 mm
Pudełko, w jakim dostarczany jest pistolet, nie nastraja zbyt optymistycznie do oceny zawartości. Brzydkie, tekturowe, bez żadnej gąbki w środku. Okropna tandeta, tak jakby pistolet pochodził z Chin, a nie kraju bądź co bądź Unii Europejskiej. A może to właśnie 100% profesjonalizmu? W środku kolejna niespodzianka – oprócz oczekiwanego pistoletu, ładowarki i magazynka znalazłem również wycior, przepychaczkę do śrutu, smar w strzykawce ze śmiesznym i żałosnym zarazem kapturkiem, klucz do montażu nabojów CO2 oraz instrukcję, napisaną w powszechnie wszystkim na świecie znanym języku węgierskim. Po polsku, angielsku czy choćby niemiecku – ani słowa.
Niezależnie jednak od wyglądu pudełka, najważniejsza jest zawartość. Dealer, który zdecydowanie wolę dalej nazywać UZI, wygląda bardzo ładnie. Na pierwszy rzut oka. Po wzięciu do ręki też nic mu nie brakuje, metalowy korpus i masa 1720 g robią wrażenie. Tu i tam widać, że lakier, jakim pokryta jest pistololet nie jest najwyższej jakości, tu i tam pojawiły się już pierwsze odpryski, ale w końcu to replika broni bojowej a nie kolekcjonerskiej, więc nie oczekiwałem blasku i blichtru, tylko właśnie surowego wyglądu pistoletu maszynowego. I taki jest.
Niezależnie jednak od wyglądu pudełka, najważniejsza jest zawartość. Dealer, który zdecydowanie wolę dalej nazywać UZI, wygląda bardzo ładnie. Na pierwszy rzut oka. Po wzięciu do ręki też nic mu nie brakuje, metalowy korpus i masa 1720 g robią wrażenie. Tu i tam widać, że lakier, jakim pokryta jest pistololet nie jest najwyższej jakości, tu i tam pojawiły się już pierwsze odpryski, ale w końcu to replika broni bojowej a nie kolekcjonerskiej, więc nie oczekiwałem blasku i blichtru, tylko właśnie surowego wyglądu pistoletu maszynowego. I taki jest.
Pierwsze strzelanie
Gdy już napatrzyłem się i naładowałem akumulator (konieczny do strzelania), nadszedł czas na próbę ogniową. I pojawiły się pierwsze problemy. Okazuje się, że naładowanie magazynka 24 kulkami 4,5 mm wcale nie jest ani proste, ani przyjemne. A to za sprawą drobnej niedoróbki, która bardzo utrudnia życie. Magazynek ma bardzo krótki bolec do ściągania stosunkowo mocnej sprężyny, a w dodatku nie ma żadnej zapadki na ściance magazynka, o którą można by bolec zahaczyć na czas ładowania kulek. Skutkuje to tym, że cały czas trzeba palcem przytrzymywać suwak, co grozi bólem palca lub połamaniem paznokcia, w zależności od zastosowanej techniki trzymania. A biorąc pod uwagę, że naładowanie 24 kulek do magazynka trwa o wiele dłużej niż wystrzelenie tych kulek, to brak jakiejkolwiek zapadki, znanej chociażby z CP99 Compact jest poważną wadą.
Druga – to niedopracowany magazynek w zakresie ładowania nabojów CO2. W Waltherze CP 99, podobnie jak w Keserü, nabój CO2 mieści się w magazynku, ale tam trudno jest go założyć krzywo. Jest prowadnica, która załatwia problem osiowości. Tymczasem w Keserü trzeba zwracać na to dużą uwagę, w przeciwnym razie grozi to, co u mnie stało się przy pierwszym ładowaniu naboju, czyli delikatnie nieosiowe założenie kartusza CO2 w magazynku. Nie powoduje to, co prawda, straty gazu czy niższej prędkości wylotowej śrutu, ale efekt był taki, że magazynek ciężko (bardzo ciężko) jest potem wyjąć z pistoletu. Dodać tu trzeba, że nabój CO2 wystarcza na wystrzelenie czterech magazynków (czyli 96 strzałów), więc mocować się z nim trzeba jeszcze potem kilka razy, chyba że ktoś zdecyduje się po pierwszych problemach zmienić nabój CO2.
Strzelanie to wspaniała zabawa. Naciska się spust i widać, jak seria z pistoletu dosłownie masakruje puszkę po napoju powieszoną na drzewie. Nawet, jeśli wskutek „uników” robionych przez puszkę kilka razy się w nią nie trafi, to i tak efekt jest nieprawdopodobny – puszka po pierwszej serii przypomina sito. Szkoda tylko, że ta seria trwała tak krótko. Postanowiłem następne magazynki wystrzeliwać bardziej oszczędnie.
Druga – to niedopracowany magazynek w zakresie ładowania nabojów CO2. W Waltherze CP 99, podobnie jak w Keserü, nabój CO2 mieści się w magazynku, ale tam trudno jest go założyć krzywo. Jest prowadnica, która załatwia problem osiowości. Tymczasem w Keserü trzeba zwracać na to dużą uwagę, w przeciwnym razie grozi to, co u mnie stało się przy pierwszym ładowaniu naboju, czyli delikatnie nieosiowe założenie kartusza CO2 w magazynku. Nie powoduje to, co prawda, straty gazu czy niższej prędkości wylotowej śrutu, ale efekt był taki, że magazynek ciężko (bardzo ciężko) jest potem wyjąć z pistoletu. Dodać tu trzeba, że nabój CO2 wystarcza na wystrzelenie czterech magazynków (czyli 96 strzałów), więc mocować się z nim trzeba jeszcze potem kilka razy, chyba że ktoś zdecyduje się po pierwszych problemach zmienić nabój CO2.
Strzelanie to wspaniała zabawa. Naciska się spust i widać, jak seria z pistoletu dosłownie masakruje puszkę po napoju powieszoną na drzewie. Nawet, jeśli wskutek „uników” robionych przez puszkę kilka razy się w nią nie trafi, to i tak efekt jest nieprawdopodobny – puszka po pierwszej serii przypomina sito. Szkoda tylko, że ta seria trwała tak krótko. Postanowiłem następne magazynki wystrzeliwać bardziej oszczędnie.
Bez celowania
Ładuję kolejne kulki i ustawiam tarcze w odległości 10 metrów. Celuję, naciskam spust i…
Zanim się zreflektowałem, już poleciało z pięć kulek do celu. Próbuję jeszcze raz, delikatnie naciskam spust, szybko cofam palec… i tym razem poleciały trzy pociski. Szkoda, miał być jeden.
Wyraźna wada i odstępstwo od oryginału – nie ma w pistolecie przełącznika na ogień pojedynczy. Możliwe ustawienia, to tylko zabezpieczenie broni lub tryb automatyczny. Skutkuje to bardzo szybkim opróżnianiem magazynka, częstą zmianą nabojów CO2 i sporymi kosztami kulek.
Gdy po kilku próbach nauczyłem się już oddawać po jednym, dwa strzały za naciśnięciem spustu, zmieniłem tarczę i zacząłem celować. I tu wyszła na jaw kolejna wada pistoletu – to nie jest broń tarczowa. Kulki latają gdzie chcą, tylko mniej więcej utrzymując kierunek, w jakim się celowało. Paradoksalnie, lepsze skupienie uzyskuje się wystrzeliwując całą serię i patrząc gdzie się trafia, niż celując i strzelając pojedynczymi kulkami. Tym bardziej że ramię kolby nie jest zbyt stabilne, a dodatkowo śruba mocująca je od spodu ma tendencję do luzowania.
Może zresztą tak właśnie powinno być, pamiętać bowiem należy, że pierwowzór też nie jest pistoletem do strzelania na olimpiadzie, tylko bronią do zasypywania wroga gradem pocisków, na zasadzie „któryś przecież trafi”. Podobnie jest z Keserü Dealer. Przy wystrzeleniu ponad dwudziestu kulek w kierunku celu przynajmniej jedna musi trafić.
Zabawa zaczyna się, kiedy ustawi się kilka celów. Ja powiesiłem dwie tarcze na drzewach, a do tego postawiłem dwie puszki na ziemi. Po czym bardzo starałem się trafić przynajmniej raz w każdy cel, oddając w niego krótkie serie. Za pierwszym razem się nie udało, ale to tylko kwestia wprawy. Po wystrzelaniu kilku magazynków ani tarcze, ani tym bardziej puszki nie miały szans. Wniosek sam się nasuwa – Keserü jest pistoletem do dynamicznego strzelania. Bieg, zasłona, krótka seria – to jest to, do czego został – moim zdaniem – stworzony. Kiedy już to zrozumiałem, przestałem się przejmować sporym rozsiewem przestrzelin na tarczach. Ważne było trafienie jak największej liczby celów z jednego magazynka.
Technika strzelania z takiego automatu jest bardzo prosta. Celuje się mniej więcej w kierunku celu i naciska spust. Kulki w dziennym świetle są dobrze widoczne, więc spokojnie można skorygować celowanie i niejako naprowadzić na tarczę. Nawet na sam środek. Czasem zdarza się, że zanim zdąży się nanieść poprawkę już kończy się amunicja, ale po nabraniu wprawy niszczenie puszek czy dziurawienie tarcz nie powinno sprawiać żadnych problemów.
Co ciekawe, Keserü ma w pełni regulowane przyrządy celownicze. Muszkę można podnieść lub obniżyć, szczerbinę przesuwać na boki. Widać tu spory potencjał, szkoda tylko, że ani gładka lufa, ani przeznaczona do pistoletu amunicja (kulki) nie dają możliwości wykorzystanie tego w pełni.
Aby w ogóle można było zacząć zabawę, ważne jest, żeby naładować akumulator. W tym miejscu należy pochwalić producenta, bo ani do ładowarki, ani do czasu ładowania akumulatorów nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Po kilku godzinach od podłączenia, pistolet jest gotowy do strzelania, a akumulator wytrzymuje długo. W ciągu jednego dnia oddałem około tysiąca strzałów i nie zauważyłem spadku szybkostrzelności.
Na plus producenta muszę też zapisać dołączenie do zestawu przetyczki do lufy. Proste urządzenie, ale dzięki niemu nie trzeba się zastanawiać, czym przepchać kulkę, która co prawda wyleciała z magazynka, ale siła CO2 była już za słaba, żeby przepchnąć ją dalej. Wystarczy wziąć przepychacz, wsadzić w lufę i po kłopocie.
Zanim się zreflektowałem, już poleciało z pięć kulek do celu. Próbuję jeszcze raz, delikatnie naciskam spust, szybko cofam palec… i tym razem poleciały trzy pociski. Szkoda, miał być jeden.
Wyraźna wada i odstępstwo od oryginału – nie ma w pistolecie przełącznika na ogień pojedynczy. Możliwe ustawienia, to tylko zabezpieczenie broni lub tryb automatyczny. Skutkuje to bardzo szybkim opróżnianiem magazynka, częstą zmianą nabojów CO2 i sporymi kosztami kulek.
Gdy po kilku próbach nauczyłem się już oddawać po jednym, dwa strzały za naciśnięciem spustu, zmieniłem tarczę i zacząłem celować. I tu wyszła na jaw kolejna wada pistoletu – to nie jest broń tarczowa. Kulki latają gdzie chcą, tylko mniej więcej utrzymując kierunek, w jakim się celowało. Paradoksalnie, lepsze skupienie uzyskuje się wystrzeliwując całą serię i patrząc gdzie się trafia, niż celując i strzelając pojedynczymi kulkami. Tym bardziej że ramię kolby nie jest zbyt stabilne, a dodatkowo śruba mocująca je od spodu ma tendencję do luzowania.
Może zresztą tak właśnie powinno być, pamiętać bowiem należy, że pierwowzór też nie jest pistoletem do strzelania na olimpiadzie, tylko bronią do zasypywania wroga gradem pocisków, na zasadzie „któryś przecież trafi”. Podobnie jest z Keserü Dealer. Przy wystrzeleniu ponad dwudziestu kulek w kierunku celu przynajmniej jedna musi trafić.
Zabawa zaczyna się, kiedy ustawi się kilka celów. Ja powiesiłem dwie tarcze na drzewach, a do tego postawiłem dwie puszki na ziemi. Po czym bardzo starałem się trafić przynajmniej raz w każdy cel, oddając w niego krótkie serie. Za pierwszym razem się nie udało, ale to tylko kwestia wprawy. Po wystrzelaniu kilku magazynków ani tarcze, ani tym bardziej puszki nie miały szans. Wniosek sam się nasuwa – Keserü jest pistoletem do dynamicznego strzelania. Bieg, zasłona, krótka seria – to jest to, do czego został – moim zdaniem – stworzony. Kiedy już to zrozumiałem, przestałem się przejmować sporym rozsiewem przestrzelin na tarczach. Ważne było trafienie jak największej liczby celów z jednego magazynka.
Technika strzelania z takiego automatu jest bardzo prosta. Celuje się mniej więcej w kierunku celu i naciska spust. Kulki w dziennym świetle są dobrze widoczne, więc spokojnie można skorygować celowanie i niejako naprowadzić na tarczę. Nawet na sam środek. Czasem zdarza się, że zanim zdąży się nanieść poprawkę już kończy się amunicja, ale po nabraniu wprawy niszczenie puszek czy dziurawienie tarcz nie powinno sprawiać żadnych problemów.
Co ciekawe, Keserü ma w pełni regulowane przyrządy celownicze. Muszkę można podnieść lub obniżyć, szczerbinę przesuwać na boki. Widać tu spory potencjał, szkoda tylko, że ani gładka lufa, ani przeznaczona do pistoletu amunicja (kulki) nie dają możliwości wykorzystanie tego w pełni.
Aby w ogóle można było zacząć zabawę, ważne jest, żeby naładować akumulator. W tym miejscu należy pochwalić producenta, bo ani do ładowarki, ani do czasu ładowania akumulatorów nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Po kilku godzinach od podłączenia, pistolet jest gotowy do strzelania, a akumulator wytrzymuje długo. W ciągu jednego dnia oddałem około tysiąca strzałów i nie zauważyłem spadku szybkostrzelności.
Na plus producenta muszę też zapisać dołączenie do zestawu przetyczki do lufy. Proste urządzenie, ale dzięki niemu nie trzeba się zastanawiać, czym przepchać kulkę, która co prawda wyleciała z magazynka, ale siła CO2 była już za słaba, żeby przepchnąć ją dalej. Wystarczy wziąć przepychacz, wsadzić w lufę i po kłopocie.
Ocena
Z pewnością nie jest to broń celna, ale trafienie tarczy przy strzelaniu długimi seriami nie jest trudne. Dealer nie jest ani tani przy zakupie, ani w późniejszej eksploatacji, gdyż zarówno naboje CO2, jak i śrut wyczerpują się w zastraszającym tempie. W dodatku nie ma możliwości prowadzenia pojedynczego ognia. Jedyną przeszkodą w błyskawicznym wyczerpaniu zapasów CO2 czy kulek, jest bardzo niewygodny w obsłudze magazynek. Składane ramię kolby jest przykręcone śrubą lubiącą się odkręcać. Lakier odpryskuje z pistoletu. A zalety?
Wspaniała zabawa podczas strzelania. Możliwość podziurawienia puszki w kilka sekund, ostrzelanie kilku celów z tego samego magazynka to naprawdę duża przyjemność. Cieszę się, że miałem możliwość strzelania z Keserü.
Wspaniała zabawa podczas strzelania. Możliwość podziurawienia puszki w kilka sekund, ostrzelanie kilku celów z tego samego magazynka to naprawdę duża przyjemność. Cieszę się, że miałem możliwość strzelania z Keserü.
Przegląd Strzelecki „Arsenał”, sierpień 2006
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz